Zyje :) wczoraj zdazylem tylko na scenoskop zajzec, a teraz czytam co napisaliscie, a nie proznujecie i przez to musze dluzej czytac a wy na mnie czekac... Acha miałem zacząć pisać po polsku, to może od teraz... Raport będzie pisany na raty, bo nie mam ciągle czasu, stąd też zapodałem go do działu, w którym mogę go dowolnie edytować i proszę go narazie tam zostawić bo się wqrwię ;). Impreza była przewspaniała, począwszy od preparty u Borysa, gdzie wykręcaliśmy ostatnie MHz z jego nowej maszyny i gdzie zamiast "dla odmiany się napić", Deadman zrobił nam kolacje - a poszedł tylko szukać orzeszków do piwa :). Cuda się działy w kuchni: majonez mieszał się z mlekiem i cukrem, a wódka weselna nie była wcale podła. Jak się później okazało, wspomnienie smaku tej wódki miało wpływ na nasze dalsze przygody. Później łamaliśmy prawo i psuliśmy dobre obyczaje pijąc w środkach komunikacji miejskiej jak i w wagonach PKP. Niektórzy za bardzo się najebali, co skutkowało - do tej pory nie wiem jak - wyrwaniem okna w pociągowej ubikacji. Nie wybili szyby, nie urwali klamki, po prostu całe okno wyleciało przez okno... znaczy przez siebie. Pani konduktor poszła na siku, czego do końca nie byłem świadomy, ale jako żę wiem jak (nie)działają zamknięcia w tych ubikacjach to jak zwykle zapukałem. Usłyszawszy że zajęte odszedłem, a później odbiegłem bo CYCu przypierdolił z całej siły w owe drzwi z buta krzycząc "Otwieraj qrwa, Kołacz chce siku!" Zła jak osa wybiegła - po kilku minutach - widać kupa uwięzła jej w kupowodzie. Wrzeszcząc przeszła przez nasze trzy przedziały i w każdym usłyszała, że my nic nie wiemy i że tak już było jak we Warszawie wsiadaliśmy. Tak tak, zajęliśmy TRZY przedziały. Klimat scenowy był jak za starych czasów, kiedy to jechało sie całym wagonem. Zła narobiliśmy strasznego - były 4 interwencję różnych konduktorów, kilka kobiet stukało w rytm naszych pijackich śpiewów w ścianki i szyby przedziałów, a na samym wstępie Borys wyjaśniał gościowi co to jest scena i czemu nie powinien siedzieć z nami w przedziale. Innymi słowy poprosił, żeby się przesiadł, bo będzie mu ciasno , bo wsiądzie tu 12 osób, bo będzie głośno i nie da się czytać prasy, bo będzie śmierdziało... bo tak :) i w ogóle to będziemy sie wulgarnie wyrażać i pić alkohole. Jakby na zawołanie ktoś otwierał akurat pierwszą puszkę - zgadnijcie co gość zrobił... Nie wiem ilu z was pamięta słynne "homonto" z imprezki u Deadmana, kupione okazyjnie za 20 zł na targowisku? W zamierzchłych czasach służyło do noszenia wody, u Borysa i Deadmana służyło jako ozdoba tudzież skrytka na fajki, a w pociągu świetnie sie nadała na huśtawkę :). Wieszało się toto między dwoma półkami na bagaże i jak się nie spadło na ryja to było całkiem fajnie, trzeba było tylko otwierać okno, żeby się nogi od szyby nie odbijały - o filmy i zdjęcia proście Gorzygę. Wtedy też jakoś tak się stało, że albo pociąg zahamował zbyt gwałtownie, albo ktoś z homonta spadł, nieważne. Oblałem sie piwem. Przebrałem sie więc w krótkie spodnie a oblane nogawki wystawiłem przez szybę, zatrzaskując okno. Od tego momentu mieliśmy też wiec flagę. Po jakimś czasie zabrakło alko i powstał problem nie do rozwiązania bo pociąg tylko czekał , żeby nas zgubić na jakiejś stacji. Miałem dziwne wrażenie, że konduktorzy tylko czekali z gwizdkiem w zębach, aż ktoś z nas wysiądzie na stacji po piwko i da umówiony znak maszyniście. Przez chwilę było troszkę ciszej i jakby spokojniej, ludzie zaczęli łazić po przedziałach i zmieniać miejsca, w których dotychczas siedzieli, aby tylko jakoś skrócić podróż. Wyszedłem i ja a gdy po kilkunastu minutach wróciłem, zastałem otwarte okno i brak spodni - w ten sposób pierwsze moje 200 zł pękło. Na szczęście klucze i dokumenty miałem gdzie indziej. W tym miejscu chciałem komuś powiedzieć tylko: "Tea who you yeah bunny!" No ale że wszyscy ponosimy koszta naszych transformacji, więc przyjąłem wiadomość i postanowiłem się dla odmiany - a jakże - troszkę najebać. Akurat dojechaliśmy do Piły gdzie powiedzieli nam, żeby spierdalać, bo odczepią nam wagon. No to nie czekaliśmy tylko od razu przebiegliśmy kilka wagonów do przodu, żeby nie było nas tak łatwo odnaleźć a ja wyskoczyłem na peron po piwko, bo mieli to podobno robić jakieś 15 minut. Z tymi 15 minutami oczywiście żartowali i ledwie zdążyłem wskoczyć do wagonu zanim ruszył pociąg, ale gdy ujrzałem te wszystkie roześmiane mordy to od razu zniknęła mi zadyszka. Tam też napotkaliśmy Sellena w wagonie bagażowym, którego jakoś przez mgłę kojarzyłem z poprzednich imprez, ale nie wiedziałem gdzie go przyczepić aż do momentu gdy na party wyciągnął ten swój "komputerek"... PART DWA Tak oto dojechalimyśmyśmy do Trzcianki, w której Silent już się nie w@rwiał, bo flamaster którym był zrobiony napis zdążył wypłowieć. Alkohol powoli zaczynał z nas parować, przystanęliśmy żeby sprawdzić z Borysem co też tam słychać u homonta i nagle jakoś się bardzo luźno zrobiło wokół nas, konduktor wesoło gwizdnął i pociąg uciekł szybko żebyśmy przypadkiem nie zmienili zdania i nie wsiedli znowu. Ludzie poszli szukać drogi na party place a my z Borysem niespodziewanie znaleźliśmy na oknie stacji jakieś zwierze, które po bliższym przyjrzeniu okazało się być zielono szarą papugą, nie wiem, czy Ara, bo mi nie odpowiadała i jakoś jej dziwnie głowa opadała do tylu jak ją za skrzydła trzymałem. Koniec końców trafiła na jedyny ocalały łańcuch w homoncie. Z taką maskotką szliśmy przez lasy łąki i knieje, przez chwilę byliśmy nawet na jakimś cywilizowanym osiedlu, gdzie daliśmy się dzieciom pobawić z papugą w zamian za informacje jak znaleźć tego kodżaka co to mieszka jak w bajce. O dziwo mimo, że byliśmy pijani - jeszcze- i z dębowej ozdoby zwisał nam martwy ptak, to ludzie nawet rzekł bym z pewnym zaciekawieniem podchodzili do nas i niekiedy nawet nie pytani pokazywali nam drogę gestykulując dość wyraźnie i pokazując kierunek w którym jak mówili mamy spierdalać (o tym spierdalaniu to kłamałem, żeby wprowadzić mroczniejszy klimat). Jakoś się tak w końcu złożyło, że trafiliśmy na miejsce spotkania. Ludzie mówili, że nas zobaczyli i wyszli się z nami przywitac, ale my z Borysem wiemy, że to my pierwsi zobaczyliśmy... stojące na stołach piwo i postanowiliśmy się przywitać z ich właścicielami. Długo nie minęło jak pierwszy z miejscowych wyskoczył do nas z grzecznym zapytaniem "dawaj hajs". No to daliśmy coby od początku nie było rumby jakiejś. A za karę dostaliśmy identy bez votki. Był to piątek godzina w przybliżeniu 17.00 z groszem a może i 18.00 nie iwem, ale jakoś tak się tłoczno zrobiło na ławkach i słońce zaczęło spierdalać, to nie mówiąc nikomu wzięliśmy z Borysem drabinę i weszliśmy na dach partyplace, żeby pooglądać sobie zachód słońca. Niestety miejscowemu adminowi widocznie tynk się sypał do piwa czy może na komputer bo nas z dachu pogonili zanim zdążyliśmy z niego spaść... I jakoś w tym momencie muszę was przeprosić bo niedobór pożywienia i nadmiar alkoholu doprowadziły do tego, żę sobota niedziela i poniedziałek były dla mnie niczym jeden wielki i piękny dzień, no może taka "dnionoc' Więc wątki z dalszej części opowieśc mają się nijak do czasu rzeczywistego. Nastała późna noc pierwsze flaszki i ostatnie hidden piwa zostały wypite więc przyszedł czas na drzemkę. Położyłem się na dwóch bardzo wygodnych stołach na których przy przykurczu nóg mogłem nawet powiedzieć, żę się cały mieszczę. Zasnąłem i spało mi się bardzo miło do czasu gdy poczułem, że ktoś na mnie mocno dyszy i sapie mi do ucha. Dzięki niepełnemu rozwarciu powieki mogłem bez przerywania snu stwierdzić, że "homo sapacz" był Łysym. Znaczy się owłosionym i z brodą , ale to był łysy. Dobry z niego kolega, bo mimo że było gorąco i spałem w śpiworze, to jednak przykrył mnie dodatkowo kołderką, która się wzięła nikt nie wie skąd.. Rano zazdrosny Voicer próbował się do nas dołączyć ale widocznie spadał ze stolika bo po jakimś czasie sobie darował. Wrodzaony instynkt mówił mi że już prawie "godzina dzentelmeńska" i dla odmiany wypadało by cos wypić, więc wstałem co skwapliwie wykorzystał voicer który zajął moje miejsce Nie zdążyłem jeszcze oddać moczu i zabić zapachu wczorajszego dnia a już ktos do mnie podbiega i mówi, żę jest sto piwo do rozpicia - "tak tak nie nie, wieczorem wieczorem". I tyle było z naszej rozmowy. Nie wiem, jak to zrobiłem, ale nagle okazało się że mam wspaniały dar do przekonywania Grogona, żeby ze mną poszedł na jeść. No to poszliśmy bo nikt nas nie chciał podwieźć. Szliśmy i szliśmy mijając ujęcie wody bez jego zanieczyszczania, słuchając po drodze jak Grogonowa komórka napierdziela "super froga " . Natrafiliśmy na jakiś wiejski sklep w którym napewno było i jeść i pić ale cos miałem kaprysa żeby sobie zjeść na ciepło więc poszliśmy dalej i szliśmy tak i szliśmy mijając po drodze jakieś sklepy. I w końcu nawet papa smerf którego pytaliśmy czy jeszcze daleko stwierdził, że dalej nie idzie i nie ma pojęcia jak qrwa jeszcze daleko. Grogon mimo tego że chyba mnie troche lubi to dał mi ultimatum - albo ciepłe jedzenie znajdziemy w ciągu 5 minut, albo wracamy. I tak co pięć minut mówił, że za pięć minut, az doszliśmy do jakiegoś miasta, a może po prostu do centrum. Tam naszym oczom ukazała się hotdogownia, ale ponieważ hajs swędział w dłoni, a ja czułem się jak na wczasach to postanowiłem wejść jednak do jakiejś jadłodajni. Znależliśmy coś ala "Bar Miś" tylko że nazywał się chyba "Jutrznka", a w środku nie było nawet sztućców n łańcuchu. Był tylko bar z kijem z którego ciagle kapało piwo i kilka stolików pełnych miejscowych Notabli post śmietnikowych. Wyszliśmy nie pytając czy maja gorącą herbatę i grzanki. Już mieliśmy zrezygnować gdy nagle spotkaliśmy Yoya z małżonką który czyhał na nas z Uzim i jego wesołą niewiastą. Gdy już się obściskaliśmy ruszyliśmy na żer. Wchodzimy do wskazanego przez nich lokalu, a tu normalnie pachnie wręcz PRLem zwał się "Platan" czy może inny "Kasztan" nie ważne było zaje ciekawie. Lada chłodnicza z galaretkami i ciastem, spora czarna tablica z menu napisanym kredą... No to wołamy "hospodskego" a tu masakra - naszym oczom ukazuje się Pampuch !!! Tylko trochę starszy i z kucykiem. Zamówiłem flaki a Grogon kiełbasę i jajecznicę, a a Pampuch się grzecznie zapytał czy ma mu wkroic. No to mu wkroił i nawet chleb dostał . Dobra nie będę pisał jak jedliśmy więc przenieśmy się spowrotem do trzcianki, gdzie było już sporo ludzi a uzi miał 25 dębowych i wszystkich nim częstował, za co chwała mu, nawet niemusiałeś prosić bo naglę pojawiał się uzi i wręczał ci swoją puszke. - miły gest.. Podobno odbyło się jakieś kompo ale nie wiem, b mam alibi. Za to załapaliśmy się na mecz kompo gdzie Grogon grał dzielnie broniąc honoru naszej sceny. Nie wiemy w której grał drużynie ale chodziły pogłoski, że zawsze dla tej która akurat miała piłkę przy nodze. W tym mniej więcej samym czasie Rozpoczęło się strzelanie do monitora z wiatrówki kompo. Oddano w sumie około 8 strzałów z czego prawie wszystkie były celne. Ci co nie trafili mówili, że trafili w ten sam otwór co za pierwszym razem i możemy im skoczyć. Było nawet fajnie dopuki Azzaroth nekromanta nie wziął na siebie roli odpustowego dziada co ludziom śrut ładuje i lufy krzywi.... PART TRZY czyli chyba część ostatnia . Ponieważ czas mi nie pozwala a pamięć jest zawodna, wiec może przejdę do opisu pewnej nocy poślubnej, znaczy się wesela . Wilki wyją w lesie dzięcioły z drzew spadają, piwo się skończyło wódki dawno nie ma a golasy z jeziora już dawno pouciekały. Co tu robić? Może dla odmiany się najebiemy padła propozycja, no to jak pomyśleli tak uradzili, że zbiórkę się poczyni. Jakoś tak jednak noc nas wszystkich zastała, a pan "taksi wódka Krzyś" nie kursował akurat w tych rejonach, "Pan wódka" został ze swoim plecakiem w Mielnie i wyszło że nikt do nas z alkoholem nie przyjedzie.. NIE chcieli przywieźć, to znalazła się grupka czterech wspaniałych "manszczysn" czyli ja, Grogon Borys i jeden bardzo miły kolego którego w tej chwili muszę przeprosić, ale nie pamiętam jego imienia, wiem tylko że jego ksywka kojarzyła mi się z filmem "Kingsajz". Silent dał nam hajs żegnając nas słowami "nogi z dupy powyrywam, jak sie zgubicie w lesie z alkoholem", pomachał na odchodne i odszedł pilnować stada pawi w ubikacji, tudzież wieszać na ścianie kawałki lustra które podobno samo spadło od wibracji wytworzonych przez sprzęt grający. Gdy wyruszyliśmy było dość wcześnie bo ledwie przed 23.00 Pamiętawszy z mojej porannej wycieczki do jadłodajni "pod Pampuchem" iż po drodze był wielki znak reklamujący stacje paliw Orlen udaliśmy się w tym kierunku właśni. Po drodze mijaliśmy sklepy które jeszcze godzinę wcześniej tętniły życiem towarzyskim napędzanym przez lokalną śmietankę towarzyska, a teraz świeciły z daleka niebieskimi neonami na muchy. Nie zmienia to faktu że ktoś miał ze sobą ostatnie resztki piwa i rozmowa poszła nam nadzwyczaj przyjemnie - do tego stopnia, że minęliśmy skręt prowadzący na stację i szliśmy dalej, a po czasie kiedy zorientowaliśmy się że już go przeszliśmy, to nikomu nie chciało się wracać. No to poszliśmy dalej. Po drodze oczywiście NIC nie było otwarte, nawet klapy od śmietnika były szczelnie zamknięte. Ale naszym oczom ukazał się kolejny znak informujący, żę w pobliżu jest stacja orlena - inna. Podążaliśmy za znakiem i wpatrywaliśmy się uważnie naszym pijackim wzrokiem szukając tubylców którzy nam s\wskażą najbliższy "wódkopój." NA próżno dopiero po 15 minutach błądzenia i dojściu do centrum dorwaliśmy jakiegoś kolesia który powiedział nam, że po 22 to tu nie ma gdzie kupić alkoholu. Zapytany o melinę nie potrafił przez chwilę wydusić z siebie słowa, ale po chwili stwierdził że nie wie i śpiesznym krokiem udał się w sobie znanym tylko kierunku. Nie poddawaliśmy się, wszak pragnienie siłą napędową naszego narodu ! Idąc za trochę zakręconym tokiem rozumowania - na stacji paliw jest alkohol, hmmm coś jeszcze tam jest , hmmm, aaaaa no właśnie paliwo, a samochody potrzebują paliwa... W ten sposób ganiając samochody jakimś cudem dotarliśmy do stacji !!! Uprzedzając pytania, tak to był Orlen . Podchodzimy do budki nie większej niż kiosk ruchu gdzie jeszcze gdzieniegdzie prześwitywał spod czerwonej farby pomarańczowy znaczek CPN - kiedyś to były farby hehe. Nagle jedna z szyb otwiera sie a koleś podstawia pod nią kawałek deski żeby nie spadła. I pyta uprzejmie co podać. Usłyszał nasze rozradowane gęby krzyczące ALKOHOL ! Zauważcie że po tej całej podróży już nie pytaliśmy się nawet jaki tam mają tacy byliśmy zdesperowani. Ale niestety pan powiedział, że nie ma, nie miał nawet płynu do spryskiwaczy... Za to miał papierosy, więc chociaż część drużyny była szczęśliwa. Na odchodne dowiedzieliśmy się że jakiś tam "szmat drogi" stąd jest nowa duża stacja Orlenu . Na której będą mieli co trzeba. No i znowu pełni sił ruszyliśmy ku przygodzie. Jak się okazało, stacja była, nawet całkiem n owa - aż za nowa bo jeszcze nie otwarta . Na szybie tylko kartka w stylu "stacja nie czynna, najbliższa czynna stacja..." To nas powoli zaczęło załamywać, bo zbliżała się 3 w nocy i coraz ciężej się nam chodziło, bo zaczęliśmy trzeźwieć. Padł pomysł żeby jeszcze odbić w jedną uliczkę i jak tam nie będzie nic to wracamy spowrotem. Jak się okazało, prawie się nam udało, bo akurat ktoś miał wesele i ludzie zaczęli się wysypywać z budynku i wsiadać do taksówek. Nikt jednak nie wiedział czy coś jest w okolicy otwarte. Chcieliśmy też wziąć taryfę, ale wszystkie odjechały. Wtedy w naszym umyśle zrodził się plan iście szatański tam gdzie wesele, tam musi być też i wódka ! Nie zdążyliśmy jeszcze ustalić ile im damy za flaszkę a Borys już był w środku, za nim podążył Grogon i stanął w wejściu . Poszedłem i ja .Wchodzę i widzę, jak 4 gości - jednego dodałem żeby wyglądało że się tak Borrysa bali ;) - no więc tych "czterech" gości trzema Borysa i wygina mu ręce do tyłu. Poczułem, że nogi mi zwolniły i zanim zdążyłem pomyśleć co robić to Borys już leciał w naszym kierunku razem z obstawą. Zatrzymaliśmy się dopiero w wejściu. Borys był jak zwykle bardzo uprzejmy i pytał się czemu mu wykręcają ręce i czy mogli by przestać. Jak widać na niewielu wiejskich weselach bywał, bo wiedział by, żę się nie dyskutuje a już na pewno nie używa się zwrotów "czy mógł by Pan.." i tu wstawiamy nie łamać mi ramienia, nie gnieść mi ubrania... Jak się okazało typowe odpowiedzi w stylu "twoja matka też" również mogły by nie zadziałać, bo nagle jeden z Panów stwierdził "JA ! Jestem funkcjonariuszem policji państwowej, a wy zakłóciliście mir domowy tego wesela !" I jak by dla podniesienia wagi słów - siłacza i stołu nie było - ojciec Panny młodej uderzył Borysa z "dyńki" w twarz. W tym momencie Nasz bohater przeistoczył się w "Wargasa wojownika" i wyrwał się prawie całkowicie z uchwytów "straży weselnej". Podbiegłem bliżej i chwyciłem go za ramie odpychając jakiegoś kolesia i wrzasnąłem coś w stylu to my sory za kolegę policjant zdębiał i przeprosił za swojego. Ale Ani Borys ani Ojciec Panny młodej który przypomniał sobie młodzieńcze lata nie zamierzali przestać i rzucili się ku sobie. Ostatecznie policmajster stwierdził że jak nie będziemy mu już miru więcej zakłucać, to sobie możemy odejść, a on na nas nie wezwie policji, bo widzi że nie jesteśmy stąd. Rozeszliśmy się powoli słuchając mrukliwych głosów z sali i co oni by nam nie zrobili i yakie tam i ruszyliśmy w poszukiwaniu taksówki. Co jak co ale taksiarze to muszą znać jakieś miejsca gdzie można cos do picia kupić. Jak na złość żaden nie chciał się zatrzymać, i w końcu chcieliśmy już tylko wrócić na PPL. Kiedy przedzieraliśmy się lasami wokół jeziora było już jasno na tyle że można było chodzić bez latarki. Odpędzając chmary komarów dotarliśmy do pogrążonego we śnie ośrodka, no prawie bo Londzi czy też ktoś o bardzo do niego podobnym głosie śpiewał już piosenki z repertuaru scenowego - a może nie już a jeszcze ? "Spać zabolało" więc gdzieś zaległem, nawet nie pamiętam gdzie taki byłem zmęczony. Dwie godziny później Ktoś stwierdził, że skoro za chwilę sklepy otwierają to po co spać pobudził nas i kazał oddać hajs. Po jakimś czasie z bagażnika zaczęły wyłaniać się zgrzewki piwa. Pierwsza, trzecia, piąta, siódma ... Dość powiedzieć, że zrobiło się tak miło, że jakoś nie chciało mi się wracać do domu, pracy i całego tego bałaganu, no to zostałem i nie pojechałem. Łysy z Voicerem, Yoyo z Gosią , Kiero z Azzaro i kilku zagraniczniaków również pozostało - pary dobrane całkiem przypadkowo. Z ciekawostek powiem wam, żę zostaliśmy dłużej niż sami organizatorzy, Yoyo kąpał się pod prysznicem w adidasach. Jego szczęście bo po chwili z kratki w podłodze wypłynęła duża i tłusta brązowa kupa. W domku śmierdziało sceną podobno jeszcze cały tydzień. W drodze powrotnej trafiliśmy do baru szybkiej obsługi gdzie za 8 zł kupowało się jakąś karkówkę czy innego kurczaka z grila a do tego dostawało się 3 rodzaje sowów, talerz ogórków i nieśiertelność na chleb, smalec niestety już nie był unlimited, ale i tak go zostało.2 godziny po tym jak Łysy z Voicerem wysiedli z samochodu ich zapach nadal pozostawał z nami. Następnego dnia jak by nigdy nic poszedłem do pracy udając, że dzień wcześniej też tam byłem. Niestety mi nie uwierzyli. Pogrozili palcem, zabrali dzień urlopu i nie dali premii, ale i tak było fajnie. Pisać juz mi się naprawdę nie chce, nie mam czasu w pracy , a w domu to nawet od tygodnia poczty nie sprawdzam, więc wybaczcie moją absencję na forum. Niestety jak na razie nie zapowiada się żeby miało być lepiej. "Sztefan" znaczy się właściciel z Niemiec kutas jeden wyzyskujący polskiego robotnika nie może się zdecydować czy mi w końcu dać wypowiedzenie na papierze, czy też przenieść cały sklep w inne miejsce. Z HP się nie odzywaj a w biurze pośrednictwa pracy za granicą ciągle mają jakieś fuchy za 4,5 do 5 "ojro" przy wykopkach ziemniaków i innych buraków... no i jeszcze dostałem od matki bana na imprezy scenowe do końca roku, ale to pryszcz. Zawsze można mi wysłać zaproszenie na przysięgę tudzież fejkowany akt zgonu lub jeszcze lepiej zaproszenie na wesele. Oke kto ma siły niech dopisuje dalsze historie z tego party ja juz nie potrafie.