Zyje  :) wczoraj zdazylem tylko na scenoskop zajzec, a teraz czytam co
napisaliscie, a nie proznujecie i przez to musze dluzej czytac a wy na
mnie czekac...

Acha miałem zacząć pisać po polsku, to może od teraz...

Raport  będzie  pisany  na  raty,  bo  nie  mam ciągle czasu, stąd też
zapodałem go do działu, w którym mogę go dowolnie edytować i proszę go
narazie  tam  zostawić  bo  się wqrwię ;). Impreza była przewspaniała,
począwszy od preparty u Borysa, gdzie wykręcaliśmy ostatnie MHz z jego
nowej  maszyny i gdzie zamiast "dla odmiany się napić", Deadman zrobił
nam  kolacje  -  a poszedł tylko szukać orzeszków do piwa :). Cuda się
działy  w  kuchni:  majonez  mieszał  się  z mlekiem i cukrem, a wódka
weselna  nie  była  wcale  podła. Jak się później okazało, wspomnienie
smaku  tej  wódki  miało  wpływ  na  nasze  dalsze  przygody.  Później
łamaliśmy prawo i psuliśmy dobre obyczaje pijąc w środkach komunikacji
miejskiej  jak  i w wagonach PKP. Niektórzy za bardzo się najebali, co
skutkowało  -  do  tej pory nie wiem jak - wyrwaniem okna w pociągowej
ubikacji.  Nie  wybili  szyby,  nie urwali klamki, po prostu całe okno
wyleciało  przez okno... znaczy przez siebie. Pani konduktor poszła na
siku,  czego  do  końca  nie  byłem  świadomy,  ale  jako  żę wiem jak
(nie)działają  zamknięcia  w  tych ubikacjach to jak zwykle zapukałem.
Usłyszawszy   że   zajęte  odszedłem,  a  później  odbiegłem  bo  CYCu
przypierdolił z całej siły w owe drzwi z buta krzycząc "Otwieraj qrwa,
Kołacz  chce  siku!"  Zła jak osa wybiegła - po kilku minutach - widać
kupa  uwięzła  jej  w kupowodzie. Wrzeszcząc przeszła przez nasze trzy
przedziały i w każdym usłyszała, że my nic nie wiemy i że tak już było
jak  we  Warszawie  wsiadaliśmy.  Tak  tak, zajęliśmy TRZY przedziały.
Klimat  scenowy  był jak za starych czasów, kiedy to jechało sie całym
wagonem.  Zła  narobiliśmy  strasznego  -  były  4 interwencję różnych
konduktorów,  kilka  kobiet stukało w rytm naszych pijackich śpiewów w
ścianki  i  szyby  przedziałów,  a  na  samym  wstępie Borys wyjaśniał
gościowi  co  to  jest  scena  i  czemu nie powinien siedzieć z nami w
przedziale.  Innymi  słowy  poprosił, żeby się przesiadł, bo będzie mu
ciasno  , bo wsiądzie tu 12 osób, bo będzie głośno i nie da się czytać
prasy,  bo  będzie  śmierdziało... bo tak :) i w ogóle to będziemy sie
wulgarnie  wyrażać  i  pić  alkohole. Jakby na zawołanie ktoś otwierał
akurat pierwszą puszkę - zgadnijcie co gość zrobił...

Nie  wiem  ilu  z  was pamięta słynne "homonto" z imprezki u Deadmana,
kupione  okazyjnie  za  20  zł  na targowisku? W zamierzchłych czasach
służyło  do  noszenia  wody,  u  Borysa i Deadmana służyło jako ozdoba
tudzież  skrytka na fajki, a w pociągu świetnie sie nadała na huśtawkę
:).  Wieszało  się  toto  między dwoma półkami na bagaże i jak się nie
spadło  na  ryja  to  było  całkiem fajnie, trzeba było tylko otwierać
okno,  żeby się nogi od szyby nie odbijały - o filmy i zdjęcia proście
Gorzygę.  Wtedy też jakoś tak się stało, że albo pociąg zahamował zbyt
gwałtownie,  albo  ktoś  z homonta spadł, nieważne. Oblałem sie piwem.
Przebrałem  sie  więc  w  krótkie  spodnie a oblane nogawki wystawiłem
przez  szybę,  zatrzaskując  okno.  Od  tego momentu mieliśmy też wiec
flagę.  Po  jakimś  czasie  zabrakło  alko  i  powstał  problem nie do
rozwiązania  bo  pociąg  tylko  czekał  ,  żeby  nas zgubić na jakiejś
stacji.  Miałem  dziwne  wrażenie,  że  konduktorzy  tylko  czekali  z
gwizdkiem  w  zębach,  aż ktoś z nas wysiądzie na stacji po piwko i da
umówiony  znak  maszyniście.  Przez chwilę było troszkę ciszej i jakby
spokojniej, ludzie zaczęli łazić po przedziałach i zmieniać miejsca, w
których   dotychczas   siedzieli,  aby  tylko  jakoś  skrócić  podróż.
Wyszedłem i ja a gdy po kilkunastu minutach wróciłem, zastałem otwarte
okno  i  brak  spodni  -  w  ten sposób pierwsze moje 200 zł pękło. Na
szczęście  klucze  i  dokumenty  miałem  gdzie  indziej. W tym miejscu
chciałem komuś powiedzieć tylko:

"Tea who you yeah bunny!"

No   ale  że  wszyscy  ponosimy  koszta  naszych  transformacji,  więc
przyjąłem wiadomość i postanowiłem się dla odmiany - a jakże - troszkę
najebać.  Akurat  dojechaliśmy  do  Piły  gdzie  powiedzieli nam, żeby
spierdalać,  bo odczepią nam wagon. No to nie czekaliśmy tylko od razu
przebiegliśmy  kilka  wagonów  do  przodu, żeby nie było nas tak łatwo
odnaleźć a ja wyskoczyłem na peron po piwko, bo mieli to podobno robić
jakieś  15  minut.  Z  tymi  15 minutami oczywiście żartowali i ledwie
zdążyłem  wskoczyć  do wagonu zanim ruszył pociąg, ale gdy ujrzałem te
wszystkie  roześmiane  mordy  to od razu zniknęła mi zadyszka. Tam też
napotkaliśmy  Sellena  w  wagonie  bagażowym, którego jakoś przez mgłę
kojarzyłem   z   poprzednich  imprez,  ale  nie  wiedziałem  gdzie  go
przyczepić   aż   do   momentu   gdy   na  party  wyciągnął  ten  swój
"komputerek"...


                               PART DWA


Tak  oto  dojechalimyśmyśmy  do Trzcianki, w której Silent już się nie
w@rwiał,  bo  flamaster  którym  był  zrobiony napis zdążył wypłowieć.
Alkohol powoli zaczynał z nas parować, przystanęliśmy żeby sprawdzić z
Borysem  co  też  tam słychać u homonta i nagle jakoś się bardzo luźno
zrobiło  wokół  nas,  konduktor wesoło gwizdnął i pociąg uciekł szybko
żebyśmy  przypadkiem  nie  zmienili zdania i nie wsiedli znowu. Ludzie
poszli  szukać  drogi  na  party  place a my z Borysem niespodziewanie
znaleźliśmy   na  oknie  stacji  jakieś  zwierze,  które  po  bliższym
przyjrzeniu  okazało  się być zielono szarą papugą, nie wiem, czy Ara,
bo mi nie odpowiadała i jakoś jej dziwnie głowa opadała do tylu jak ją
za skrzydła trzymałem. Koniec końców trafiła na jedyny ocalały łańcuch
w  homoncie.  Z  taką maskotką szliśmy przez lasy łąki i knieje, przez
chwilę  byliśmy  nawet  na jakimś cywilizowanym osiedlu, gdzie daliśmy
się  dzieciom pobawić z papugą w zamian za informacje jak znaleźć tego
kodżaka  co  to mieszka jak w bajce. O dziwo mimo, że byliśmy pijani -
jeszcze-  i  z  dębowej ozdoby zwisał nam martwy ptak, to ludzie nawet
rzekł  bym z pewnym zaciekawieniem podchodzili do nas i niekiedy nawet
nie pytani pokazywali nam drogę gestykulując dość wyraźnie i pokazując
kierunek  w  którym  jak mówili mamy spierdalać (o tym spierdalaniu to
kłamałem,  żeby wprowadzić mroczniejszy klimat). Jakoś się tak w końcu
złożyło,  że  trafiliśmy  na  miejsce spotkania. Ludzie mówili, że nas
zobaczyli i wyszli się z nami przywitac, ale my z Borysem wiemy, że to
my pierwsi zobaczyliśmy...

stojące   na  stołach  piwo  i  postanowiliśmy  się  przywitać  z  ich
właścicielami.  Długo  nie minęło jak pierwszy z miejscowych wyskoczył
do  nas  z  grzecznym  zapytaniem  "dawaj hajs". No to daliśmy coby od
początku  nie  było  rumby  jakiejś.  A  za karę dostaliśmy identy bez
votki.  Był  to piątek godzina w przybliżeniu 17.00 z groszem a może i
18.00  nie iwem, ale jakoś tak się tłoczno zrobiło na ławkach i słońce
zaczęło spierdalać, to nie mówiąc nikomu wzięliśmy z Borysem drabinę i
weszliśmy  na  dach  partyplace,  żeby  pooglądać sobie zachód słońca.
Niestety  miejscowemu  adminowi  widocznie  tynk się sypał do piwa czy
może  na  komputer  bo  nas  z dachu pogonili zanim zdążyliśmy z niego
spaść...

I  jakoś  w tym momencie muszę was przeprosić bo niedobór pożywienia i
nadmiar   alkoholu   doprowadziły  do  tego,  żę  sobota  niedziela  i
poniedziałek były dla mnie niczym jeden wielki i piękny dzień, no może
taka  "dnionoc' Więc wątki z dalszej części opowieśc mają się nijak do
czasu rzeczywistego.

Nastała  późna  noc  pierwsze  flaszki  i ostatnie hidden piwa zostały
wypite  więc  przyszedł czas na drzemkę. Położyłem się na dwóch bardzo
wygodnych   stołach  na  których  przy  przykurczu  nóg  mogłem  nawet
powiedzieć,  żę się cały mieszczę. Zasnąłem i spało mi się bardzo miło
do czasu gdy poczułem, że ktoś na mnie mocno dyszy i sapie mi do ucha.
Dzięki   niepełnemu  rozwarciu  powieki  mogłem  bez  przerywania  snu
stwierdzić,  że  "homo  sapacz"  był  Łysym. Znaczy się owłosionym i z
brodą  , ale to był łysy. Dobry z niego kolega, bo mimo że było gorąco
i spałem w śpiworze, to jednak przykrył mnie dodatkowo kołderką, która
się  wzięła  nikt nie wie skąd.. Rano zazdrosny Voicer próbował się do
nas dołączyć ale widocznie spadał ze stolika bo po jakimś czasie sobie
darował.

Wrodzaony  instynkt  mówił  mi że już prawie "godzina dzentelmeńska" i
dla  odmiany  wypadało  by  cos  wypić,  więc  wstałem  co  skwapliwie
wykorzystał voicer który zajął moje miejsce Nie zdążyłem jeszcze oddać
moczu  i zabić zapachu wczorajszego dnia a już ktos do mnie podbiega i
mówi,  żę  jest  sto  piwo  do  rozpicia - "tak tak nie nie, wieczorem
wieczorem".  I  tyle było z naszej rozmowy. Nie wiem, jak to zrobiłem,
ale  nagle  okazało się że mam wspaniały dar do przekonywania Grogona,
żeby  ze  mną  poszedł na jeść. No to poszliśmy bo nikt nas nie chciał
podwieźć.   Szliśmy   i   szliśmy   mijając   ujęcie   wody  bez  jego
zanieczyszczania,   słuchając   po   drodze   jak   Grogonowa  komórka
napierdziela  "super  froga  " . Natrafiliśmy na jakiś wiejski sklep w
którym  napewno  było  i  jeść i pić ale cos miałem kaprysa żeby sobie
zjeść  na  ciepło więc poszliśmy dalej i szliśmy tak i szliśmy mijając
po  drodze jakieś sklepy. I w końcu nawet papa smerf którego pytaliśmy
czy jeszcze daleko stwierdził, że dalej nie idzie i nie ma pojęcia jak
qrwa jeszcze daleko. Grogon mimo tego że chyba mnie troche lubi to dał
mi  ultimatum  - albo ciepłe jedzenie znajdziemy w ciągu 5 minut, albo
wracamy.  I tak co pięć minut mówił, że za pięć minut, az doszliśmy do
jakiegoś miasta, a może po prostu do centrum. Tam naszym oczom ukazała
się  hotdogownia,  ale ponieważ hajs swędział w dłoni, a ja czułem się
jak  na  wczasach  to postanowiłem wejść jednak do jakiejś jadłodajni.
Znależliśmy coś ala "Bar Miś" tylko że nazywał się chyba "Jutrznka", a
w  środku  nie było nawet sztućców n łańcuchu. Był tylko bar z kijem z
którego  ciagle  kapało  piwo  i  kilka  stolików  pełnych miejscowych
Notabli  post  śmietnikowych.  Wyszliśmy  nie  pytając czy maja gorącą
herbatę i grzanki. Już mieliśmy zrezygnować gdy nagle spotkaliśmy Yoya
z małżonką który czyhał na nas z Uzim i jego wesołą niewiastą. Gdy już
się  obściskaliśmy  ruszyliśmy  na  żer. Wchodzimy do wskazanego przez
nich  lokalu, a tu normalnie pachnie wręcz PRLem zwał się "Platan" czy
może  inny  "Kasztan"  nie ważne było zaje ciekawie. Lada chłodnicza z
galaretkami  i ciastem, spora czarna tablica z menu napisanym kredą...
No  to  wołamy  "hospodskego"  a tu masakra - naszym oczom ukazuje się
Pampuch  !!!  Tylko  trochę  starszy  i  z kucykiem. Zamówiłem flaki a
Grogon kiełbasę i jajecznicę, a a Pampuch się grzecznie zapytał czy ma
mu wkroic. No to mu wkroił i nawet chleb dostał .

Dobra  nie  będę  pisał  jak jedliśmy więc przenieśmy się spowrotem do
trzcianki,  gdzie  było  już  sporo  ludzi  a  uzi  miał 25 dębowych i
wszystkich nim częstował, za co chwała mu, nawet niemusiałeś prosić bo
naglę pojawiał się uzi i wręczał ci swoją puszke. - miły gest..

Podobno  odbyło  się  jakieś  kompo  ale  nie wiem, b mam alibi. Za to
załapaliśmy  się  na  mecz  kompo  gdzie  Grogon grał dzielnie broniąc
honoru  naszej  sceny.  Nie  wiemy w której grał drużynie ale chodziły
pogłoski, że zawsze dla tej która akurat miała piłkę przy nodze. W tym
mniej  więcej  samym  czasie  Rozpoczęło  się strzelanie do monitora z
wiatrówki  kompo.  Oddano  w  sumie  około  8  strzałów z czego prawie
wszystkie  były  celne. Ci co nie trafili mówili, że trafili w ten sam
otwór  co  za  pierwszym  razem i możemy im skoczyć. Było nawet fajnie
dopuki Azzaroth nekromanta nie wziął na siebie roli odpustowego dziada
co ludziom śrut ładuje i lufy krzywi....

                PART TRZY czyli chyba część ostatnia .

Ponieważ  czas mi nie pozwala a pamięć jest zawodna, wiec może przejdę
do opisu pewnej nocy poślubnej, znaczy się wesela . Wilki wyją w lesie
dzięcioły  z  drzew  spadają,  piwo się skończyło wódki dawno nie ma a
golasy  z  jeziora już dawno pouciekały. Co tu robić? Może dla odmiany
się  najebiemy  padła propozycja, no to jak pomyśleli tak uradzili, że
zbiórkę  się  poczyni.  Jakoś tak jednak noc nas wszystkich zastała, a
pan  "taksi  wódka  Krzyś"  nie  kursował akurat w tych rejonach, "Pan
wódka"  został  ze swoim plecakiem w Mielnie i wyszło że nikt do nas z
alkoholem  nie  przyjedzie..  NIE  chcieli  przywieźć, to znalazła się
grupka  czterech  wspaniałych  "manszczysn"  czyli  ja, Grogon Borys i
jeden  bardzo  miły  kolego którego w tej chwili muszę przeprosić, ale
nie  pamiętam jego imienia, wiem tylko że jego ksywka kojarzyła mi się
z filmem "Kingsajz".

Silent  dał  nam hajs żegnając nas słowami "nogi z dupy powyrywam, jak
sie  zgubicie  w  lesie  z  alkoholem", pomachał na odchodne i odszedł
pilnować  stada  pawi  w  ubikacji, tudzież wieszać na ścianie kawałki
lustra które podobno samo spadło od wibracji wytworzonych przez sprzęt
grający.  Gdy  wyruszyliśmy  było  dość wcześnie bo ledwie przed 23.00
Pamiętawszy  z  mojej porannej wycieczki do jadłodajni "pod Pampuchem"
iż  po  drodze był wielki znak reklamujący stacje paliw Orlen udaliśmy
się  w  tym  kierunku właśni. Po drodze mijaliśmy sklepy które jeszcze
godzinę  wcześniej tętniły życiem towarzyskim napędzanym przez lokalną
śmietankę towarzyska, a teraz świeciły z daleka niebieskimi neonami na
muchy. Nie zmienia to faktu że ktoś miał ze sobą ostatnie resztki piwa
i  rozmowa  poszła  nam  nadzwyczaj  przyjemnie  - do tego stopnia, że
minęliśmy  skręt  prowadzący  na  stację  i szliśmy dalej, a po czasie
kiedy zorientowaliśmy się że już go przeszliśmy, to nikomu nie chciało
się  wracać.  No to poszliśmy dalej. Po drodze oczywiście NIC nie było
otwarte, nawet klapy od śmietnika były szczelnie zamknięte. Ale naszym
oczom  ukazał  się  kolejny znak informujący, żę w pobliżu jest stacja
orlena  -  inna.  Podążaliśmy  za  znakiem i wpatrywaliśmy się uważnie
naszym   pijackim  wzrokiem  szukając  tubylców  którzy  nam  s\wskażą
najbliższy  "wódkopój."  NA  próżno dopiero po 15 minutach błądzenia i
dojściu  do  centrum dorwaliśmy jakiegoś kolesia który powiedział nam,
że  po  22  to  tu  nie ma gdzie kupić alkoholu. Zapytany o melinę nie
potrafił przez chwilę wydusić z siebie słowa, ale po chwili stwierdził
że nie wie i śpiesznym krokiem udał się w sobie znanym tylko kierunku.
Nie  poddawaliśmy się, wszak pragnienie siłą napędową naszego narodu !
Idąc  za  trochę  zakręconym tokiem rozumowania - na stacji paliw jest
alkohol,  hmmm coś jeszcze tam jest , hmmm, aaaaa no właśnie paliwo, a
samochody  potrzebują paliwa... W ten sposób ganiając samochody jakimś
cudem dotarliśmy do stacji !!! Uprzedzając pytania, tak to był Orlen .
Podchodzimy  do  budki  nie  większej  niż  kiosk  ruchu gdzie jeszcze
gdzieniegdzie  prześwitywał  spod czerwonej farby pomarańczowy znaczek
CPN  -  kiedyś  to  były  farby hehe. Nagle jedna z szyb otwiera sie a
koleś  podstawia  pod  nią  kawałek  deski  żeby  nie  spadła.  I pyta
uprzejmie  co podać. Usłyszał nasze rozradowane gęby krzyczące ALKOHOL
!  Zauważcie  że po tej całej podróży już nie pytaliśmy się nawet jaki
tam  mają  tacy  byliśmy zdesperowani. Ale niestety pan powiedział, że
nie ma, nie miał nawet płynu do spryskiwaczy...

Za  to  miał papierosy, więc chociaż część drużyny była szczęśliwa. Na
odchodne  dowiedzieliśmy się że jakiś tam "szmat drogi" stąd jest nowa
duża  stacja Orlenu . Na której będą mieli co trzeba. No i znowu pełni
sił  ruszyliśmy  ku  przygodzie.  Jak  się okazało, stacja była, nawet
całkiem  n  owa  - aż za nowa bo jeszcze nie otwarta . Na szybie tylko
kartka w stylu "stacja nie czynna, najbliższa czynna stacja..." To nas
powoli  zaczęło załamywać, bo zbliżała się 3 w nocy i coraz ciężej się
nam  chodziło, bo zaczęliśmy trzeźwieć. Padł pomysł żeby jeszcze odbić
w jedną uliczkę i jak tam nie będzie nic to wracamy spowrotem. Jak się
okazało,  prawie  się  nam  udało, bo akurat ktoś miał wesele i ludzie
zaczęli się wysypywać z budynku i wsiadać do taksówek. Nikt jednak nie
wiedział  czy coś jest w okolicy otwarte. Chcieliśmy też wziąć taryfę,
ale  wszystkie odjechały. Wtedy w naszym umyśle zrodził się plan iście
szatański  tam gdzie wesele, tam musi być też i wódka ! Nie zdążyliśmy
jeszcze  ustalić  ile  im damy za flaszkę a Borys już był w środku, za
nim  podążył  Grogon  i  stanął  w wejściu . Poszedłem i ja .Wchodzę i
widzę, jak 4 gości - jednego dodałem żeby wyglądało że się tak Borrysa
bali ;) - no więc tych "czterech" gości trzema Borysa i wygina mu ręce
do  tyłu.  Poczułem,  że nogi mi zwolniły i zanim zdążyłem pomyśleć co
robić  to  Borys  już  leciał  w  naszym  kierunku  razem  z  obstawą.
Zatrzymaliśmy  się  dopiero  w  wejściu.  Borys  był jak zwykle bardzo
uprzejmy  i pytał się czemu mu wykręcają ręce i czy mogli by przestać.
Jak widać na niewielu wiejskich weselach bywał, bo wiedział by, żę się
nie  dyskutuje  a  już  na  pewno  nie  używa się zwrotów "czy mógł by
Pan.." i tu wstawiamy nie łamać mi ramienia, nie gnieść mi ubrania...
Jak  się  okazało  typowe odpowiedzi w stylu "twoja matka też" również
mogły by nie zadziałać, bo nagle jeden z Panów stwierdził "JA ! Jestem
funkcjonariuszem  policji  państwowej,  a  wy zakłóciliście mir domowy
tego  wesela  !" I jak by dla podniesienia wagi słów - siłacza i stołu
nie było - ojciec Panny młodej uderzył Borysa z "dyńki" w twarz. W tym
momencie  Nasz bohater przeistoczył się w "Wargasa wojownika" i wyrwał
się  prawie całkowicie z uchwytów "straży weselnej". Podbiegłem bliżej
i chwyciłem go za ramie odpychając jakiegoś kolesia i wrzasnąłem coś w
stylu  to my sory za kolegę policjant zdębiał i przeprosił za swojego.
Ale  Ani  Borys  ani  Ojciec  Panny  młodej  który  przypomniał  sobie
młodzieńcze  lata  nie  zamierzali  przestać  i  rzucili się ku sobie.
Ostatecznie  policmajster  stwierdził  że jak nie będziemy mu już miru
więcej  zakłucać,  to  sobie  możemy  odejść,  a  on na nas nie wezwie
policji,  bo  widzi  że  nie  jesteśmy  stąd.  Rozeszliśmy  się powoli
słuchając mrukliwych głosów z sali i co oni by nam nie zrobili i yakie
tam  i  ruszyliśmy w poszukiwaniu taksówki. Co jak co ale taksiarze to
muszą znać jakieś miejsca gdzie można cos do picia kupić. Jak na złość
żaden  nie chciał się zatrzymać, i w końcu chcieliśmy już tylko wrócić
na  PPL. Kiedy przedzieraliśmy się lasami wokół jeziora było już jasno
na  tyle  że można było chodzić bez latarki. Odpędzając chmary komarów
dotarliśmy do pogrążonego we śnie ośrodka, no prawie bo Londzi czy też
ktoś  o  bardzo  do  niego  podobnym  głosie  śpiewał  już  piosenki z
repertuaru scenowego - a może nie już a jeszcze ? "Spać zabolało" więc
gdzieś  zaległem,  nawet  nie pamiętam gdzie taki byłem zmęczony. Dwie
godziny  później  Ktoś stwierdził, że skoro za chwilę sklepy otwierają
to  po  co  spać  pobudził  nas i kazał oddać hajs. Po jakimś czasie z
bagażnika  zaczęły  wyłaniać  się  zgrzewki  piwa.  Pierwsza, trzecia,
piąta, siódma ...

Dość  powiedzieć, że zrobiło się tak miło, że jakoś nie chciało mi się
wracać  do  domu,  pracy  i całego tego bałaganu, no to zostałem i nie
pojechałem.  Łysy  z  Voicerem,  Yoyo z Gosią , Kiero z Azzaro i kilku
zagraniczniaków również pozostało - pary dobrane całkiem przypadkowo.

Z ciekawostek powiem wam, żę zostaliśmy dłużej niż sami organizatorzy,
Yoyo kąpał się pod prysznicem w adidasach. Jego szczęście bo po chwili
z  kratki  w  podłodze  wypłynęła  duża i tłusta brązowa kupa. W domku
śmierdziało  sceną  podobno  jeszcze  cały tydzień. W drodze powrotnej
trafiliśmy  do  baru szybkiej obsługi gdzie za 8 zł kupowało się jakąś
karkówkę czy innego kurczaka z grila a do tego dostawało się 3 rodzaje
sowów,  talerz  ogórków i nieśiertelność na chleb, smalec niestety już
nie  był  unlimited,  ale i tak go zostało.2 godziny po tym jak Łysy z
Voicerem  wysiedli  z  samochodu  ich  zapach nadal pozostawał z nami.
Następnego  dnia  jak by nigdy nic poszedłem do pracy udając, że dzień
wcześniej  też tam byłem. Niestety mi nie uwierzyli. Pogrozili palcem,
zabrali dzień urlopu i nie dali premii, ale i tak było fajnie.

Pisać  juz  mi się naprawdę nie chce, nie mam czasu w pracy , a w domu
to  nawet  od  tygodnia  poczty  nie  sprawdzam,  więc  wybaczcie moją
absencję  na forum. Niestety jak na razie nie zapowiada się żeby miało
być  lepiej.  "Sztefan"  znaczy  się  właściciel z Niemiec kutas jeden
wyzyskujący polskiego robotnika nie może się zdecydować czy mi w końcu
dać  wypowiedzenie  na  papierze,  czy też przenieść cały sklep w inne
miejsce. Z HP się nie odzywaj a w biurze pośrednictwa pracy za granicą
ciągle  mają jakieś fuchy za 4,5 do 5 "ojro" przy wykopkach ziemniaków
i  innych  buraków...  no  i jeszcze dostałem od matki bana na imprezy
scenowe  do  końca  roku,  ale  to  pryszcz.  Zawsze  można  mi wysłać
zaproszenie  na  przysięgę  tudzież  fejkowany  akt  zgonu lub jeszcze
lepiej zaproszenie na wesele.

Oke kto ma siły niech dopisuje dalsze historie z tego party ja juz nie
potrafie.