ManiusNG nadesłał raport z tegorcznego RR Meetingu, za co serdecznie dziękujemy i zapraszamy do lektury! Dla przypomnienia - zdjęcia tutaj. Wyprawa... Moja wyprawa na RRM zaczęła się już w piątek rano. W Poznaniu miałem kilka godzin czasu, więc skorzystałem z usług kawiarenki internetowej na dworcu i wszedłem na irca. Pociąg, którym miałem jechać do Katowic na samym starcie miał 20 minut opóźnienia. Trochę mnie to zaniepokoiło, gdyż w Katowicach miałem tylko 29 minut na przesiadkę. Opóźnienie szybko wzrosło do 40 minut, miałem przed sobą wizję nocki w Katowicach... Na szczęście na późniejszym odcinku maszynista ostro przyspieszył i będąc w Gliwicach miałem tylko 25 minut opóźnienia. Rozmawiałem wcześniej z kierownikiem pociągu i ten załatwił, że katowicki pociąg będzie na mnie czekał w razie potrzeby. Na szczęście potrzeby takiej nie było, dotarłem 10 minut przed czasem :) W Katowicach czekał na mnie Noth, tj. gdzieś był, tylko nie mogliśmy się znaleźć ;) Po kilku nerwowych telefonach ustaliliśmy "przychodź na pierwszy peron, pociąg już czeka". Po chwili spostrzegłem pewnego osobnika w drzwiach pociągu z telefonem przy uchu. Wskazał palcem na telefon, potem na mnie i od razu wiedzieliśmy, że ja to ja, a on to Noth. Po czym weszliśmy obaj do pociągu w poszukiwaniu Kaczusia z żoną i Dziadka. To już nie było taki skomplikowane jak na dworcu - obszar poszukiwań ograniczony, no i nie raz widziałem Kaczusia w realu. Zasiedliśmy razem w wagonie i spokojnie zaczęliśmy rozmawiać, przeważnie o Pegazie i linuksach. Poczęstowano nas pierożkami produkcji Kruszynki i podróż od razu była przyjemniejsza. Po niecałych dwóch godzinach jazdy wysiedliśmy na małej stacji, szczęśliwie były to Szymocice ;) Podreptaliśmy w kierunku partyplace, tak jak pokazywano na mapce. W ciemnościach droga wygląda zupełnie inaczej ;) Dotarliśmy w końcu do ośrodka. Zastaliśmy zamkniętą bramę, jednak bardzo szybko podszedł do nas stróż. Po ustaleniu, że przyjechaliśmy na sobotni meeting i że my to "komputerowcy", brama została otwarta i weszliśmy do środka. Stróż prowadząc nas na miejsce noclegu oznajmił, iż nie jesteśmy pierwsi na miejscu - okazało się, że przed nami dotarł ŚlimaQ ze swoją panią. Doszliśmy na miejsce, gdzie stał już jeden namiot i usłyszelismy "tu możecie sie rozbić". Trochę nas to zdezorientowało, gdyż mieliśmy zarezerwowane domki. Szybko wyklarowaliśmy sytuację i wreszcie dotarliśmy do domku. Zmęczeni podróżą nie siedzieliśmy długo, tylko szybko poszliśmy spać. Następnego ranka... O 7:30 zjawił się Fei i radośnie nas powitał budząc wszystkich ;). Chcąc niechcąc zwlekliśmy się z łóżek, pochlapaliśmy wodą, zjedliśmy przygotowane przez Kruszynkę śniadanie i wypiliśmy po kawie 3-in-1 combo. Po tych zabiegach poszliśmy się oficjalnie zalogować na meeting, po drodze spotykając Hrw z Ania, którzy właśnie dojechali z Gliwic. Po podpisaniu identów zajrzeliśmy do sali gdzie Fei z Coachem walczyli z rzutnikiem i innymi cudami techniki. Wreszcie można było obejrzeć ośrodek, w którym przebywaliśmy. Przypominał on jedno wielkie pobojowisko. Wszędzie trwały prace remontowe - ośrodek miał być gotowy już w lipcu. Duża dziura przypominająca basen, kilka nowiutkich domków, z czego 2 nadawały się do użytku. Ogólnie jeden wielki burdel. Ale może to i lepiej, że meeting odbywał się w czasie remontu, a nie po ;). Następnie udaliśmy się zintegrować z rozluźnionymi już przedstawicielami sceny m.in. Azzaro, Silent, Alien. Integracja przebiagała nadzwyczaj sprawnie i szybko, gdyż w kilkanaście minut i my się rozluźniliśmy ;). Aby nie utracić kontaktu z rzeczywistością wróciliśmy w pobliże sali, gdzie niecierpliwie czekaliśmy na, spóźnioną już, ekipę z południa. Po 12 rozpoczęło się pierwsze compo - loda compo. Walka o nagrodę była zaciekła, niektórzy jednak skorzystali z pomocy górnych kończyn, co było wbrew regulaminowi ;) Zwycięzca pełen dumy założył nagrodę - koszulkę RR. Po kolejnej fazie integracji poszliśmy na następne compo lekkoatletyczne. Zadanie było wyjątkowo trudne - należało rozłupać wylosowany element komputera (płyta główna, sieciówka, karta graficzna Matrox...) na 4 równe części. Walka tym razem była krwawa - niektórzy pokaleczyli sobie palce. Jednak organizatorzy byli bezlitośni i ogłosili dogrywkę - należało wyłuskać cache L2 z procesora :). Wreszcie zjawiły się wyczekiwane osoby: MaaG^dA, Merde, Lisu, MisterQ, Uzi. MaaG przywiózł swojego Pegaza i chętnie prezentował jego możliwości, Lisu przybył ze swoją kamerą i przywiózł jakże wyczekiwany film z poprzedniego RRM. Zaprowadziliśmy towarzystwo do domku, gdzie pozostawili plecaki i udaliśmy się na kolejne compoty. Jednym z nowych compotów było origami compo. Polegało ono na jak najszybszym złożeniem t-shirta. Większość uczestników znała technikę (dzięki obejrzeniu krążącego po sieci filmiku cloth_folding.mpg) i nie miała problemów z zadaniem. Smakosz compo. O, to było przyjemne zadanie. Należało rozpoznać gatunek piwa z nieoznakowanego kubka. Dla smakoszy nic trudnego... Siłacz compo, czyli siłowanie na rękę w dwóch etapach. Wystarczy odpowiednia tężyzna i/lub technika by rozgromić przeciwników. Swapper compo - gazeta (lub czasopismo) w dłoń, koperta i do dzieła. Zwycięzcą został ten, któ zdołał umieścić najwięcej treści (papieru) wewnątrz koperty. Zadanie z pozoru wydaje się proste, jednak papier stawiał zaciekły opór. Rekordzistom udało się w zwykłej kopercie upakowac cały numer Polityki! Paulina compo - znany i lubiany element RRM. Kto widział ten wie, kto nie widział ten stracił ;). Zadanie polegało na podkładaniu głosu do fragmentu filmu. Karaoke compo, czyli śpiewanie najpopularniejszych piosenek jest naprawdę interesującym doświadczeniem. Zwłaszcza, jeśli uczestniczą w nim członkowie sceny. Compotów było więcej, ale albo je przegapiłem albo po prostu nie pamiętam. Ostatnim oficjalnym elementem meetingu było ognisko i obiecane kiełbaski. Atmosfera była naprawdę przyjemna, wszyscy byli bardzo rozluźnieni, a ognisko przyjemnie ogrzewało w chłodny, letni wieczór. Impreza przy ognisku trwała dość długo - bodajże zakończyła się około 4 rano. Niestety umęczony dniem poprzednim oraz przerażającym planem pobudki o 6:30 nie posiedziałem długo i udałem się do domku na krótką drzemkę. MisterQ oraz MaaG również szybko poszli spać - jednak podróż straszliwie wyczerpuje. O 6:30 w niedzielę wstałem, obudziłem Uziego i po krótkiej krzątaninie pożegnaliśmy współspaczy i wyruszyliśmy na stację PKP. Szybka przesiadka w Nędzy, w Kędzierzynie Koźle, gdzie musieliśmy czekać ponad godzinę, następnie we Wrocławiu. Na tamtejszym dworcu spotkaliśmy znajomych ludzi z meetingu. Kiero, Silent, Alien z innymi siedzieli i degustowali piwo w litrowych kuflach. Posiedzieliśmy chwilę i udaliśmy się na peron, gdzie każdy z nas wsiadł w swój pociąg. Po kilku godzinach byłem w Poznaniu, po kolejnych, wreszcie, w Koszalinie... Podsumowanie... Był to mój pierwszy RRM i mogę tylko powiedzieć, iż jest to niesamowita impreza. Naprawdę warto jechać te kilkanaście godzin, by pobawić się z ludźmi, których spotyka się na co dzień przez internet. Można spokojnie pogadać przy piwie, można stracić kontakt z rzeczywistością jak Ravek, każdy ze sposobów na zabawę jest dobry. Zresztą co tu tużo mówić - ci co byli wiedzą, a ci co nie byli niech żałują, bo naprawdę jest czego.