"I rzekł ktoś: niech stanie się scena. I wypełniło się, a różne grupy powstały i ludzie dema pisać zaczęli. I narodziły się imprezy, aby scenowcy spotkać się mogli i radować. Piękny to był czas i błogosławiony. Ale przyszła komercja na scenę i zepsuła duch w narodzie. I naród scenowy zapłakał, albowiem powiedziane jest: kto dla sławy i mamony żyje, pociechy z życia mieć nie będzie". Problem komercji na scenie istnieje nie od dzisiaj. Nieliczni już może pamiętają takie imprezy jak Gravity'96 i animowanego Tony'ego Halika na bigscreenie, jeszcze mniej ludzi pamięta dyskusję, jaka wybuchła w zinach po tym party. Po co komercja na scenie? Przeciwnicy krzyczeli "skandal!", argumentując zabijanie ducha spontaniczności i tego wszystkiego, czym underground scenowy był dla nich. Zwolennicy wytykali, że bez sponsorów nie będzie nagród, parties stracą na atrakcyjności, nie przyciągną nowych ludzi. Lata lecą, czasy się zmieniają, problem pozostał. Festiwal animacji czasu rzeczywistego Abstract 2004 był niewątpliwie imprezą komercyjną. Widać to było na pierwszy rzut oka i nie da się temu zaprzeczyć. Nie mówię o wiszących tu i ówdzie reklamach sponsorów, to możemy zobaczyć na prawie każdej imprezie. O komercyjności przedsięwzięcia może świadczyć wiele innych faktów, jak chociażby to, że impreza tylko jeden z trzech dni swojego przebiegu przeznaczyła dla demosceny. Odwiedziłem party place w piątek i po chwili wyszedłem. Wykład o trójkątach i prostokątach rodem z "Komputer Świata" nie interesował mnie wcale. Widać było wyraźnie, że jest przeznaczony dla laików. Podobnie sytuacja wyglądała w niedzielę: pokazy, animacje, prelekcje, prezentacje... Nic, co mogłoby zainteresować scenowca, który doskonale wie czym jest scena i większość prezentowanych dem oglądał w domu. Dla nas pozostała sobota, czyli dzień płatny. Za przyjemność przebywania na party place i oglądania dem z rzutnika (czyli właściwie to samo co postronni mieli za darmo) przyszło zapłacić 25 zł. No chyba, że się miało ze sobą komputer, który jeden z organizatorów zdefiniował jako "sprzęt, na którym można odpalić Corela" (odmawiając zniżki na palmtopa). Szczegółem jest, że rzeczony palmtop miał parametry lepsze niż niektóre stacjonarne komputery, że istnieje na tę platformę demoscena, a dema to bynajmniej nie jedynie generatory fraktali (tak, mówię o scenkach 3D). Corela nie ma, precz! Pikanterii dodać może jeszcze fakt, że sam dostałem trzy minuty wcześniej zniżkę na komputer pokazując... innego palmtopa, jakieś trzy generacje starszego i faktycznie nie można na nim uruchomić dem (bo ma wyświetlacz mono). Corela oczywiście też. Teraz już wiem, dlaczego dwa lata temu (gdy pomagałem w organizacji Abstracta), podziękowano mi za przywiezienie na party place mojej Amigi 4000, a za A1200 kolegi nie. Widocznie wielka serwerowa obudowa, w której miałem komputer, sugerowała możliwość uruchomienia profesjonalnych aplikacji takich jak Corel :). Zostawmy jednak ten incydent, bo przecież nie każdy (również organizator party) musi znać się na komputerach. Gdy już więc zapłaciłem za wejście, zapytano mnie czy jestem koderem, grafikiem czy muzykiem. Innych możliwości nie było i w ten sposób zostałem grafikiem, żeby w ogóle wejść na party, bo panienki w rejestracji o innych profesjach scenowych nie słyszały i najwyraźniej przy innej opcji zawieszał im się system. Po rejestracji otrzymałem szałowy, lansowy i w ogóle przepiękny gadżet reklamowy firmy Siemens (zwany dalej identem) i już mogłem wejść do środka. Party place wyglądało imponująco. Profesjonalnie oświetlone, z wielkim bigscreenem i świetnym nagłośnieniem, także rzutnik (bynajmniej nie obornika) prezentował się oszałamiająco. Widać było, że organizatorzy znaleźli bogatych sponsorów. Nie dziwi zatem ilość reklam atakujących przybyłych z wszelkich stron. Jako organizator wielu imprez tego typu, doskonale wiem ile kosztuje wynajęcie tej klasy rzutnika i ekranu, sali w takim punkcie dużego miasta, profesjonalnej ochrony i nagłośnienia. Uwierzcie, nawet wejściówki za sto złotych od łebka by tego nie sfinansowały. Czy więc to źle, że organizatorzy są przedsiębiorczy? Oczywiście, że nie. Nikt przecież nie będzie narzekał, że ekran był za duży, a nagłośnienie zbyt profesjonalne. Tylko czy faktycznie jest to aż tak potrzebne? Czy koniecznie demo oglądane na dwa razy mniejszym ekranie jest dwa razy gorsze? Ktoś spyta - skoro taki ekran był, to dlaczego nie? Chętnie odpowiem - na przykład dlatego, że w obawie przed jego zniszczeniem (na co wcale się z resztą nie zanosiło), ochrona nie pozwalała się bawić ludziom tuż pod nim, co jest uświęconą tradycją scenowych imprez. Wskakujący na podium ludzie byli wyprowadzani z sali niczym stadionowi chuligani, mimo że wcale nie zachowywali się agresywnie, nie chcieli niczego psuć i dewastować. Ochrona pod tym względem była bezlitosna, chociaż - trzeba przyznać - nie agresywna. Skoro jednak ekran był tak cenny (dziwne, zauważyłem na nim kilka brzydkich plam, które były tam już w piątek), to dlaczego nie został odgrodzony? Na wejściu na podium nie było nawet kartki, że nie wolno wchodzić. Ale co to organizatorów obchodzi, że ktoś mógł się poczuć urażony, gdy wzięto go za fraki i wyprowadzono jak łobuza poza party place, mimo że chciał tylko poskakać do muzyki... Atrakcje na imprezie: mnóstwo... przeznaczonych dla nie-scenowców. W dwa darmowe dni odbyło się bez liku pokazów i wydarzeń, podczas gdy w płatną sobotę ekran często był pusty. Częściowo można wytłumaczyć ten fakt awarią prądu (sponsoring firmy energetycznej nie pomógł? :), ale ta szybko została usunięta, co należy zaliczyć na plus. Oczywiście, wyświetlano dema (które i tak prawie każdy już widział). Odbyło się nawet parę crazy compotów (w jednym nawet wziąłem udział), ale poza tym z party place wiało nudą. Skoro już przy crazy compotach jesteśmy - fakt ich przeprowadzenia był dla mnie dużym zaskoczeniem, ponieważ w planie imprezy nie przewidziano crazy demo compo, a w regulaminie VHSa zastrzeżono brak możliwości wystawienia zabawnych produkcji. Doszedłem do wniosku, że brak tej niewątpliwie widowiskowej i atrakcyjnej dla dużej części scenowców konkurencji jest podyktowany powagą imprezy, niechęcią do plastikowych nóg i tym podobnych ekscesów. Tymczasem taka niespodzianka i przyznam szczerze, że teraz nie rozumiem motywacji organizatorów. Tym bardziej, że w innych kategoriach pojawiły się jednak dowcipne produkcje. Widocznie szesnastosekundowe demko złożone w trzy godziny za pomocą języka wysokiego poziomu jest warte uwagi, a animacja wymagająca długich godzin edycji i oryginalnego pomysłu nie jest. Nie chciałbym nic tutaj ujmować 16-tkom, bo były wśród nich perełki. Nie rozumiem jedynie systemu wartości organizatorów. Skoro jednak jeden palmtop to komputer, a inny nie (chociaż na obu nie działa Corel), to czemu się tu dziwić? Kolejna sprawa - opóźnienia w organizacji compotów. Oczekiwanie na to, żeby znajomi organizatorów skończyli (kiepskie, nomen omen) demo nie jest powodem do odkładania rozpoczęcia demo compo. Jeśli ktoś nie dorósł do zrozumienia pojęcia "deadline", to może to zrobić do następnego party. Dem było sześć, więc bez tego jednego konkurencja nic by nie straciła. "Zgubienie" jednej 16-tki też nie jest powodem do dumy. Na miejscu autora byłbym bardzo rozczarowany. Od razu przypomina mi się historia z ostatnim Symphony, po którym pewni ludzie (tak, kolego Ninja :) strasznie głośno krzyczeli na burdel panujący na imprezie. Tu mamy podobną sytuację i... okrzyki zachwytu na temat poziomu party. Pewnie dlatego, że sprawa dotyczy kogoś innego. Niestety, w tym miejscu zniknęła "słynna" punktualność organizatorów Abstracta, którą chełpili się jeszcze podczas tegorocznej imprezy. Mnie pozostaje uśmiechnąć się pod nosem, bo na co najmniej dwóch zorganizowanych przeze mnie imprezach udało nam się przeprowadzić planowo około 15 compotów w ciągu 12 godzin. Na dwóch z pięciu, chciałbym zaznaczyć. Nikt nie jest doskonały i każdy organizator imprezy scenowej wie, że jest wiele czynników, które wpływają na takie obsuwy. Na pewno jednak nie powinien nim być cudzy brak dyscypliny. Czy głosowanie za pomocą czytników kodu paskowego jest w czymś lepsze od tradycyjnego wypisywania votek (które i tak każdy chętny musiał wypełnić)? Na pewno nie jest szybsze (skoro wszyscy muszą podejść do kilku komputerów i "wklikać" swoje typy), jest za to na pewno wygodniejsze dla organizacji, która niczego nie musi robić. Poza tym wygląda przebojowo. Tylko czy nie jest to przerost formy nad treścią? Zamiast niewiele wnoszących "bajerów" można było przecież fundusze od sponsorów przeznaczyć na nagrody lepsze niż reklamowy parasol czy... damska torba czy też udostępnić ludziom jakiś kąt do spania w piątek. Parę słów o stronie merytorycznej compotów. Poziom prac był, tradycyjnie już niestety, niski, a ich ilość stanowiła odzwierciedlenie niskiej frekwencji partowiczów, że party nie było multiplatformowe. Tu mała refleksja: na portalu scene.pl młodzi PC-scenowcy wytykają nam, "brudnym amigowcom", że potrafimy jedynie krytykować ich poczynania, podczas gdy sami jesteśmy bezproduktywni. W piątek i sobotę gościłem moich znajomych brudnych amigowców u siebie. Gdy bawiliśmy się we własnym gronie dziesięciu osób, na szafce obok stały cztery statuetki - nagrody za pierwsze miejsca na party Tymczasem jakże, wydawałoby się, liczna i prężna scena PC wystawiła jedno intro i pięć dem. Nic tylko pogratulować produktywności. Jak więc widzimy, część scenowa imprezy była przygotowana dużo gorzej niż część komercyjna. Nie powinno to jednak nikogo dziwić. Organizatorzy Abstracta to ludzie niewiele ze sceną mający wspólnego. Myślę, że nazwa "festiwal" wiele tu tłumaczy. Gdy spojrzymy na Abstract'04 jako na dzieło grupy młodych, przedsiębiorczych ludzi, którzy chcieli w ten sposób zarobić trochę grosza, zdobyć kontakty w miejscach takich jak rada miasta, czy też uzyskać wpis w CV (nie piszę tego "z powietrza", znam pewne szczegóły jeszcze sprzed dwóch lat), to festiwal zorganizowano wręcz wzorowo. Dlaczego jednak my, scenowcy, mamy płacić za ich karierę? Jestem przekonany, że drobna opłata za bilety dla zwiedzających w piątek i niedzielę pokryłaby koszty, o ile nie zrobili tego już sponsorzy. Skoro jednak organizatorzy podeszli do organizacji imprezy jak do robienia biznesu, a nie jak do spotkania organizowanego przez jednych pasjonatów dla innych, to można w tym miejscu postawić parę pytań stosownych do charakteru imprezy. Na przykład dlaczego przy wejściu nie wydawano paragonów potwierdzających wpłatę wejściówki? Identyfikator takim dowodem wpłaty nie jest. Czy organizatorzy rozliczą się z dochodu w urzędzie skarbowym? I tak dalej... Nie mnie jednak dochodzić tych kwestii. Chciałbym jedynie uświadomić organizatorom, jakie są konsekwencje przyjęcia pewnych celów za priorytetowe, a rezygnacja z innych. W przyszłym roku czeka nas Exposive, party przygotowywane z prawdopodobnie jeszcze większym rozmachem i budżetem. Mają być prelekcje, warsztaty, opieka Unii Europejskiej. Mam tylko nadzieję, że przygotowujący tamte party nie zapomną, że demoparty to impreza dla scenowców, a nie festiwal sponsorów. Liczę na to po cichu, bo pierwsze Exposive wspominam dobrze. A co z gliwickim party? Dla mnie kwestia czy odwiedzić kolejny Abstract, czy może zostać w domu, będzie prostą kalkulacją: 10 złotych za parę godzin umiarkowanej rozrywki jeszcze ujdzie, ale przy 25-30 złotych zastanowię się nad przyjściem. Brak kolejnej odblaskowej smyczy jakoś przeżyję, a zaoszczędzone pieniądze można spożytkować na wiele ciekawych sposobów (nie tylko kupując litr wódki :). Fei/Brygada RR Przy okazji chciałbym pozdrowić wszystkich, którzy odwiedzili mnie i wzięli udział w abstRRakcie, czyli DDRowym szaleństwie na dwie maty i dwie noce w czasie trwania party. Ja bawiłem się świetnie i mam nadzieję, że inni też. Tę część imprezy z pewnością powtórzymy za rok, niezależnie od "mainstreamowych" festiwali multimedialnych.