Mekka Symposium 2k+1
                         --------------------

Jak  co  roku,  w  dniach  kiedy normalni ludzie chodzą święcić jajka,
modlą  się  w  kościele,  oblewają  wodą - inni zajęci są czymś raczej
odmiennym.  Tegoroczny  wyjazd  na  MS  dzięki Paydzie/Procreation był
wydarzeniem  szczególnym.  Załatwienie autobusu, który miał za zadanie
dowieźć  i  przywieźć  wszystkich  z  party-place dało rekordowy wynik
polskiej  ingerencji  w zachodnie parties - 44 Polaków to wynik bardzo
dobry.  Warto  wspomnieć,  że  na czeskie Apocalypse (które jest sporo
tańsze)  przyjeżdża  około  20  osób z polskiej strony granicy. No ale
może  skończę z tymi statystykami i zacznę opisywać co naprawdę działo
się na tym party i dlaczego za rok też mnie tam nie zabraknie.

Wynajęty  autobus  zaczynał kurs w Bydgoszczy, gdzie kilku partowiczów
już zaczęło oddawać się temu specyficznemu klimatowi. Druga część ludu
dosiadła  się w Poznaniu. Po zapakowaniu się, nastał czas aby wreszcie
przekroczyć  granicę.  Podróż  była  miodna,  dało  się  odczuć klimat
panujący kilka lat temu, kiedy to pociągami zjeżdżało się mnóstwo ludu
-  zawsze  coś  się  wtedy działo. No może w przypadku na MS brakowało
zarzyganych  przedziałów,  czy  malowania  markerami, no ale nie można
mieć  wszystkiego.  Przejściu  przez  granicę towarzyszyła mała rumba.
Otóż  okazało  się  (dopiero  teraz), że Ilona ma już w sumie nieważny
paszport  i  stwierdzono,  że  najprawdopodobniej  będzie  musiała się
wrócić.  No  ale na szczęcie niemiecki pan przepuszczacz przez granicę
wrzucił  luz i nawet nie przejrzał porządnie paszportów - na szczęcie.
Tak  więc  mogliśmy  dalej oddać się rozkoszy jazdy - tym razem jednak
zaczął  nam  towarzyszyć alkohol we wszelakich odmianach. Pić na dobre
mogliśmy  dopiero teraz, gdyż nie chcieliśmy robić ewentualnego chlewu
na przejściu, tak na wszelki wypadek.

                    Dzień pierwszy - Wielki Piątek

Dojazd do Fallingostel trwał całą noc. Rano, nieco styrani, ujrzeliśmy
wspaniały  widok  -  miejsce w którym mieliśmy spędzić kolejnych kilka
dni.  Wejściu na halę towarzyszyła "drobna" opłata (70 DEM, dziewczyny
za free). Niestety za tą sumę otrzymywało się jedynie niebieską opaskę
na  rękę  -  brak identów bardzo wkurzał. Odbyła się również pierwsza,
międzynarodowa prezentacja Defowych koszulek spod szyldu "100% Haujobb
free".  Tak  więc  jesteśmy. Zajęliśmy zarezerwowane dla nas stoliki i
szybko  pogoniliśmy do pobliskiego sklepu w celu uzupełnienia zapasów.
Piwo  było tanie i dobre (55 fenisiów za sztukę 0,5l). Panie ze sklepu
musiały  mocno  zacierać  z  radości  ręce, na widok wynoszonych przez
Polaków  (i  nie  tylko) kartonów z piwami. Przechadzając się po party
place,  nie  sposób  było  ominąć jedną z atrakcji tego party - samych
uczestników.  Spośród  1250  osób  ogromna  ilość  to przebierańcy lub
użytkownicy  totalnie  kosmicznych  kompów.  Własne  obudowy, futrzane
klawiatury,  monitory obrane w krowy... sporo można tego wymieniać. Mi
osobiście  gorąco  się  zrobiło  na  widok nowego notebooka ze stajnie
Apple   -   Titaniu  z  G4.  Piękna  maszynka.  Generalnie  dużo  było
wszystkiego,  pecetów,  amig,  sporo maców, komodorków, także nikt nie
musiał   czuć   się   odosobniony.  Ogromne  wrażenie  zrobił  również
BIGscreen. Po prostu po spojrzeniu na niego zmieniało się sposób oceny
bigscreenów  na  polskich  parties. Ten było po prostu ogromny. To tak
jakby  porównać ogromne telewizory plazmowe do małego 14' telewizorka.
Chodzi  mi  zarówno o rozmiary, jak i o jakość obrazu. Rewelacyjny był
również  wirtualny  prowadzący. Głos podkładany był przez KB/Farbraush
(aka  Teis/ex-Madwizards), ale na screenie widać było wspaniałą głowę,
która  naśladowała  mimiką  mówiącego. Robiło to niesamowite wrażenie.
Otwarcie  imprezy  odbyło  się  zgodnie z planem. Było to coś zupełnie
innego  niż  "to",  co spotykamy na rodzimych imprezach. Wszystko było
stylizowane  na wzór igrzysk olimpijskich. Nie zabrakło więc ani ognia
(sztucznego  ale  zawsze  to  coś), ani poszczególnych kadr olimpijski
(tworzonych  z  poszczególnych  grup organizatorów). No właśnie, jeśli
już  o  organizatorach mowa. Było ich sporo, każdy za coś odpowiadał i
jak  sądzę,  każdy  ze swojej funkcji dobrze się wywiązywał. Nie było,
żadnych  obsunięć  (oprócz demo-compo, ale było to spowodowane ogromną
ilością  oddanych  produkcji).  Wszystko  przebiegało zgodnie z ciągle
wyświetlanym rozkładem jazdy. Zaraz po otwarciu party, "puszczony" był
mały   koncercik.  Piszę  puszczony  bo  oczywiście  wszystko  było  z
playbacku,  no  ale  i  tak nie przeszkodziło to nam w dobrej zabawie.
Dziwne  było,  że  we wszystkich tańcach, podczas trwania całego party
bawili  się głównie Polacy. Oczywiście zdarzały się drobne wyjątki, no
ale  to  najwyraźniej  "my"  mieliśmy  monopol  na  zabawę. Później do
imprezy dołączyli Węgrzy - to tłumaczy powiedzenie "Polak - Węgier dwa
bratanki...". BTW, Węgrzy przywieźli ze sobą jakiś specyfik z własnego
przepisu  - polecam. Smaczny i mocny (to była czysta benzyna w butelce
po  Jim  Beam`ie - tak smakowała - dop. Azzaro). Nie obyło się również
bez  niepożądanych excessów. Niestety jeden z "naszych" (Gryf/Anadune)
po  wypiciu  najwidoczniej  niedopuszczalnej dla niego dawki alkoholu,
zaczął  prywatną  imprezę  celem której było dźganie nożem w plecy lub
waleniem  grillem  po  głowie.  No  cóż, przyjechała policja i zwinęła
delikwenta.  Wypuścili go dopiero na drugi dzień. Koniec dnia nastał w
sumie  szybko.  Przecież  trzeba  było odespać podróż. Można więc było
pójść  do  specjalnie  ogrzewanego namiotu i tam w ciszy i spokoju się
wyspać.  Trzeba było przecież zbierać siły na następny dzień, kiedy to
miały  zacząć  się  pierwsze  compoty  (w  tym przypadku rywalizacje -
przecież to igrzyska).

                     Dzień drugi - Wielka Sobota.
                          czas święcić jaja

Na  większości  imprezach  powoli  zaczęlibyśmy  się powoli pakować bo
dochodziłby koniec. Ale nie tutaj. Tu dopiero co nastawały deadline na
poszczególne  compoty. To jest właśnie piękne - jest czas na wszystko.
Tak  więc  ponownie  można  było  podreptać do sklepu po piwo i coś do
jedzenia. Przechodząc się pomiędzy ludźmi nie sposób było nie zauważyć
sporej   ilości   monitorów   wyświetlających   jatki  3D,  lub  filmy
przyrodnicze.  Nie  ma  co jednak narzekać, podobno na TP jest jeszcze
gorzej.   Jak   już  wspomniałem  dzisiaj  miały  się  odbyć  pierwsze
competitions.  Nie będę jednak opisywał poszczególnych konkursów, gdyż
było  ich  tak dużo, że nie jestem w stanie tego zrobić. Można jedynie
wspomnieć,  że  prac  było  sporo - wręcz cholernie dużo i to w każdej
dziedzinie  i  na  każdą  platformę.  Należą  się  wielkie  brawa  dla
wszystkich,  którzy  wbrew  temu,  że  scena  chyli  się  ku  upadkowi
potrafili  się zmobilizować i przywrócić dawne czasy. Mam nadzieje, że
fakt  ten zmobilizuje tych, którzy postanowili dać sobie spokój. Warto
również  nadmienić,  że  Polacy  również  oddali  wiele prac w różnych
dziedzinach  -  wielkie  brawa.  I w tym dniu mieliśmy wiele radości z
poruszania  się  w  rytmach skocznej muzyki. Tym razem przygrywały nam
SIDy, bo właśnie takie odbywało się compo. Utwory były naprawdę dobre.
Tak  więc mieliśmy kolejną okazję do "wyskakania" powstających od piwa
fałd  w  okolicach  pępka.  Tak bawiliśmy się do późnej nocy. No możne
niekoniecznie  czas  spędzaliśmy na tańczeniu, bo nastały również inne
competitions.  Podobały  się  również creazy compoty. Pierwszym z nich
było rzucanie twardym dyskiem - zasada prosta - kto dalej ten wygrywa.
Drugim  była  scenowa  wersja popularnej gry zwanej u nas "Milonerzy".
Jedną  z uczestniczek była Ilona, która dzięki "małej" pomocy dobrnęła
dość wysoko - miliona jednak nie zdobył nikt.

                 Dzień trzeci - Niedziela Wielkonocna

Kolejny   dzień   -  kolejne  rozrywki.  Dzisiaj  postanowiłem  trochę
przystopować  z  piciem.  W  końcu  ile  można chlać. Po jakimś czasie
człowiek  ma  wszystkiego dość. Jak się jednak okazało zasadą swą dość
szybko  złamałem,  niejednokrotnie sięgając po browarek. W sumie dzień
był  bardzo podobny do poprzedniego. Jednak emocji dodawał fakt, że to
już  za  kilkanaście  godzin odbędzie się najważniejsza (teoretycznie)
część  każdego party - demo-compo. Tak więc trwaliśmy w oczekiwaniu na
godzinę  1.00  (już w poniedziałek, w nocy). Po drodze minęliśmy kilka
kolejnych   rozgrywek.  Jak  zwykle  wysoki  poziom  prac.  Oczywiście
wszystko  to  jest  do  sprawdzenia.  Także  wszyscy  mogą  sami sobie
obejrzeć cały stuff, ale już bez tego klimatu panującego na party - no
i  oczywiście  tylko  na  monitorze,  a nie na ogromnym screenie. No i
doczekaliśmy  się  na  demo-compo... Najpierw C64, później Amiga, a na
końcu  PC.  W  sumie  było  blisko 60 dem do przejrzenia. Sporo jak na
jeden  wieczór.  Potem pozostał już tylko sen - wszyscy mieliśmy dość.
Takie balowanie później jednak się odbija na fizycznym samopoczuciu.

                  Dzień czwarty - Lany poniedziałek

Nastał   koniec...   pozostało  tylko  rozdanie  nagród,  i  oficjalne
zakończenie.  Miłym  incydentem była dość często wnoszona polska flaga
scenę.  Sporo  polskich  produkcji  uplasowało się w pierwszej trójce,
także należą się wielkie brawa dla polskiej braci. Zakończenie imprezy
było  również  interesujące  -  zwłaszcza zaszokował mnie moment kiedy
wszyscy na stojąco przyklaskiwali organizatorom party. Nigdy wcześniej
czegoś  takiego  nie widziałem. No ale fakt, faktem - zasłużyli na to.
Wszyscy  w  autobusie więc czas ruszać. Powrót był nieco spokojniejszy
od  podróży  "do".  Większość  odsypiała  to wszystkie godziny tańców,
wpatrywania  się w bigscreen, łażenia po party place, picia piwa i nie
tylko... No cóż było to najlepsze party na jakim byłem. Jeśli chodzi o
zapchanie  się  ludzi  na  sali  to  od razu przypomniał mi się "Intel
Outside  2".  Na  MS  było  jednak  dużo  więcej "wybryków", wspaniała
organizacja  (technicznie)  i oczywiście sam fakt bycia na takim party
już  daje  kilka  punktów w skali oceny. W przyszłym roku też pojadę -
jest to pewne. Nie mam zamiaru omijać więcej tego typu imprez. I tobie
też radzę tak zrobić.


                          Ubik/100% Prophets