Addict Anniversary 2001 ----------------------- Było to typowo PeCetowe party, mimo wszystko jednak na imprezie stawiło się kilku amigowców. No i całe szczęście, bo mogło być źle. Ale po kolei do rzeczy... Party odbyło się w Warszawie w dniach 23-24 marca tego roku (2001), jednak spragniony spotkania z kumplami postanowiłem nieco przyśpieszyć rozpoczęcie imprezy. Na party pojechałem już w czwartek. Razem z Iloną przybyliśmy najpierw do Koszalina, gdzie "połączyliśmy" swe siły z Azzaro i Borysem. Posiedzieliśmy trochę u Zorki, małe copy-party i... czas odwiedzić Warszawkę. Podróż była dość sympatyczna. Zakupiliśmy wszakże kilka piwek, no i była jeszcze butelka spirytusu, którą rozrabialiśmy dopiero w pociągu. No cóż, małe chlanie przecież nikomu jeszcze nie zaszkodziło, więc dlaczego mielibyśmy sobie żałować? I tak pijąc, wciągając tabakę i narkotyzując się borysowym "czarnym pudełkiem" dotarliśmy do miasta Warszawa. Od razu swe kroki skierowaliśmy w kierunku lepianki zamieszkanej przez Defa. Nie był za bardzo zadowolony z wczesnych odwiedzin, a już na pewno pretensje miał jego sąsiad, któremu nie podobały się okrzyki Azzaro. Po przywitaniu i rozpakowaniu, pojechaliśmy na najpopularniejsze chyba miejsce w Warszawie - Stadion X-lecia. Tzn. nie wszyscy wybraliśmy się na tą swoistą giełdę, gdyż Def musiał iść jeszcze do pracy, aby marnotrawić pieniądze podatników. Ach... wcześniej jeszcze wstąpiliśmy do wspaniałego baru mlecznego - jeść przecież trzeba. Stadion imponował pod względem możliwości jakie oferował w tematyce, wszystkie nowości jako rosyjskie piraty. Małe zakupy i... czas zwiedzać dalej. Niedaleko znajduje się ten nowy most (nie pamiętam nazwy ulicy) więc usiedliśmy pod jego pylonem, popijaliśmy piwko (kiepskie i z nazwy i w smaku - dop. Redakcji) i rozkoszowaliśmy się pogodą. Trzeba przyznać, że słoneczko świeciło bardzo przyjemnie, jednak pozostałości zimy dawało się odczuwać. Powoli nadchodził czas końca defowej tyry. Podjechaliśmy pod Ministerstwo i tam na niego poczekaliśmy. Później pojechaliśmy (już w czwórkę) do Defa chatki, aby ponownie się posilić no i oczywiście aby pozgrywać jakieś stuffy. Tak jakoś dotrwaliśmy do wieczora, jeszcze film ("Toy Story 2"), BB i czas na spanie. Ach i jeszcze jedno. Wcześniej (po "pójściu sobie" od mostu) pojechaliśmy do kina "Grunwald", gdzie było party-place. Miły pan po dowiedzeniu się, że jesteśmy (jak on to nazwał) komputerowcami, otworzył nam główną salę i pozwolił nacieszyć się jej widokiem - jeszcze jako czystej i bez scenowej skazy. Na drugi dzień ponownie odwiedziliśmy to miejsce. Tym razem jednak już jako partowicze, a nie turyści. Po opłaceniu wejściówki (taniej bo tylko 20 zł.) i otrzymaniu identa (fajnego, zrobionego przez Shexbeera) usadowiliśmy się w jednym kącie sali, aby móc rozkoszować się atmosferą party. Wszystkich osób było w sumie niewiele - około 120. Ach... gdzie te czasy gdzie 400 było standardem?... Jako że za party place robiła sala kinowa, niewiele osób zdecydowała się na przywiezienie kompa, były chyba trzy komputery, wszystkie należące do organizatorów. Klimat party było nieco nudny... niewiele się działo. Na szczęście Shexbeer ratował sytuację, wymyślając kilka naprawdę crazy compotów. To trochę rozruszało ludzi i rozluźniło atmosferę. Później pałeczkę przejęli Borys i Azzaro, którzy dzielnie się sprawowali. Nie mniej jednak, większość wolała siedzieć i zgrywać elytę. Nieco żałosne. Nie mniej jednak, każdy miał szansę na dostanie fury kondomów i nie ważne, że większość nie miała ich na co nałożyć (z racji wieku). Mimo wszystko każdy mógł szpanować, a byli i tacy, którzy, chyba pod wpływem substancji plemnikobójczej, stali się bohaterami mocno chwalącymi się rozmiarami swoich penisów - brawo, brawo za odwagę dzieciaki ;) Fajna rumba była też gdy poszliśmy do Pizza Hut na mały posiłek (Ilona, Def, Azzaro, Fame, Borys, Shexbeer, i ja - Ubik... i chyba jeszcze ktoś - nie pamiętam (to był Pill/ex-Flopi - dop. Redakcji)). Otóż. Azor był już pod wpływem alkoholu, to tak łagodnie mówiąc i postanowił zachowywać się jak najbardziej ekscentrycznie. Jednym z takich motywów było zamówienie dywanu perskiego, aby mógł wylecieć... Fajną minę miała obsługująca kelnerka, no ale tam nas nie znają więc można było szaleć. Wróciliśmy i rozegraliśmy małe crazy... (a może to było wcześniej?), otóż nikt nie chciał przegapić szansy na granie w "małysza" na big screenie. Zabawa była przednia. Nastał czas na przeprowadzenie normalnych kompotów zaczynając od bodajże chip-compo. Trzeba przyznać, że całość przebiegała nadzwyczaj sprawnie i pojawiło się jedynie drobne opóźnienie przy intro i demo compo. Tak czy inaczej wielkie brawa. Poziom prac był raczej słaby. Mało osób więc nie było czego (zwłaszcza) oglądać. Rano odbyło się ogłoszenie wyników i... koniec. Trzeba było szybko ewakuować się z sali. To było trochę beznadziejne, no ale tak już musiało być. Nie wspomniałem jeszcze o nagrodach, bo i takowe były, przekrętu z nimi nie było bo sumy za poszczególne miejsca były naprawdę przyzwoite - zwłaszcza biorąc pod uwagę frekwencję partowiczów. Kolejny plus i to dość spory. Tak mniej więc przebiegało to party w moim przypadku. Podsumowując podobało mi się. Nie było wielu ludzi, tych którzy naprawdę potrafią się bawić (i podsycać do zabawy innych), ale to wina supportowania tylko jednej platformy na party. Niepotrzebne było również robienie tego jako invite-only. Skąd ten pomysł? Z obawy, że przyjadą niepożądane osoby i coś zdemolują? Przecież była ochrona do pilnowania. Tak czy inaczej mi się podobało. Trochę odreagowałem od rzeczywistości, spotkałem się ze starymi znajomymi, poznałem kilku nowych... oby tak dalej. Ubik/100% Prophets