---- S L C 4 ---- Co to jest? - ktoś by zapytał. Mało jest takich, którzy nie wiedzą - co to SLC. Jest to Summer Libation. Jak nazwa wskazuje jest to zabawa na całego i nikt tam nie dba o reputację. Co roku, w lato zjeżdżają się ludzie z całej Polski i biwakują sobie w Mielnie. Jest to oczywiście scena amigowa, ale wszyscy są mile widziani. Tak jak i na każdym party przeważa liczba płci drapierznej, ale gdzie niegdzie znajdzie się kilka lasek. No właśnie -lasek. To przecież m.in. ja. Jestem dziewczyną i sporo wiem o tego typu "imprezach". Rok, rocznie mój brat - Azzor - organizuje SLC. I co roku zjeżdża się kupa ludzi. Przez Mielno przewija się sporo wiary, a zabawa trwa wiecznie i na maxa. W tym roku udało mi się spędzić "garstkę" czasu na piwaku i dopiero teraz tak naprawdę dowiedziałam się, co to jest "scenowa atmosfera". Było niesamowicie. Lipiec w tym roku był nawet ciepły, choć czasem padało i nieprzyjemność dawała we znaki. Ale na czas libacji pogoda spisała się na 5. Pierwsze moje spotkanie z sl-owcami było w ktorąś tam noc. Szłam sobie z Dosią po promenadzie i spotkałyśmy: Qix'a, Drf'a, Idaha, Locasha, Dzika, i kogoś tam jeszcze. Po krótkim gawędzeniu udaliśmy się w stronę monopolowego, następnie była mała składka na mały trunek i z powrotem na plażę. Było już dosyć ciemno, więc nastrój do picia był O.K. Tak sobie siedzieliśmy i popijaliśmy (jedni mniej inni więcej), że vodka się skończyła, a i na nas (mnie i Dosię) był już czas. Za 15 min. miałyśmy autobus (następny za godzinę), że jakby nie patrzył to do domku trzeba było wracać. Idaho i Locash poszli z nami na przystanek, a inni zostali pilnować siebie. Kiedy tak czekaliśmy na autobus, w tle słychać było bardzo dziwne głosy. Po krótkim zastanowieniu doszliśmy do wniosku, że to nie może być nikt inny jak tylko scena. Ależ oni wtedy mięli zabawę. Któryś z nich wziął karimatę i rozłożył ją koło budek telefonicznych. Cała reszta gnieźdiła się koło niego. Ktoś tam wyszedł na ulicę i z butelką w ręku próbował zatrzymywać przejeżdżające samochody. Szło się zlać z nich wszystkich. A jeszcze do tego co chwilę dochodziły do nas odgłosy tłuczonych butelek. WOW, to dopiero mięli rozrywkę... Mój autobus właśnie przyjechał. Grrr, szkoda, bo tak korzystających z młodości ludzi nie często można podziwiać. I tak minął mój pierwszy styk z atmosferą towarzyszącą prawdziwej zabawie. Następny raz był jakiś czas póżniej, kiedy to ponownie wieczór spędzałam w Mielnie. Po odwiedzeniu kilku lokali zatrzymałam się z Dosią w Benie (rockoteka).Jakoś tak zetknęłam się z Azzaro i właśnie tak jakoś zostałam tam na noc. To był dzień katorgi dla wszystkich biwakowców, ponieważ noc wcześniej wszyscy trochę przesadzili, a tę noc potraktowali jako "noc odpoczynku". Wtedy poznałam trochę ludzi, ale i tak nie zapamiętałam wszystkich. Posiedzieliśmy sobie w Benie i po pewnym czasie wróciliśmy na pole namiotowe. Wszyscy się trochę pokręcili i poszli spać. Skoro wszyscy się zwinęli (a było gzieś ok.5 rano), więc i na mnie przyszła pora. Miałam spać z maq'iem i Azzorem w namiocie. Niestety nic z tego nie wyszło, ponieważ tak się rozepchali, że nie dało rady nawet na siłę się wcisnąć, a do tego jeszcze z nich są chłopy jak dęby, że nie było mowy o ich przesunięciu. Tak się złożyło, że Hogan miał miejsce w swoim maluchu dlatego miejsce do spania sie znalazło. Muszę przyznać,że całkiem wygodnie było. Rano Qix nie mógł zajażyć, kto ja jestem? Ale to mało ważne. Ok. 12h Hogan jechał do Białogardu, więc się z nim zabrałam do domu. Tak samo zrobił Qix i Smajk. Aa a aaa, jeszcze rano było śniadanie. To też super przeżycie. A do tego półmetrowy nóż Zabory. Yeaahh. Trzeci raz zawitałam na pole namiotowe w przedostatni dzień i ostatnią noc. Ten czas najbardziej utkwił mi w pamięci. Dzień był jak co dzień, ale wiczór i noc! - To była jazda. Jak to zawsze bywa na takich biwakach zostaje sie do czasu, aż się skończą pieniądze + dwa dni dłużej. Dlatego nazajutrz zabawa miała się skończyć. Z Dosią wkręciłyśmy się i pstanowiłyśmy zaprosić chłopaków na mały poczęstunek. Przecież trzeba bylo zakończyć przyzwoicie tegoroczny BIWAK. Dlatego bez zastanowienia wszyscy udaliśmy się do nocnego i z dokładką niektórych zakupiliśmy sześć "Malinek" i poszliśmy na plażę. Jeszcze nigdy nie piłam wina marki "wino". Przyznam, że było całkiem, całkiem. Tylko nadopiekuńczość Azzora co pewien czas się ukazywała. Ale to nic, bo "Malinki" schodziły baaaardzo szybko. Dlatego jeszcze raz poszliśmy do sklepu (ty razem innego) i ponownie kupiliśmy coś do picia - Tym razem była to "Malinka" i "Wisienka". Mniiiaaamm. Znowu na plażę i znowu obaliliśmy to wszystko. A co najlepsze to klient, który sprzedawał nie umiał liczyć i dał nam zamiast 8 to 9 wytrawnych winków. Trochę narobiło się zamieszania, bo kolejka szła nierówno i w sumie to co chwilę miałam w ręce raz "Malinkę", raz "Wisienkę". Jak przysłowie mówi: "Wszystko co dobre, szybko się kończy", tak samo skończyło się i "TO". Postanowiliśmy, więc iść do muszli (fajne miejsce z muzyką disco polo). I tam niestety odpłynęłam i mój film częściowo się urwał. To było straszne. Powiedziałam sobie, że pomimo, iż winko mi smakowało, nie tknę go już ani razu. Ale, co tam, raz się żyje i raz jest się gówniarzem. Podobno dalej zabawa była znakomita. Ludzie, ktorzy na codzień wyśmiewają się z disco polo i dance, w tę noc zamienili się w maniaków tej muzyki. Nie było trzeźwej osoby i to właśnie było najlepsze. Ja wróciłam pierwsza do namiotu z pomocą Maq'a (DZIĘKUJĘ), a reszta.... a nie wiem co z resztą. W każdym bądź razie rano nikogo nie brakowało. Zjedliśmy wszyscy śniadanie (oprócz Dosi, która musiała iść na 9h do pracy). W trakcie Sniadanka było bardzo młodzieżowo, rodzinnie i w ogóle. Później troszkę każdy się ponudził. A jeszcze później postanowiliśmy, że cały biwak przenosimy do "Hotelu Mawi" na ul.Szeroką w Koszalinie. I tak też się stało. U nas w domu nie było nikogo, dlatego taka możliwość była jak najbardziej aktualna. Jeszcze po drodze zaszliśmy do Dosi na darmowe lody (bo pracowała w lodziarni) i pojechaliśmy autobusem. Wcześniej Azzor pojechał do Koszalina po transport na bagaże i dlatego było trochę lżej. Kiedy byliśmy już na miejscu, okazało się, że Azzaro gości kogoś rodziców. Yeeaaahhhh. I tak sobie siedzieliśmy u mnie w domu. Razem było 15 osób. Szczerze, to tyle ludu jeszcze nie było za jednym zamachem na Szerokiej. Ale o to właśnie chodziło w tym wszystkim. Było bardzo fajnie. Każdy robił co chciał. Zjedliśmy małą kolację. Część oglądała dema, inni kasetę z Intela 95, inni robili coś innego, a reszta jeszcze to. Ok. 7 wszyscy zapadli w zimowy sen. Miejsca do spania było dużo, bo i podłoga była duża. Fotele też się znalazły i kanapa również. Na drugi dzień razem z Kesselem, Idahem (reszty przepraszam, ale nie pamiętam) zrobiliśmy racuchy z jabłkami. To było straszne, bo musiałam stać bez przerwy niecałe dwie godziny i smarzyć te placki. Wszystkie zostały zjedzone, więc rozumiem, że wszystkim smakowało. No i tak po upływie jakiegoś czasu dom robił się pysty w oczach. Został jedynie Def i Maq, którzy nie mieli najmniejszej ochoty wracać do domu, i którzy postanowili wrócić na pole do Dziadka i biwakowali tam jeszcze przez dwa tygodnie. Tak więc dom znowu stał się normalnym domem, a kolejny piwak lub jak kto woli "winiak" przeszedł do historii. Każdy kto przyjechał na letnią libację do Mielna, nie żałował ani razu. Ja również jestem pod wrażeniem, ponieważ rzadko zdarza się widzieć tak młodzieżową atmosferę wśród ludzi. Z drugiej strony może wcale nie tak rzadko, bo skoro bardzo podobnie wygląda scena to, to jest normalną sprawą. Jakby nie patrzeć to uważam, że takie imprezy nie tylko kształcą w pewnym sensie ludzi, ale także i uczą przyjaźni i tego co jest bardzo ważne w czasach teraźniejszych, a mianowicie Jedności. Przecież, gdyby nie zgoda, to ten biwak byłby do d... Gdyby potworzyły się jakieś grupki, to co byłoby wtedy. Cała zabawa przybrałaby miano jednego wielkiego g... Bardzo lubię taką atmosferę i na szczęście w takiej żyję. Tak sobie obserwuję z boku tą całą scenę i widzę, że ta przyjaźń kiedyś miała większe znaczenie. Zawsze tak było i tak będzie, że są lepsi i gorsi. Niestety ci lepsi chodzą z głowami w chmurach, a ci gorsi zazdrość okazują poprzez skreślenie z listy potencjalnych przyjacół, tego lepszego. Oczywiście rzadko się to zdarza ale tak jest. Dlatego moim zdaniem małe zlociki jak SLC są bardzo potrzbne. Potrzebne do tego, aby utrzymać przyjaźń na scenie. Mam nadzieję, że więcej będzie takich biwaków w jakich nieczęsto zdarza się uczestniczyć. To, co - do zobaczenia na następnm SLC, albo i prędzej. Pa, pa. Lulu/excess staff