Satellite '98 W kierunku Szczecina zmierza kolejny, wypełniony scenowcami, pociąg z południa, bądź też wschodu... Wrocław, Warszawa, Gdańsk, Kraków, Koszalin, Katowice... A wszyscy podążają ku swemu przeznaczeniu - jednej ze szczecińskich szkół, gdzie ma odbyć się kolejny scenowy zlot. Satellite Nazwa istnie kosmiczna, szkoda, że tylko nazwa. Ale, ale... odrobina obiektywizmu nie zaszkodzi temu raportowi, więc, w miarę możliwości, unikając subiektywnych sądów postaram się przedstawić czytelnikom "Bereta" tę imprezę. Party place Szczecin. Faktem jest, iż to miasto nie jest raczej centrum naszego pięknego kraju, co nie było nam - Scenowcom - obojętne, bowiem na miejscu stawiło się około 200 osób. Jeśli mylę się w tej chwili, z góry przepraszam Madbarta i spółkę - niestety nie dysponuję listą osób przybyłych na Satellite. "Na oko" było to mniej więcej 200 osób. Liczba przerażająca. Negatywnie przerażająca. Już dawno nie odbyło się żadne party na którym stawiłoby się tak mało osób! Podejrzewam, że przyszłe imprezy (poza Astrosyn 2) nie będą organizowane w miastach takich jak Szczecin. Niestety nie każdy może pozwolić sobie (i ma chęć!) na przejechanie całej Polski, by dotrzeć na party. Jestem pewien, że głównym powodem tak niskiej frekwencji była właśnie spora odległość od centrum kraju. Byli jednak i tacy, którzy nie przestraszyli się odległości i stawili się na miejscu. I tu gorąco pozdrawiam. Cała reszta? Blah.;) Szukamy, szukamy... Dojście od stacji PKP było w miarę łatwe dzięki dobrze przemyślanej invitce z opisem i zdjęciami lokacji przystanków tramwajowych, charakterystycznych budynków, ulic itp. Grupa jadąca z Wrocławia trafiła bezbłędnie. Poczucie bezpieczeństwa dawały dodatkowo w miarę widoczne kierunkowskazy. Plus dla organizatorów. Samo party place to, jak to zwykle bywa, szkoła, a dokładniej mówiąc sala gimnastyczna, średnich rozmiarów. Coś jak na na Rush Hours. Nie było w każdym razie na co narzekać. Drzwi były otwarte od dosyć wczesnej godziny, przez co nikt nie musiał marznąć i być torturowanym przez pomorskie silne podmuchy wiatru. Jesień saks. Wchodzimy! Standardowo: stolik, komputer, drukarz zapisujący ksywki i asystent inkasujące cenne złotówki oraz rozdający identy i votki. Cena wjazdu także w normie - 30 zł, przynajmniej dla ludzi bez sprzętu. Weszliśmy. I co? Nuda. Tak - NUDA. Na sali nie dzieje się nic. Gdyby nie demka na bigscreenie ludzie popadali by na miejscu. Dodatkowo frekwencja o godzinie 6: 00 nad ranem wynosiła około 70 osób. Przerażająca pustka. Komputerów równie mało jak i ludzi. Łatwo domyśleć się, że i w tym przypadku zaważyła odległość jaką musiała przebyć większa część polskiej Sceny. Tłuc się z kompem przez kilkaset kilosów, to nie przyjemność. Sprzęty nad ranem można było policzyć na palcach jednej ręki.:(Spore zainteresowanie wzbudzał Andy ze swoją Amigą i naprawdę duuuużym monitorem (bodajże 21 cali) szczególnie intrygującym kolegów pecetowców.:) Przez dłuższy czas nie działo się nic poza ledwo widocznymi demkami prezentowanymi na screenie. Wschody słońca zdecydowanie nie służą widoczności. Organizatorzy powinni postarać się o zasłony lub coś w tym stylu, choć zawieszenie ich nie byłoby z pewnością łatwym zadaniem, biorąc pod uwagę rozmiary okien i wysokość sali. Wybaczamy? Wybaczamy...:) Zatem nad ranem zakończono wszelakie projekcje... Tymczasem przybywało osób, choć nie tyle ile można by się spodziewać. Co chwilę biegałem do komputera z listą partowiczów i lookałem, czy przypadkiem ktoś z moich znajomych nie przyjechał. Po kilku próbach, dałem sobie luzu i pogodziłem się z faktem, iż to party będzie miało zdecydowanie cienką frekwencję. Jak każdy partowicz biegałem sobie po sali od osoby do osoby i rozmawiałem, skakałem od czasu do czasu do sklepu na zakupy, witałem dopiero co przybyłych itd. Nie będę opisywał co dokładnie robiłem, bo nie miałoby to sensu. Odpowiedni ludzie wiedzą...:) Ogólnie większość czasu spędziłem poza szkołą, ponieważ było to rozsądniejsze rozwiązanie niż siedzenie w środku i gapienie się w monitor. Wieczorkiem baaardzo już zmęczony zawitałem do przytulnego sleeping roomu. Interesuje mnie fakt, czy było to jedyne miejsce na przekimanie się, bowiem rozmiary tegoż pomieszczenia nie były imponujące: starczało miejsca na co najwyżej 10 osób... Lokalizacja też nie była zbyt odpowiednia - sleeping room przylegał do głównej sali. W tej kwestii zdecydowanie nie chwalę grup organizujących party. A potem były już tylko compoty, którym będzie z pewnością poświęcony oddzielny artykuł. Ten miał na celu przedstawianie jedynie "warunków" imprezy. Cała zabawa zakończyła się przed godziną 4: 00 - standardowo. Jako, że do przebycia miałem sporo kilometrów do Krakowa, postanowiłem się porozglądać za ludkami, którzy jechaliby w tym samym kierunku co ja. Okazało się, że pociąg miałem o 5:30, więc niewiele czasu pozostało mi na pożegnanie się, odegranie stuffu i 30 minutowy spacerek w kierunku stacji. Zrobiłem, co miałem zrobić. i przed piątą opuściłem z żalem party place. I właściwie na tym kończy się ta malutka recenzyjka, bo nic ciekawszego, o tym bądź co bądź nudnawym party, do dodania nie mam. Podsumowanie Ogólnie party, nie należało do najlepszych. Głównym minusem była lokalizacja, a co za tym idzie - nikła frekwencja, najniższą jaką pamiętam od czasów Polish Summer w 1995 r. Poza tym organizatorom należy się uznanie, bo widać, że się starali. Nie udało się uniknąć jednak nieporozumień: kłótni Azzaro z Enterem o posprayowane ścian w kibelku, kolejnej kłótni Azora z tym razem Madbartem dotyczącej problemów z nagłośnieniem. I tu trzeba przyznać, że organizatorzy się spalili, bowiem demka bez fonii, to raczej nie to... Nieśmiertelnym tematem wszelakich raportów jest ochrona, która w przypadku szczecińskiego party była całkiem przyjaźnie nastwiona. Początkowo upominano za konsumpcję piwa na głównej, sali, ale z czasem widocznie ci rośli panowie dali sobie spokój. No i dobrze!:) Sądy na temat party w Szczecinie, jak to zwykle bywa, będą diametralnie różne. Każdy osobiście oceni je według własnego uznania. Ja dodam tylko, że mnie na Satellite orbitowało się całkiem przyjemnie. Acid/Beret Squad Na koniec chciałbym pozdrowić kilka osób, głównie: Azora, Oczkinsa, Neuro, Krs'a, Kempego, Yanqa (dzięki za wszystko), Zomo+kolegę (zapomniałem xywki:), Budgiego, no i oczywiście mega coolne kobiety z Koszalina: Dosię i Lulu! (jak się sprawuję moje gumki;) Buźki! Nie-pozdrowienia: Blaze, Norman, Pzyhall, Toxik. Bleee..;)