.rUsh hOurs `98 - pArty rEpOrt.

                ?[25-26 kwiEciEń 1998 - czĘstOchOwA]?


Tytuł  mówi,  że  będzie  to raport z party, i w sumie jest to prawda,
tylko może nie tak do końca. Zaznaczam, że nie będę starał się opisać,
na jakim poziomie były produkcje, czy coś podobnego, ten raport będzie
inny. Uprzedzam o tym dlatego, gdyż wiem, że niektórym może się to nie
podobać,  że  ktoś  kto był na party nie opisuje jakie były produkcje,
tylko  drogę  na  party-place  (co jest of koza najlepsze, ale jak się
jedzie  pociągiem).  W  moim  przypadku  właśnie tak będzie, po prostu
postaram  się  opisać  to,  co  widziałem,  jak  się  bawiłem,  a  nie
zastanawiać się, dlaczego "Floppy znowu kurwa nie wygrało", hehe, albo
co  organizerzy  znów  spieprzyli,  bo  to  nie o to chodzi. Liczy się
klimat. Kto nie chce, niech nie czyta i tyle..

Heh,  teraz  mi  się  chce śmiać, bo coś  mi się przypomniało. Wyszedł
mały  dym, bo jakimś cudem (tym drugim) invitka do mnie nie dotarła, a
gdzieś  readnąłem,  że  Rush`98  prawdopodobnie  będzie  w tych samych
dniach  i  prawdopodobnie  w tym samym miejscu, co rok temu. Przybiegł
brzydki luty i powoli zbliżał się termin party. Zgadałem się z ludźmi,
jednak dalej nie miałem nic nowego w temacie drugiej części Rusha. Ale
co  tam.  Spadła wreszcie sobota i przed wyjazdem kupiliśmy z Orzechem
(kumpel,  burak  wstrętny  jeden.. drugi) trochę sprzętu na drogę i na
samo  party.  W  końcu nie wiadomo, czy można by było na miejscu kupić
coś  do  picia  (plecak  mieliśmy fullny). Przewinę trochę dalej, bo w
zasadzie nie o tym miałem gadać. Fajnie było w Częstochowie poatakować
ludzi  naszym  pytaniem  w stylu "gdzie jest party?!", gdyż robili oni
czadne  miny  i  właściwie  do dzisiaj nie wiem dlaczego. Pofruwaliśmy
sobie  tramwajami  ze  skrzydłami  i po jakimś czasie byliśmy najpierw
przed  Halą  Polonii.  Cisza  i  napisy  na drzwiach mówiły, że raczej
dzisiaj w tym miejscu party się nie odbywa. No to przeteleportowaliśmy
się   (ja   wypadłem   w   drodze,   hyhy)   do   Klubu   Politechniki
Częstochowskiej.  Już  poznałem  te  schody, już poznałem te drzwi (ze
skanów  z  poprzedniej  części),  ale  jak  to,  tu  też nie ma party?
Rozglądamy  się  trochę (raczej z trudnością nam to przychodziło) i po
chwili  na  oknie  widzę  xywę  Mały,  ale na początku myślałem, że to
zostało  z  poprzedniej edycji. Dopiero za moment trafiła mnie w czoło
myśl  (aż mną obruciło dwa razy), że może jest już po RH`98. Wtedy nie
zastanawiąjąc  się  ani chwili dłużej, posikałem pobliski garaż, hyhy.
Orzech  wziął  przykład  ze  mnie  i  też  stworzył  coś oryginalnego.
Porozglądaliśmy  się  jeszcze,  bo myśleliśmy, że to tylko taki psikus
nowy. Ale jednak nikogo nie było. Ze zwieszonymi głowami ruszyliśmy do
przodu.  Za  moment  szybko  się  odwróciłem, ale nie, jednak naprawdę
nikogo  nie  było  (myślałem,  że się wszyscy schowali, bo to przecież
miasto,  w  którym  się  ludzie  często chowią). Po drodze pomazaliśmy
jakieś  reklamy  i zaatakowaliśmy kino "Wolność". W kinie plakaty były
trochę  niedokończone,  więc je dopracowaliśmy. Od razu poczuliśmy się
wolni.  Oczywiście,  Amiga  rządziła (teraz nie trzeba się już martwić
-)>  głupi  Delphin  wie  co  pisze).  Najlepsze  były  reakcje  ludzi
oglądających te plakaty - za cholerę nie mogli się nadziwić. Jak nas z
kina wyrzucili, to poszliśmy na miasto i w sumie wycieczka dopiero się
rozkręcała  (czad  był, jak wystraszyłem dwa drzewa (dziewczyny)), ale
przecież  nie  o tym chciałem gadać, więc wyhamuję na tym zdaniu. Aha,
jeszcze   coś.   Jak   się   wieczorem  (byliśmy  tam  calutki  dzień)
spakowaliśmy  do  pociągu  razem  z innymi w jeden plik, to fajni byli
tacy dwa goście. Jeden miał khulny kożuch, a drugi zajebiste spodnie -
takie  ponaciągane,  ledwo  się  trzymały na pasku - wyglądało to tak,
jakby  narobił  w  nachy,  hyhy.  W  sumie,  to  wycieczka nam się jak
najbardziej udała, a to o to właśnie chodzi. Dwa miesiące za wcześnie,
umie ktoś tak jeździć na party? Oki, tyle wstępu styka..

Po  tym wprowadzeniu przeskoczę (na drugą stronę) do właściwego Rusha.
Od  tamtego  czasu  zdążyłem się dowiedzieć, że przenieśli go (podobno
ciężki)  na  18-19 kwietnia, tylko i tak nie miałem czasu, żeby wpaść.
Jednak   prawdziwym  dymem  było  to,  że  dzień  przed  obroną  pracy
dyplomowej,  moją  skrzynkę nawiedził mój Bosski brat Bossy (po jakimś
siedmioletnim  dileju).  Jak  go  wyciągnąłem, to się dowiedziałem, że
RH`98  przesunęli  o  tydzień,  czyli  miało  się  odbyć w nadchodzącą
(powoli)  sobotę.  Noooo,  cycek. Wreszcie jest - piątek, a nieeee, to
nie  tak  miało  być  (znowu zmyślam), wreszcie jest - sobota, dzień w
którym  mama  mnie  czesze  i  wyruszam  na  party.  Orzech  tym razem
zburaczył  na  całego  i  nie pojechał. Dzień wcześniej zgadałem się z
Lizakiem  (Mr.Lizard  -)>  tak,  tak, to ten trzeźwy Lizard), o której
wyruszamy  i  takie  tam.  Wkręcił  się  jeszcze  jeden  kumpel, który
powiedział, że mi za to umyje opony w aucie, hehe. I jedną szybę! (ale
tylko  jedną).  Za jakąś godzinkę i 59 sekund byliśmy w Częstochowie i
tu  zaczynały się schody (normalnie po schodach jeździliśmy). Najpierw
szukanie  jakiegoś  klubu  z  magnesami.  Jak  nam  zaczęli  ludzie  z
przystanku  tłumaczyć,  to  i  tak  ledwo  stykaliśmy  gdzie  to jest.
Najlepsza  była  babcia,  która  najprawdopodobniej  nas  w  ogóle nie
widziała,  tylko  słyszała  jakieś  głosy  (wpatrywała się w niebo, bo
chyba się jej skojarzyło, że to może samolot prawie). Jeździliśmy koło
Jasnej  Górki  w kółko i w pewnym momencie na ul. Jasnogórskiej słyszę
jakieś zgrzyty. Najfirst myślałem, że ktoś do mnie mówi, ale po chwili
widzę,  jak  odbija od nas kołpak z lewego przedniego koła i spokojnie
podróżuje  sobie  na  drugą  stronę,  spoczywając  na  pasie  zieleni.
Skoczyłem  tam  z kumplem (15 minut i 16 sekund czekając na światłach,
bo dopiero za jakiś czas zatrybiliśmy, że to trzeba ten guzik popchnąć
trochę   (u  nas  w  wiosce  kiedyś  coś  takiego  było))  i  dorwałem
uciekiniera,   wymachując   nim   przed  przejeżdżającymi  samochodami
(całkiem praktyczna forma reklamy - akwizycja 2, hyhy). Potem uniosłem
go jaknajwyżej na znak zwycięstwa. Lizak czekał po drugiej stronie, bo
powiedział,  że  za  ten  czas  wydłubie  kamienie z bieżnika. Później
pokrążyliśmy  jeszcze  trochę zauważając przy okazji, że dwóch ludźuff
ma  mapę.  Jednak  i tak nic z tego nie wyszło (mapa, ale chyba innego
miasta).  Przekopaliśmy  chyba  całą  Częstochowę  i dopiero po jakimś
czasie  trafiliśmy  na miejsce (jak się zapytałem taksówkarza (zamiast
od  razu  tak)),  ale  tu  mała rybka, bo grooby facet na pytanie, czy
odbywa  się  tu dzisiaj jakaś impreza, trochę się przestraszył. Dobra,
no  to  teraz  attack na Halę Polonii. Lądujemy na jebistym parkingu i
już  od  razu zwąchałem, że tu też nie ma Rusha. Zostaje jeszcze jedno
miejsce  (tam  gdzie było rok temu i tam, gdzie posikaliśmy z Orzechem
garaż  przed  dwoma  miesiącami).  Ale  najpierw wybieramy budkę, skąd
Lizard  dzwoni do The Foundera (reset pc) i już za moment wiemy, gdzie
jest  parthy.  Najlepsze  jest  to,  że  wjeżdżaliśmy  w tą ulicę, aby
nawrócić,  jak  szukaliśmy  magnesów.  Dochodzimy na miejsce i to było
właśnie  tu,  gdyż  od  razu można było wyczuć ten klimat. Na początek
kartka, na której pisało, że nie można wnosić alkoholu, a plecak pusty
nie  był.  Wypiliśmy  przed wejściem parę piw, właściwie to z początku
całe  party  rozkręcało  się na zewnątrz, a także trochę w knajpce, do
której wszystkich zarzucało. Wyjebiście było pokrzyczeć sobie z innymi
przed wejściem na party-place "pecet suxx" i podobnie rajcujące hasła.
Naprawdę  fajnie  się  tak  powyżywać  i uważam to za zdrowe. O dziwo,
wszedłem  normalnie  z  plecakiem pełnym puch, nikt mnie nie sprawdzał
(ale  tylko na początku). W pewnym momencie było nawet tak, że razem z
Lizakiem  chodziliśmy  sobie  po  głównej  sali  z piwkiem. Trochę się
niektórzy dziwili, a za chwilę słyszę, jak ktoś tam na nas z góry woła
coś  o  piwie. Na początku myślałem, że to taki jeden burak, który się
tak jakoś dziwnie nam przyglądał, ale potem się okazało, że to kumpel,
który  jechał  z nami (opony były czyściutkie, a szyba.. była). Resztę
już  pamiętam  z  przerwami.  Gdzieś  nas zawiało do jakiegoś pokoju i
okazało   się,  że  to  teatrzyk  typu  manga-room,  gdzie  oczywiście
przedstawienie.  Querva,  jak  by  się  tam  ktoś strolił, to by nawet
nikogo  nie  ruszyło, hyhy. Albo qlnie było, jak szliśmy korytarzem (z
którego  były wejścia na główną salę), coś tam wrzeszcząc (w tym kilka
razy  "Amiga  pOwEr!!"  (szukaliśmy  w  ten sposób mojego rozczesanego
brata,  Bossego)) i popychając trochę drzwi po drodze. Zrobił się dym,
bo zaraz jak wyszedłem, podbiegł do mnie jeden ochroniarzyk. Nawet nie
zdążył  nic powiedzieć, bo było jeszcze słychać kumpla z tyłu, jak się
wydziera.  Kiedy  wyszedł,  tamten gostek zaraz do niego z tekstem, że
musi  wyjść.  Nawet  nie  wiem,  jak  to  zrobiłem,  ale już za moment
przybijaliśmy  sobie wszyscy grabie na zgodę (przybiegł jeszcze jeden)
i  się  jakoś  tak  trochę  pogodziliśmy. Ochroniarzyki mówiły, że nie
wolno  robić  takiego  hałasu  (powiedział  to przez "ch", wyczułem od
razu)  i  takie  tam.  Przy  next  wejściu  do  środka,  już mi plecak
prześwietlili  dokładnie.  Nawet goster mówi, że w tej sprite może być
coś  mocniejszego,  ale jak mu zaproponowałem, żeby skosztował, to się
skrzywił.  Potem  pamiętam,  jak się jakiś ludek krztusił, bo widział,
jak  marzemy  po  drzwiach.  Mówił, że on to musi później czyścić, czy
coś,  ale  jak  mu  pokazaliśmy,  że  nie  bazgrzemy  drzwi,  tylko po
rozwieszonych   na  nich  kartkach,  to  się  zaraz  uspokoił.  Gdzieś
napisałem: "I'm pecetowiec - the masochist". Raz zaczepiliśmy jakiegoś
ghostka  pytaniem,  czy  zna mojego nie całkiem takiego zwykłego brata
Bossego,  ale  nie  znał.  Gorzej,  bo  jak  się  dowiedziałem,  że to
grzybiarz,  delikatnie  poprosiłem  go  o  oddalenie się od nas. Potem
próbowaliśmy kupić piwo w chińskiej restauracji, ale się nie udało, bo
facet   w  krawacie  wyrzucił  nas  tekstem:  "przykro  mi,  ale  mamy
rezerwację".  Lizard  został w tym czasie na party i to był jego błąd,
bo  zabrali  mu piwo (ale wcześniej zdążył tam napluć - w tym momencie
któryś  z organizerów pluje po monitorze (ten, który je wypił, hehe)).
Później  jakieś  skoki  w  pamięci  i  dopiero  przypomina mi się, jak
szedłem  z  kibla,  który  wyglądał  wyjebiście,  a dochodzące stamtąd
dziwne  sample  mogły  oznaczać tylko jedno - ktoś pije wodę z muszli,
hyhy  (a  było  tego dużo). Po schodach schodził jeden ludek, kurczowo
trzymający  się  poręczy,  z wyraźną potrzebą znalezienia się w kiblu.
Łaaaa,  jednak  niezdążył  biedaczek, siła parcia była większa od siły
tarcia. Ominąłęm Nahalnie-Kolorowego fraktala (Nah-Kolor attack, hehe)
i  ostrzegłem  ghostka,  który  biegł  na dół, że są tu jakieś miny, a
ludek na to: "już?". Chodziło mu oczywiście o to, że dopiero się party
zaczęło,  a  ktoś  się  już nawalił i koloruje schody (teraz czerwony,
szybko  czerwony,  hehe).  Fajnie też wyglądało, jak paru ludzi (w tym
chyba  Yoyo,  ale  nie  jestem  pewien) pchało malucha. Kaszel tak się
zagrzał,  że  aż mu lakier zaczął odchodzić (kierowca też się spocił).
Potem pamiętam, że za którymś razem niebardzo dało się wejść do środka
hali,  gdyż  ktoś zostawił sobie kurtkę dżinsową tak, jak siedział. Po
prostu  wstał,  ale już bez kurtki. Obok, zmysłowo przekonwertowany na
inny  format,  obiadek mamusi (nawet popisana obudowa z 12oo nie miała
tak  oryginalnych kolorów). Tak to jest, jak się ktoś chce zakopcić na
magza, potem różnie to wychodzi (przeważnie przez usta). Sam się o tym
przekonałem  na Gravity`96, kiedy na miejsce przyjechaliśmy z Lizardem
ledwo  człapiąc.  Połowę party przespałem na stołach przed kiblem. Ale
co  tam, nigdy nie zapomnę tego klimatu, kiedy jeszcze miałem styk. No
a  jak tam produkcje? Właściwie, to nie miałem o tym pisać, ale powiem
Wam,  że  fajna  muza  jest  w  demkach  i  intrach  na Amigę. Podczas
4channela,  ludki  wnosiły jakiś rozgryziony sprzęt, ale nie wiem, czy
coś grali, bo potem się straciłem, a później już ich nie było widać. A
szkoda,  bo bym sobie pokrzyczał: "nieźle chłopoki jado", albo "fajnie
chłopoki  grajo",  "dajo  czado",  hehe.  Jedynie  nie podobało mi się
music-compo  i  to  nie  ze względu na jakość utworów (bo fajne były),
tylko  dlatego,  że  nic  się  nie  działo.  Wszyscy tylko siedzieli i
słuchali, jedynie gwizdek X-Ceeda (chyba, ale znowu nie jestem pewien)
dodawał  jakiemuś  modkowi efektu w real-time. Na Gravity ludzie sobie
tańczą  przy  music-compo,  a  tu  takie wszystko wykrochmalone. Zakaz
wnoszenia  alkoholu  sprawił,  że obydwa muzowe kompoty wyglądały tak,
jakby  ludzie  nie  mogli  doczekać się końca, bo przyjechali tylko po
stuff.  No  bo  jak wygląda gostek, który zatyka uszy, gdyż akurat nie
podpasił   mu   puszczany   kawałek?  Przecież  nad  tym  ktoś  trochę
popracował.  Dopiero podczas kompotu muzycznego na Commodorka (jak się
zrobiło  trochę ciemniej), ludzie zaczęli stykać, że przecież na party
przyjechali.  Jak  były  demka na Komarka to jeden wygięty ludź fajnie
sobie  pokrzykiwał,  że  Commodore rządzi i jeszcze tam coś w podobnym
stylu.  Takie  coś  jest  zdrowe, szkoda tylko, że nikt mu nie pomógł,
przecież  tylu  ludzi na Komarach przyjechało. Widocznie woleli czytać
magi,  czy  przeglądać  grafiki. Któreś z dem się haczyło i siedzący w
pobliżu  (tylko,  że na dole w kącie) blacharze, nabijali się, coś tam
krzycząc,  a  że  prawie  stałem  nad  nimi  i  prawie popijałem sobie
sprite'a,  to  kawałek  mi się upuścił z ust na dół. Za moment słyszę:
"eeej,  nie  lej tam!". Lanie dopiero miało się zacząć, bo nie pasi mi
nabijanie  się  z  Commodorka,  w  końcu sam kiedyś miałem ten kultowy
sprzęt.  Ale  oczywiście, najlepsze były wieszaki grzyba, albo reakcje
ludzi,  gdy  na screenie pojawiało się to klimatyczne słowo -)> Amiga.
Raz  też  się  wiechła (to pewnie któryś z onanizerów), ale zaraz ktoś
krzyknął  "Amiga  Rulez!!"  i  już było cycek. W ogóle podobają mi się
okrzyki  podczas  trwania różnych kompotów (najlepiej to wychodzi przy
grafach).  Jak  szukaliśmy  jakiegoś  miejsca, to się prawie zaczynało
vhs-compo.  To  pamiętam z przerwami. Jakiś ludek siadający obok mnie,
pytający  czy  to  na  Amigę, albo nieustannie kopiący mnie po plecach
Verox  -  chyba,  ale  też  nie jestem pewien, w każdym razie ghostek,
który  prosił  o  rękę  dziewczynę.  Jednak  tylko  ci, co siedzieli w
pobliżu  wiedzą  o  co tak naprawdę chodziło (o palec, hehe). Potem na
zewnątrz  jakieś  Anki  z  dyktafonami,  Amigowcy  koło  tej  knajpki,
cieszący  się  ze scan-doublera, wypuszczający jednego kumpla na czoło
(jako  preview).  Fajnie  to  wyglądało,  najpierw gostek, który robił
przedmuch  (tylko  jak  on fajnie sobie leciał, taki trochę nagięty do
przodu (szukał pewnie party-place)), a potem dopiero cała reszta. No a
vhs`owe  prody?  Nawet  fajnista  była parodia Gfiestnyh Fojen (to też
pewnie  wygrało),  bo  ludzie  aż  świecili  w  ciemnościach  (tak się
rozgrzali).   Inne   vhs'y  też  były  wyjebiste.  Potem  znów  jakieś
pamięciowe  skoki  i  już  na  demo-compo  leżałem  pod big-screenem z
plecakiem  pod  głową.  Lizard z kumplem poszli spać do auta (no tylko
bez  głupich  skojażeń,  hyhy),  a  ja wreszcie mogłem zobaczyć jakieś
demka  od  czasów Lecha, Fryzjerów. Zauważyłem, że jako pierwsze, leci
zawsze to słabsze demko, a potem cała reszta. Może się mylę, ale takie
odniosłem  wrażenie,  choć to było pierwsze party, na którym oglądałem
dema.  Jednak widać to też w rezultatach, które demko miało jaki numer
startowy,  a  w  ostateczności  które zajęło miejsce. Ale myślę, że to
dobry  pomysł,  bo jakby najpierw leciało coś mocnego, to potem reszta
by  już  mogła  się nie przebić. Trochę później przyspałem i nie wiem,
czy  się  coś  jeszcze  potem działo. Rano w samochodzie obudziło mnie
palące słońce i tekst dziadka i babci: "patrz, do kogoś przyjechali, a
teraz  tu śpią". Piwakowaliśmy na sąsiednim osiedlu obok khulnej ulicy
Partyzantów. To tak prawie w sam raz się udało..

Party  było  cycek, ale wiem, że ktoś pewnie bawił się 2oo razy lepiej
ode  mnie (tak, jak ja na Gravity`96) i tak trzymać. Prawie całe party
przechodziłem  z przyklejoną ceną na twarzy, wszystko mi się pocięło i
czuję,  że  nie  jest  to  nawet  połowa.  Ale  co tam, next party już
niedługo.  Zastanawia  mnie  tylko  to,  jakie  mogą  być  wspomnienia
pecetowca,  który  większość  czasu  klepał  klawiaturę, pisząc pewnie
jakiś  artykuł (to jeden z tych, którym moja sprite uderzyła w czajnik
z  góry).  Ludzi zbyt dużo nie było (mam numer 117, a zaraz za mną był
316  -  widocznie  musiało  się szybko przecisnąć te 199 osób za miomi
plecami),  ale  kto  powiedział,  że  nie można się wyjebiście bawić w
małym  gronie.  Nie jestem z tych, którym się zawsze nic nie podoba, i
którzy  piszą  reporty  tylko  po  to,  aby sfakać organizerów. Szkoda
tylko,  że  był  zakaz  wnoszenia  alkoholu (choć z tym nie było znowu
takich  problemów)  i brak baru na miejscu (co do tego, to jeden ludek
wytłumaczył  mi,  gdzie  takowy się znajduje, plując mnie przy tym dwa
razy).   Jedynie   nie   czyste   było   wyrzucanie   tych  całkowicie
przegrzanych.  Tacy  ludzie  w  ogóle  nic  nie  robili (bo nie byli w
stanie),  a  mimo  to  ciągnęli  ich po schodach, jak worki, z tego co
widział  Lizak.  W sumie, to tyle, reszta była oki. Nie wiem, czy były
jakieś opóźnienia między kompotami, ale to jest przecież nie ważne, bo
na  party przyjeżdża się do kumpli, a swoją drogą - party bez delayów,
to  nie  party.  Ludzie,  jeździjcie na parties, bo to naprawdę połowa
friendshipu.  No, ja tu nie jestem zbyt dobrym przykładem, bo mimo, że
dotknąłem  sceny "już" w pierwszej Silesii, to byłem zaledwie na kilku
parties.  Na  Rusha`98 przyjechałem tylko po to, aby powiedzieć mojemu
Bossemu  bratu,  że  ma  wracać,  bo  mama  musi  go jeszcze wykąpać i
wyczesać,  hehe  (aha,  i  masz już oddać skarpety ojca, hyhy). Dobra,
styk, będę się już powoli kończył, bo słońce grzeje mnie w oczy.. Next
party moje.. 

                  .Delphin/Dreamland. (ex.Delirium)

                            ?7th mAy 1998?


ps.  To  co  teraz  napiszę, jest wyłącznie infem do Acida, reszta nic
ciekawego tutaj nie znajdzie, więc szkoda tracić czas..

ps.  Nie  mogą  dosięgnąć  Cię żadne infa, ani messy, więc tylko w ten
sposób mogę do Ciebie dotrzeć. Słuchaj dziadek, jesteś krócej ode mnie
na scenie, a już nauczyłeś się dyski kraść. Nie liczę już na to, że mi
je  zwrócisz.  Mr.Lizard mówił, że rysujesz fajne czołgi napadające na
pocztę.  Przypominasz  sobie  coś?  A  jednak  to boli, jak ktoś komuś
dyszle dźwignie, nie?