Raport z Racibórz Rulez Meeting Wiosna'97 W sobotę 26 kwietnia musiałem wstać około 5. Na szczęście starsi też szli na rano do roboty, więc nie musiałem sam przygotowywać tych dziewięciu bułek, które miałem zabrać. Jeszcze przed tym jak wchłonąłem jajecznicę, przyszedł Jam, jedyny scenowiec z Tarnowskich GÓr który chciał jechać, bo Delta i Madman woleli iść do szkoły (pierwszy) albo na wesele(drugi), była dopiero 5.15, a autobus do miasta mieliśmy o 5.34. Jam musiał więc przespać się trochę na zewnątrz. Spał dopóki nie wyszłem i nie obudziłem go kopniakiem w głowę. Podjechaliśmy autobusem linii 64 na dworzec, poczekaliśmy na 820, który miał nas podwieźć do Katowic na około 10 minut przed odjazdem pociągu do Raciborza 7.07. Ledwo przecisnąwszy swoje bułki przez drzwi, stanąłem pod oknem i zaczęliśmy podróż. Wszystko było by dobrze gdyby nie to, że w Chorzowie nasz autobus uległ destrukcji, po tym jak został ostrzelany przez bojówki Ruchu Chorzów. Po tym jak zlinczowaliśmy kierowcę, który chciał się poddać, zatrzymaliśmy inny przejeżdżający tamtędy autobus linii 6, jego kierowca nie miał wyjścia, musiał otworzyć drzwi i zabrać rozwścieczony tłum. W skutek tego zamieszania starciliśmy kilka cennych minut. Gdy zawinęliśmy na dworzec zaczęliśmy wyścig z czasem. Biegliśmy ile sił w nogach, aż mi się opony od wózka inwalidzkiego zaczęły grzać. Równo 7 godzina wpadliśmy na dworzec kolejowy, a tam przy kasach w chuj luda. Wystarczyła jedna seria z kałasza i trochę się przeludniło. Mając już bilety w rękach spojrzeliśmy na zegarek, była 7.05. Mały sprintciol na pierwszy peron i zobaczyliśmy Korbala (x.Robak), który na nas czekał. Wsiedliśmy i w chwilę potem pociąc ruszył. Zdziwiło mnie że tak mało Sceny z Katowic jedzie, ale jak się okazało zabrakło śląskiej sekcji High Voltage i przez to te luzy. Podróż ciągnęła się chujowo długo, aż do Rybnika, gdzie miało wsiąść trochę ludków. W czasie wyglądania za Ejsidem (Acid) spotkaliśmy innych, którzy byli w pociągu i od razu się tam dosiedliśmy. Byli to Norman, Insert, Sundance, Steve Jones i inni. Acid of coz też przybył. Dalsza podróz przebiegała w weselszej atmosferze. Przed, a może po 10, byliśmy w Raciborzu, tam czekał na nas Czarny, który robił za naszego przewodnika. W trakcie wędrówki minęliśmy parę sklepów monopolowych, bez chwilowych konsekwencji. Gdy doszliśmy na miejsce, czyli do szkoły numer 15, czekała tam na nas ochrona mająca jeszcze tornistry na plecach. Nie chcieiśmy ich zabijać od razu, bo Yoyo mógłby mieć kłopoty. Płacąc 10 zł nowych polskich dostaliśmy identyfikator i jednodniowe pozwolenie na odstrzał Rumunów. W środku sali gimnastycznej było dużo miejsca dla każdego. Część ludzi rozbiła namioty, część rozpaliła ogniska, a jeszcze inna część zaczęła chłonąć procenty. Po tym jak dowieźli sprzęt, zaczęliśmy sobie oglądać najnowsze demka, bo internetu narazie nie umieli podłączyć. Po jakimś czasie, wyskoczyłem z okolicznym Farmerem po browary i zacząłem tankować. Zreszlą wszyscy zaczęli to robić, by atmosfera zrobiła się luźniejsza. Wkrótce dołączyli Jacool, FML, Hangman, Benton, Camel, Enter, Pzyhall, Belos i wielu innych Józefów i Edwardów, kilku pfetecotwców, w sumie było gdzieś z 45 ludków, nie licząc organizatorów i ochrony, która to z nudy zaczęła bawić się kredkami wyciągniętymi z tornistrów. Organizatorzy zadbali o wszystko były: 2 kible, miejsca dla Markerów, miejsca na fraktale, bar ze zdrową żywnością (hot dog), dwaj didżeje ze sprzętem, sleeping rumy a nawet krzesełka! Chwała im za to. Gdzieś po południu odbyło się kilka ciekawych composów: pierwszą było śpiewanie, które w wielkim stylu bezdyskusyyjnie wygrał Steve Jones. Następnie odbyło się rzut twardzielem do celu. Były dwa twarde którymi rzucaliśmy w piramidkę z puszekpo piwie, w ścisłym finale byłem razem z Normanem, ale niestety zostałem zdyskwalifikowany za to że puszki rozpadły się zanim uderzył w nie twardy. Pogodzony z porażką pogratulowałem Normanowi. Konkurencja ta wyzwoliła w nas przawdziwie niszczycielscie instynkty, bo zaczęliśmy twardyski rozwalać na części pierwsze, bo w końcu każdy chciał mieć jakąś pamiątkę z imprezy. Następnym compotem było robienie kobiety z kartki papieru, które wygrał Korbal dzięki temu, że jego kobieta miał trójwymiarowe piersi. Później odbyło się bardzo krwawe łamanie płyty pc, raczej dwóch płyt. Ten kompocik chyba nie miał rozwiązania, a może miał, ale już nawet po jego zakończeniu część wiary nie spoczęła dopóki płyta nie została poćwiartowana na kawałki wielkości głowki od szpilki. Widząc śmierć w oczach Amigowców, pfecetowcy od razu chcieli się zwinąć, ale jeszcze trochę zostali, było w końcu co kopać. Wszyscy uczestnicy tego konkursu zostali okaleczeni przez płyty gdy te próbowały się bronić. Przy okazji Acid z Insertem zaczęli robić logoska. Długo nie porobili, bo gdy mieli już całą pierwszą literę i część drugiej ktoś bezmyślnie wyciągnął przewód przedłużacza z gniazdka i chłopcom wszystko zjebał. Ale się wkurwiali! He he! Widząc już brak jakiegokolwiek płynu (nie licząc moczu) wyruszyliśmy grupą do sklepu, jak zwykle okrężną drogą (żeby było krócej). Natrafiwszy na sklep, na przeciw którego było jakieś wesołe miasteczko zaopatrzyliśmy się tam w 200 butelek jabolka i kilka beczek piwka. Już chcieliśmy z tamtąd odejść, gdy ktoś zauważył, że nie ma Enterka. Po chwili nawoływań przybiegł, był się tylko odlać pod jakimś śmietnikiem. Musieliśmy obalić wszysko przed szkołą, bo w niej zaczęły grasować jakieś stare babcie i dziadki zakazując spożywania procentów. Podobno trochę się wkurzyli widząc śpiącego we własnych fraktalach Belosa, ale w końcu ktoś go przykrył jakimś zielonym materiałem. Wszyscy po wypiciu zakupionego towaru byliśmy zwarci i gotowi do udziału w nowych compotach. Zaraz zresztą obyło się robienie samolotów z papieru, ale nie wiem kto wygrał, a następnie rzut lotkami w zdjęcie Bila Gejtsa, brałem w nim udział ale nie udało mie się trafić go w twarz, wcale się tym nie przejmuje bo wielu nawet w tarczę nie trafiało. Wkrótce potem usłyszeliśmy okrzyk Yoya: "Jest! Mamy Internet", tak po długim i bezskutecznym kombinowaniu udało im się połączyć, więc zaczęliśmy mailować. Czas płynął, zmieniali się rozmówcy, ale nie my. Zapomiałem nadmienić, że prawie przez cały czas był czynny Real Time Text, gdzie to już po raveowaniu zacząłem z Insertem i Acidem wypisywać ciekawe rzeczy. Pisaliśmy dopóki nie wzięli nam komputera, gdyż jego właściciel musiał iść, w końcu było już nieźle po dobranocce. Sam nie chcąc męczyć Playstation, a raczej kopać ludzi do niej przylepionych, wkurwiłem się i poszłem spać po drodze puszczając fraktala. Gdy się obudziłem około 6 godziny, na placu boju oprócz organizatorów pozostali tylko Korbal i Jam no i ja. Organizatorzy sprzątneli już wszystkie komputery, tylko Sony jeszcze była, więc zaczęliśmy w nią szpilać a raczej w Tekkena2. Pociąg mieliśmy około 8, a już o 7 Yoyo wyłączył konsolę i zakończył imprezę. Jeszcze godzina do pociągu, a my musieliśmy już iść. Na dworcu poszliśmy do sklepu kupic sobie po popularnym zestawie "Franek" czyli po bułce i jogurcie. Zjedliśmy też ostatnie resztki jedzenia, które zeskrobaliśmy z dna plecaka Jama. W końcu pociąg przyjechał i zajeliśmy miejsca, wkrótce potem mnie już tam nie było, leciałem nad lasem jak ptak, aż... ...obudził mnie konduktor, pokazałem mu moje papiery i kartę szczepień i się odwalił. Za chwilkę biegałem po górach, aż w końcu dojechaliśmy na miejsce. Skoczyliśmy jeszce na giełdę, gdzie Jam kupił kilo kompaktów, a Korbal nowy kabelek. Na pożegnanie daliśmy sobie wzajemnie po kopniaku w głowę i pojechałem z Jamem do chaty. Tym razem nasz 820 jechał bez zarzutu. W chacie przywitano mnie równie radośnie słowami: "Kurwa to znowu ty!". Zaraz potem musiałem iść pod kościół pożebrać na stampy do swapu, bo to w końcu była niedziela. W sumie to Meetingi rulesują, szkoda tylko że nie było wiary z Częstachowy, która podobno wolała iść na koncert Acid Drinkers, ale to pewnie głupia wymówka, bo tak naprawdę to ich mamusie nie puściły. Na meetingu można było się nieźle zabawić i w końcu będzie co opowiadać wnukom na dobranoc. Namachała cielesna powłoka Kismata of Apathy