"Astrosyn`97, chyba raport."

To  ja  -  Mały  Jasio.   Któregoś  dnia  dostałem  zaproszenie  na party
"Astrosyn`97"  w  Koszalinie.   Fajne  było  to  zaproszenie,  śmiechawki
rzucały  mną  po  całym  pokoju!   Aż  musiałem  poprosić  ciocię  Polę o
dodatkową  porcję  "relanium",  tak  mnie  ruszyło!   A  najlepsze było o
dresiarzach,  no  nie?   Hehe,  hyh  hyh,  to było suuuuper!  I jeszcze o
brzydkich  kobietach,  też  niczego  sobie.   Ale było śmiechu!  Mój pies
Korowiow  o  mało nie oszalał widząc tak wielką euforię na twarzy swojego
pana.   No i jak tu nie pojechać do tego Koszalinka?  No jak?  Mus i już!
Ale  ja tylko Mały Jasio, ja nie mam pieniążków, a w dzisiejszych czasach
bez  mamony  to  nawet do Kościoła nie ma po co iść, a co dopiero mówić o
party!?   Nic  to, nie ma jak narobić sobie długów przed końcem roku, eh!
Bycie  częścią  sceny  kosztuje!  Żeby sobie ktoś nie pomyślał, że to tak
hop  siup,  nic  bardziej  mylącego!   Ile  to wyrzeczeń, ile to się musi
człowiek naprosić, aby móc pooglądać chwiejących się ludków!  Oj, oj!  No
i  ja  -  Mały  Jasio  - też tak musiałem, a jak!  Mamo...  daj na party,
tato...   daj  na  party, plis plis plis!  Dupa.  Eh, zresztą co wam będę
truł.  Pojechałem!

1. Mały Jasio jedzie do Koszalinka.

Godzina  22  ileśtam  w  piątek,  dworzec  w  Olsztynie.   Mały  Jasio ma
zmarznięte rączki i paluszki w bucikach.  Liczba partyjnych na dworcu - 1
(słownie  jeden).   Kto?   Mały Jasio.  A miało nas być całe przedszkole!
Ja  się  tak nie bawię!  Jakiejś pani stłukła się flaszka i strasznie się
awanturuje.  Krzyczy:  "Ty, Felek!  Ja sie ciebia nie boja!" Ten Felek to
był  chyba  policjantem,  a  przynajmniej mundurek miał podobny.  Okazało
się,  że  muszę  jechać  do  Iławy  i  dopiero  tam  zaatakować pociąg do
Koszalinka.   No  dobra,  niech  im  tam  już  będzie, ja jestem człowiek
spokojny, mi można na but napluć.  Żart, nie można.  Jeszcze jakiś kretyn
źle  zrozumie  i  zechce  opluć bucik Małego Jasia na następnym party.  A
wiadomo  to?   Jadę.   Pociąg  pomazany,  ale  mało.   Coś się olsztyńscy
writerzy  słabo  starają.   Lame!  Ten pociąg to kurnik, ale przynajmniej
nieźle  ogrzany.   Siedzenie piecze Małego Jasia w pupę.  O!  W tym samym
kurniku siedzą szalikowcy - stomilowcy, ale jacyś strachliwi, nawet Jasia
nie  zaczepiają.   No i dobrze.  Iława, znowu zimno, brrr!  Teraz jeszcze
godzina  na  tym  strasznym  dworcu  i Mały Jasio będzie mógł wskoczyć do
ciuchci  w  kierunku  Koszalinek.  Aż tu nagle, są!  Jakimś cudem zjawili
się   partyjni,   nawet   całkiem  dużo,  fajnie.   >>Commercial  break<<
Pozdrawiam  ciocię Jadzię (kisesy!), fajnego pana co dawał Małemu Jasiowi
piciu  i  amciu na party i chodzi chyba do 3ti w mojej szkółce=), pana co
mógł  być  coderem  w Bizarre ale nie wyszło, kolegę Grześka, który kocha
disco,  no  i  resztę  przedszkolaków!   Fajni  jesteście,  hej!  Speszyl
pozdrowienia dla Thorrka z Łelpz, elektronik 4evre!  >>I po reklamie!  <<
Partyjni  są, a Małemu Jasiowi dalej zimno, aż z tego wszystkiego założył
kapturek.   Co  było  dalej?  Dalej było tak.  Jedzie pociąg z daleka, na
nikogo nie czeka!  Huraaa, do ataku!!!  A teraz niestety wielki smutek na
twarzach przedszkolaków, bardzo wielki, o taki:  = ( ( (Miejsc siedzących
brak.   Małemu  Jasiowi  stoi  przed  oczyma  IO3,  kiedy  to  chodził po
partyplace  jak  wrak,  bo  strasznie wymęczyła go przedpartyjna podróż w
poszukiwaniu   zgubionej   miłości.   Nieważne.   Perspektywa  stania  na
korytarzu  przez  całą  noc,  nie  wydawała się dla Małego Jasia i reszty
przedszkolaków  zbyt  wesoła,  ale  life  is  brutal.   Poszedłem  szukać
znajomych   partyjnych,   pewnie  gdzieś  jadą  Blejziki  i  inne  takie.
Znalazłem   ofraktalowany  wagon,  strasznie  tu  wesoło,  pewnie  dobrze
trafiłem.   Niestety,  po  chwili lukania okazało się, że to jakieś zjeby
jadą  na/z  przysięgi.   Faki  dla was, a szczególnie dla takiego dużego,
który  dziwnie  na  mnie patrzył.  Mały Jasio myślał, że pedofil, dzisiaj
nic  nie  wiadomo.   Drugi wagon też przysięga, co jest do cholery?!  Ha!
Mam was, jest i party, ale co to?  Wszyscy śpią?  Dwóch panów w przejściu
rozmawia  o  twardych dyskach, nasi, ale nieznajomi.  Budzić, nie budzić?
Iiieee  tam!   Jutro  też  będzie  dzień, niech śpią.  Mały Jasio znalazł
krzesełko  na  korytarzu i układa się do snu.  Aż tu nagle budzi go pan w
długich  włosach.  Ten pan to jeden ze znajomych Jasia, pozdrawiam Mario!
Oj, zapomniałem o "commercial break" ale to nic.  Rozmawiamy w przejściu,
kiedy  to  ciuchcia  wjeżdża do Gdańska.  Mały Jasio ogląda całkiem ładne
graffiti,  nie  to  co Olsztyn!  Wsiada Extend z ochroną.  Przechodzi pół
metra   od   Jasia,   gdzie  tam  pół  metra,  20  (słownie  dwadzieścia)
centymetró!!!   Powiało elytą.  Mały Jasio idzie spać i tak już do samego
Koszalinka.   Potem  jeszcze  jakoś  przetransportowali  Małego  Jasia do
przedziału, ale tego już nie pamiętam, zbyt dużo wrażeń jak na jedną noc.

2. Mały Jasio w Koszalinku.

Nie  dość,  że  rano,  to jeszcze zimno.  Brrr!!!  I chyba jeszcze deszcz
padał,  a może i nie?  W każdym bądź razie Mały Jasio szedł na partyplace
w  kapturku, nie rozglądając się na boki, aby do przodu, aby szybciej.  A
tu  jak na złość, jakoś długawo trzeba dreptać do tej politechniki.  Ja i
reszta  przedszkolaków trafiamy bez pudła.  Mały Jasio zgrywa twardziela,
przybija  piątkę  z  main  organizatorem,  potem jeszcze daje na batonika
ochroniarzom  i  wchodzi za free!  Tego się nie spodziewał, jest jednym z
nich,  jest  jednym  z  40  (słownie czterdziestu) organizatorów!  Należy
dodać,  że  są  to  obliczenia wstępne, liczba ofiar może wzrosnąć.  Mały
Jasio  z  dumą  przypina  zielony identyfikatorek i już miał iść szykować
sobie  legowisko,  kiedy  to  jego  uwagę  zwróciła  pewna łysawa główka.
Jejku,  przecież  to  ten, no...  jak mu tam!  A niech mnie, zapomniałem?
Nie   może   być!   Taka  charakterystyczna  twarz,  taka  legenda,  taki
dziennikarz  (słowo  "artykularz"  byłoby  obraźliwe  w  stosunku  do tej
osoby),  taka  postać amigowskiego światka!  Szczególnie w pamięci utkwił
mi  jego  raport  z  "Gravity`97" w Magazynku Amiga, jak on się nazywa...
Mam,  mam,  mam,  mam!   The  Generacik!  Otóż mister Bujak, już na samym
początku zaciekawił Małego Jasia, a to z powodu wrodzonej pazerności jaką
przedstawiał.   Widząc,  że  Mały  Jasio  wchodzi  za  zupełną  darmochę,
postanawia   wykorzystać   organizatorów   i   podstępnie  zapytuje  pana
siedzącego  za  biurkiem:   "Przepraszam,  czy  prasa  wchodzi za darmo?"
Małego  Jasia  ściska  w  brzuszku ze śmiechu, "prasa" - to brzmi dumnie.
Niestety  okazało  się,  że  prasa wchodzi nie za darmo.  I pierwszy błąd
organizatorów!   Prasę  należy  przekupić,  chociażby darmową wejściówką,
inaczej  za  cholerę  nie  napiszą  pozytywnego raportu.  Oczywiście Mały
Jasio  żartował,  w  przypadku  The  Generacika  taki  fortel  nie miałby
najmniejszego  znaczenia.   Raport  w  "prasie"  i  tak będzie negatywny,
możecie  być  pewni.  Dobra, Mały Jasio udaje się na spoczynek.  Przedtem
jednak  musiał  wejść  do  sali głównej, a tam cała masa dziwnych rzeczy.
Pierwsze  co  rzuca  się do oka Jasiowi, to jakiś maławy "big screen", co
jak się potem okazało nie było aż tak wielkim mankamentem.  Gorzej jednak
z  tym,  co  Mały  Jasio  zobaczył  na  owym "big screenie".  Trzy paski!
Jezusiczku,  dresiarze!   Redakcjo  "Antydresiarza" ratuj!  Jak się potem
okazało,  usadowiłem  się  w  pobliżu  wyżej  wspomnianej redakcji, zatem
pewnie  dlatego  nie  zostałem  zaatakowany przez przedstawicieli frakcji
"dresy".  Mały Jasio odnotował w notatnikum że dresiarze byli, zaznaczyli
swoją  obecność dość wyraźnie, ale jakoś nie atakowali.  Należy uznać, że
chyba  zadowolili  się  bezpłatną  reklamą  na  dużym ekranie.  Sala była
wielgachna, Mały Jasio czuł się w niej naprawdę mały.  Na oko Jasia mogła
pomieścić  spokojnie  dwa  razy tyle ludzi niż zjawiło się na Astrosynku,
może  nawet  trzy  razy tyle?  Kolejny dziw, to materace rozłożone w celu
usypiania   gości,   niestety   były  straszliwie  zakurzone,  ale  wielu
przedszkolakom  w ogóle to nie przeszkadzało.  Ja jednak wybrałem całkiem
schludną wykładzinkę na drugim końcu sali, wydawała się być ok.  No i tak
sobie   Mały   Jasio  próbował  spać,  ruch  na  party  malutki,  godzina
wcześniutka, co innego można bylo robić?  Pierwsze przebudzenie nastąpiło
wtedy,  kiedy  gdzieś  w  pobliżu  Dagon ze swoimi przedszkolakami zaczął
chwalić  się  swoimi  osiągnięciami  w DJ-owaniu.  O goa i innych takich,
nasłuchałem  się  do  woli,  ale  dalej  nie  wiem  o  co  w  tym chodzi.
Przebudzenie  drugie  i  ostatnie,  miało  miejsce  w  momencie, kiedy do
Dagonowego przedszkola zapisało się już dużo dzieci i było tak głośno, że
Mały Jasio za cholerę nie mógł spać.  Wstaję.  Ludzi jakby trochę więcej,
ale  ciągle  na  tle  tej  ogromniastej  sali wygląda to skromniutko.  Do
oficjalnego  otwarcia  jeszcze  kilka  godzin,  co  tu  robić?  Pierwszym
napotkanym   znajomym   ludkiem  był  Blejzik  w  swoich  jakże  cudnych,
młodzieżowych spodniach, o dziwo trzeźwy!  Potem to już Mały Jasio dobrze
nie  pamięta,  ale  spotkał  Acidka, Normanka, Diggerka, Belosika i kilku
innych przedszkolaków, z którymi na zmianę kręcił się po partyplace i nie
tylko.   Prawie  wszyscy mieli zielone identyfikatory i niech mi nikt nie
próbuje  mówić,  że  "organizatorzy byli chujowi"!  =) A zatem kręciliśmy
się na tym Astrosynku i jakoś zaczynało się robić dziwnie nudnawo.  Dwóch
panów,   którzy   ciągle  łazili  razem,  jeden  z  kucykiem  i  jeden  z
młodzieżowymi spodniami, zaczęli się z nas śmiać, że niby przyrośliśmy do
krzeseł.   Jak  mogli,  bezwstydni!   A potem co Małemu Jasiowi zostało w
główce,  to  pogadanka  z  Mr.   Acrylem.   Tzn.   to  było tak, że Acryl
opowiadał,  a  przedszkolaki  słuchały,  fajnie  było.   No  i  ten pan z
Anadjunów  swoimi  wywodami, utwierdził mnie w przekonaniu, że z tą naszą
sceną  wcele  nie  jest  tak  źle, za co mu bardzo dziękuję.  Potem Wujek
Dobra  Rada  gdzieś uciekł i zostaliśmy sami, my przyrośnięci do krzeseł.
Normi  jakimś  cudem  oderwał  się  od  taborecika  i przyniósł dyktafon.
Wszystko na nic, nikt nie chciał opowiadać bajek.  Mały Jasio przy okazji
zauważył,  że  niejaki  pan  Zabora,  jak niektórzy sugerują - wschodząca
gwiazda,  chyba  Jasia  nie  lubi.   Ale  co  on  tam  wie?  Dobrodusznie
wybaczam.   No a potem poszedłem z tymi dwoma typami, kucyk i młodzieżowe
spodnie,  szukać bąbelków.  Przy wejściu sprzedawali pączki i jakieś inne
łaskotki,  ale  bąbelków nie było.  Jak się potem okazało, bąbelki były w
takiej  drugiej  knajpce,  swoją  drogą  całkiem  fajnej,  ale wtedy nikt
jeszcze  o jej istnieniu nie wiedział.  Zatem Mały Jasio, pan z kucykiem,
dla ułatwienia dodam, że kucyk był koloru blond, oraz pan w młodzieżowych
spodniach,  udali się na zwiedzanie Koszalinka.  A ponieważ przedszkolacy
mają dobry węch i zmysł orientacyjny, do bąbelków trafiliśmy szybko i bez
większych  zmartwień.   Tak  więc  po krótkiej nieobecności, znów wszyscy
byliśmy   na   Astrosynku  właściwym.   Mały  Jasio  kręcił  się  kręcił,
przyglądał  się  bacznie  różnym ciekawym ludkom i jakoś czas leciał, raz
bardziej  miło, raz mniej, jak to na party bywa.  Pod wieczór były jakieś
crazy  compociki,  siłowanie  się  na  ręce i takie tam inne gry.  Klimat
zabawie  nadawali starszacy z komodorowskiej sceny, bawiąc się jakby byli
dopiero  w  żłobku.   No  i dobrze.  Potem śpiewali takie fajne piosenki,
kopali  nagrody,  niektórzy  próbowali  je  nawet sprzedawać, było trochę
śmiesznie.   Jak  dobrze  pamiętam, to do konkursu stanął wielki Extend i
chyba nawet przez jakiś czas wygrywał, brawa.  Mały Jasio odnotował też w
swoim  kapowniku,  że  jakiś  baran  spadł  z ławeczki coś sobie zrobił w
nozię.   Strasznie  płakał,  a  przecież  pani  mówiła,  żeby siedzieć na
krzesełkać  a  nie  skakać  po stolikach!  Bad, bad, bad!  Do ciekawszych
widoków na party zaliczyć należy przedszkolaka, który zaniemógł i spał ze
spuszczonymi  spodenkami w toalecie.  Dużo aparatów błyskało wokół niego,
będzie  sławny, to pewne.  dużą popularnością cieszyły się także foteliki
koło   jakichś  śmiesznych  pucharów,  na  których  co  chwila  zasiadali
przedszkolacy  i  przeprowadzali  poważne, lub mniej poważne konwersacje.
Potem był jeszcze Qix, który chodził i rozdawał cudne odciski krówki FCI.
Mały  Jasio  też  dostał,  a  jak!   Pod  wieczór, tuż przed music compo,
wybrałem  się w podróż za chlebem z Acidkiem i Pzyhallem, żadne z nas nie
wiedziało  jeszcze  o  istnieniu  knajpki  w  podziemiach politechniki, a
brzusio  domagał  się  amciu.   Kramik  z  pączkami  już zamknęli, jedyne
rozwiązanie  to zwiedzanie Koszalinka po raz drugi.  Nie byłoby w tym nic
nadzwyczajnego,  gdyby nie pewien osobnik, którego łysą główkę Mały Jasio
wytropił.   Mister  Bujak  bawił  się  w  knajpie  z dala od partyplace w
towarzystwie nieznanych mi osobników.  A zatem "prasa" znów napisze, że z
konieczności zorganizowała sobie party prywatne tym razem nie w hoteliku,
lecz  w przytulnym barku, można i tak.  Po powrocie na partyplace okazało
się,  że  music compo jeszcze nie było, nie wiadomo czy się z tego powodu
cieszyć,  czy  płakać.   Mały  Jasio jeszcze się trochę pokręcił, po czym
dorwał  Belosika i nakazał zrobienie "Exceesa#2", co niestety okazało się
rzeczą  niezwykle  trudną  do  wykonania.   Prawie żaden z przedszkolaków
dysponujących  maszyną  liczącą,  nie  chciał nam tej maszyny udostępnić,
wstyd!   A  jak już pozwolili Enterkowi postukać w klawiaturkę, to za pół
godzinki  kazali  się zbierać, bo przecież muszą kopiować!  I pytali nas,
czy my się "zawodowo" zajmujemy skłdaniem magów, czy tylko "tak sobie"...
no  comments.   Potem była jeszcze druga maszyna licząca, ale też się nie
udało,  zatem gazetki na Astrosynku nie było, a szkoda.  Potem Mały Jasio
odnalazł  wraz  z  resztą  przedszkolaków  wspomnianą  już knajpkę, która
wyglądała  całkiem  przyjemnie,  niestety w tym czasie Jasia nie stać już
było  nawet  na  małe  bombelki.  Potem z ciekawszych rzeczy były compoty
właściwe,  których  to  nie  zamierzam  komentować, gdyż nie mnie oceniać
takie  rzeczy.   Jak  do tej pory opinie były jak zwykle dwojakie.  Jedni
byli  zachwyceni  poziomem,  inni  stwierdzili,  że  to  kolejna porażka.
Małemu  Jasiowi  wydawało  się,  że ci drudzy nie mieli racji, ale co ten
malec  może  wiedzieć.   Ostatnie  demko  nasz  bohater  musiał oglądać z
perspektywy  drzwi  wyjściowych,  ponieważ  za  kilka  minutek odjeżdżała
ciuchcia  Jasia.   Na  peze  demo  Jasio  nie  czekał,  bo i po co?  Aha,
chciałem  jeszcze  powiedzieć,  że  jeden pan co puszczał demka, to jakiś
straszny  zjeb,  gdyż  strasznie  się  denerwował  i  krzyczał, że zrzuci
komodorka z ławeczki, wstyd!  Oki, Mały Jasio biegnie na dworzec.

3. Mały Jasio jedzie do domciu.

Cudem  zdążyłem  na  pociąg,  odnalazłem  Diggerka,  tym  razem  wygodnie
rozsiadłem  się  w  przedziale  i pojechałem do domku.  Komentować nie ma
czego, gdyż większość drogi przespałem.  Należą się jedynie podziękowania
dla  wyżej  wspomnianego  pana,  który  obudził  Małego  Jasia w Iławie i
krzyknął,  że  czas  najwyższy  robić wysiadkę.  Bardzo dziękuję.  W taki
sposób  kończy  się  ta  miejscami  wesoła,  miejscami  smutna  opowieść.
Papatki!

Prawdę  mówiąc  ręce mnie bolą i nie chce mi się już tego pisać.  Jeszcze
tylko  małe  wyjaśnienie.   Nie  był to klasyczny raport, gdyż uważam, iż
zielony  identyfikatorek  nie  upoważnia mnie do pisania takowego.  Party
jak  każde,  nie było zapowiadanych fakjerwerków, ale nie było też nazbyt
tragicznie.   Najważniejsze  jest  to,  że  znów  mogłem  zobaczyć  kilka
znajomych  twarzy,  tudzież  porozmawiać  z  kilkoma  osobami.   I z tego
właśnie  się  cieszę.   I dlatego właśnie uważam, że warto było odwiedzić
Koszalinek.  Bye!

                                jim/mawi