Coś  więcej, niż tylko

                       Intel Outside 3 partyreport


Kolejne  boskie party w Warszawie jest już za nami.  O imprezie tej głośno
było  już  na  Intel  Outside  2,  a  apetyty  maksymalnie  rozgrzał Root,
potwierdzając  ostatecznie na Polish Summer`96 odbycie się kolejnej edycji
Intela.  Zmieniła się formuła party - od numeru trzeciego stało się pseudo
multikomputerowe,  czyli  Amigowo  -  pecetyczne.   Dlaczego pseudo?  Gdyż
oficjalnie  nie  zaproszono  posiadaczy C=64 i Atari, a to też komputery i
też  mają  swoje  sceny.   Wiele  osób śmiało się (ja także) z perspektywy
ujrzenia  pecetowców  na party Intel Outside..  Jednak traktowani oni byli
przez organizatorów odpowiednio do preprezentowanego przez siebie poziomu,
czyli  z  lekceważeniem  i  poniżeniem.   Nie  będę się rozwodził na temat
swojej  drogi  na party, bo nikogo to nie interesuje.  Wspomnę jedynie, że
trwała  ona  cztery  dni  i  cztery  noce  i była wypełniona atrakcjami do
ostatniej  chwilki.   Kuhl.  Po przybyciu na partyplace była godzinka 11 z
groszem,  30-go  sierpnia  1996  roku.   Pogoda  była wspaniała - świeciło
słonko, wiaterek był niezbyt dokuczliwy, a dokładnie rzecz biorąc nie było
go  wcale.   Zwartą  grupą  -  Ja,  czyli  Ctp/Mawi oraz Def, Thorus i Zig
(wszyscy  z  Floppy,  z  tym,  że Def także z Erotic Design i Hlor Dezing)
wysiedliśmy  z  autobusiku  komunikacji  miejskiej na przystanku koło Pola
Mokotowskiego.   Po  przejściu  na drugą stronę ulicy ujrzeliśmy kogoś (hi
ktoś!)  oraz  Revisq/Anadune.   Revisq stanowczo poczuł już klimat, w czym
pomogły  mu  cztery flaszki wchłonięte z małą ilością znajomych.  Bełkotał
coś  niezrozumiale, ale w końcu wyseplenił, że szuka plecaka.  Na pytanie,
gdzie  go zgubił, powiedział, że nie wie.  To ograniczyło teren poszukiwań
do  czterech kilometrów kwadratowych.  Najbardziej prawdopodobnym miejscem
oddalenia  się  plecaka  od  właściciela  był  klub  "Stodoła", co zresztą
później  potwierdziło  się  i  wszyscy  mogli zobaczyć sławnego wirtuoza z
plecakiem.   Młodzieżowym  do  granic,  of  koz.  Wejścia do klubu bronili
panowie, którzy dzieciństwo i młodość widzieli zza żaluzji ośrodka ćwiczeń
siłowych,   w  związku  z  czym  uiszczenie  opłaty  wjazdowej  stało  się
koniecznością.    Tu  pochwała  pierwsza  dla  organizatorów  -  cena  nie
przerosła zapowiadanej, ba, była nawet niższa niż w Poznaniu i wynosiła 25
(dwadzieścia  pięć)  złotych  polskich.   Nie  potwierdziły się zatem dwie
plotki.   Pierwsza,  że  po  wybryku  organizatorów  Polish Summer`96 cena
wjazdu  na polskie parties nie zejdzie poniżej 30 złotych.  A druga plotka
to groźby, jakoby wjazd na Intel Outside 3 miał kosztować kieszeń hlora 50
(pięćdziesiąt)  nowych  złotych.   W  związku z tą drugą plotką nie wpadło
sporo  osób,  ale  to już ich strata.  Wniosek - nie wierzcie plotkom.  Co
pawda  w każdej jest ziarno prawdy, ale sami widzicie, że to wymysły :) Po
wejściu skierowaliśmy się do big hali leżącej na wprost wejścia, by rozbić
sprzęt.   A tu surprise - same miejsca siedzące i kilkanaście stolików pod
ścianami  -  same  rezerwacje (za grubą forsę of coz).  Pozostała góra, na
której to miejsca było od chuja.  W tym miejscu pragnę podziękować pewnemu
pecetowcowi,  który  to  udostępnił  mi swój boski dwudziesto jedno calowy
telewizor marki "Sony" jako wyświetlacz.  Gwoli wyjaśnień - gość zabrał go
ze  sobą  jako...   głośnik  do karty muzycznej (kolumny były za ciężkie).
Dziwak,  ale  friendly.  Po rozłorzeniu sprzętu udałem się na poszukiwanie
znajomych,  co  nie  sprawiło  mi  większych kłopotów, jako że Amiga kurwa
rulez  i  sceny  amigowej  nie  brakowało.   Osobiście  poznałem  wreszcie
większość  moich  znajomych,  a także rozszerzyłem ich listę na innych (hi
Ko$mi/DXP,  Uno/IND,  Sundance/OLB^DGS, Acryl/AND, Zew Krwawy/SCS, Kazik &
Lazur/AND,  Mc.Rudi/MAWI, Revisq/AND, Yesus/CDS i inni...).  W ruch poszły
hiddeny   z   chaty   i   alkoholu  nie  brakowało  (nigdy  nie  brakuje).
Zdecydowanie  za  najbardziej młodzieżowe fragmeny klubu "Stodoła" uznałem
(inni  także)  pseudo  tarasik  z  basenem  i schodki przed wejściem.  Tam
zawsze  siedział  ktoś pijany w sztok, ktoś znajomy lub ktoś interesujący,
tak że czas płynął spoko.  O czternastej dnia pierwszego nastąpił deadline
dla  wszelkiego  stuffu  oddawanego na wszelkie kompoty.  Starając się nie
przekroczyć tego terminu wrzuciłem support Przyjaciół Stefana B.  do wora,
nad  którym czuwał The Generat, jak zwykle będący nie na bieżąco z czasem,
postępem i osiągnięciami [biedak nie wiedział o crazy demkach :)].

Kompoty  rozpoczynały się planowo, przynajmniej na razie.  Ludzie krążyli,
krążyło też piwko, klimat stawał sie powolutku coraz bardziej młodzieżowy.
Siedząc  sobie najspokojniej w świecie razem z Davem/FRS^KK, Viperem/ZOOM,
ko$mim/DXP,  Ottonem/SCS i jeszcze z kilkmoa innymi hlorami przed wejściem
do  klubu  ujrzałem  starego  i dojebanego, czerwonego Forda Sierrę.  Niby
nic,  ale  ze  środka  wysiadł...  Kazik Staszewski.  Postał, popatrzył na
pojebów  amigowskich  i  postanowił  przeparkować wózek.  Udało mu się to,
przy  czym  przeparkował  też  kawałek  płotku  oddzielającego  chodnik od
parkingu.   Min,  jakie pierdolnęli zaskoczeni zebrani nie da rady opisać.
Nie wiem, co było dalej z Kazikiem, bo poszedłem po aparat.  Gdy wróciłem,
już   go   tam   nie  było.   Z  plotek  zasłyszanych  u  ludzi  wiem,  że
prawdopodobnie  Cia(borg)/UP sobie z nim zdjęcie robił.  Ale to nie koniec
atrakcji.   Po chwili nadciągnął jegomośc będący w wieku średnim, brodaty,
ubrany  nienagannie  w  garniturek i z neseserkiem w ręku.  Zebrani szybko
rozpoznali  w  nim  pana  Marka  Pampucha.   Redaktora naczelnego polskiej
wersji  językowej  "Amiga Magazynu" of koz.  Potem pan Marek zakupił sobie
bilet  wejściowy i zniknął z pola widzenia.  Co się z nim działo, nikt nie
wie.   W każdym razie po kilku godzinach poruszał się w białej podkoszulce
z  zielonym  nadrukiem  i  porządną  fazą  we łbie.  Zgromadzeni nieopodal
wykorzystali  to  róznorako  -  od  nabijania się z gościa, aż po rzeczowe
dyskusje  na  teamty  ściśle Amigowe.  Jednak pan Pampuch nie był w stanie
policzyć  do  dziesięciu  nie powtarzając dwa razy trójki, więc było kurwa
młodzieżowo,  jak  cholera.   Wszyscy robili sobie z nim zdjęcia, przez co
stał się większą atrakcją, niż wyliniały tatrzański miś z reklamy proszku.
Żeby było jeszcze lepiej, ktoś mu pomazał czarnym sprayem Defa koszulkę, a
ktoś  inny  podpisał  się  niebieskim  markerem  na  rękawie.  Pan Pampuch
określił scenę mianem - cytuję "skurwysynów i bandą pojebów zamkniętych na
nowe  inicjatywy"  -  koniec  cytatu.   Do tego stwierdzenia odniosę się w
innym  artykule,  tutaj zaś powiem tylko, że bełkotał potwornie.  Tak btw,
to  nie  można było do niego mówić per pan, bo się obrażał.  Życzył sobie,
by  każdy  mówił  mu  po imieniu.  I to mi się spodobało.  Zostawmy jednak
pana  Pampucha  w  spokoju,  czekając jedynie na relację z party w zimowym
wydaniu jego magazynu.

O  ile  mnie  pamięć  nie  myli  [nie,  niemyli  cię], pierwsze były music
competitions (albo nie były pierwsze).  Klimat na sali panował boski, jako
że  większość modułów, które przeszły selekcję miało trance`owy charakter,
a  kilkanaście osób, w tym i ja tańczyło sobie przed sceną.  Bardzo dobrze
zorganizowany  był  system  prezentacji modułów - z głośników leciała muza
(jak  zwykle  w stereo, skutkiem czego zebrani pod jedną kolumną dostawali
pierolca),  a  na  big  screenie pokazywano plansze wykreowane przy pomocy
SCALI,  informująceo  numerze  modka, autorze i tytule.  To chyba pierwszy
krok  w tym kierunku i muszę przyznać, że bardzo mi się to podobało.  Ale,
ale  -  w  sali  było  ciemno,  mnóstwo  pierdolców  siedziało  smętnie na
krzesełkach,  a  grupka  wesołych ludków podskiwała sobie w rytm muzyki (4
kanałowej  of  coz).   W  pewnym  momencie  zagrało  "Cumeeira  Tango"  by
Bartesek/MST  i  ludzie  ruszyli w pary.  Zdecydowanie najlepiej czarowali
parkiet  i  zebranych  Iglo  & Heki/Crazy Drivers (hello m8s...  jakie mam
zdjęcie!).   Dostali za to brawa.  Z innych atrakcji tego kompotu wymienić
należy  naszyjnik  ze  stroboskopem, zakupiony specjalnie na okazję party,
którym  to  błyskał  Outsider/Cruel.   Zdecydowanie  należy  tu  pochwalić
organizatorów  za selekcję modułów.  Przeszły naprawdę porządne tracki (no
może  ze  dwa,  trzy  bym wymienił).  W tym roku oddano też o połowę mniej
modułów,  niż poprzednio (coś koło sześćdziesięciu), w większości fajnych.
Zaobserwowałem  też  ciekawe  zjawisko, mianowicie autorzy uznawani do tej
pory  za  elitę  (Dreamer,  Bethoven)  zaczęli odstawiać ostatnio kiłę bez
granic.   Może  to  znak czasu, a może chwilowy spadek formy.  W przypadku
Dreamera to nie dziwi, bo jeśli nie sampluje czyichś kawałków, to wychodzi
mu kiła, jaką mogliście posłuchać po Polish Summer i teraz.  Ale grunt, że
na miejsce starych, przychodzi dwa razy więcej zdolnych młodych czarodziei
trackerów.  Zresztą w Polsce muzykami nigdy nie musieliśmy się wstydzić :)

Po pewnej przerwie nadszedł czas na multichannel music compo.  Prezentacja
odbywała  się podobnie, jak w poprzednim konkursie.  Teraz jednak mało kto
już tańczył, za to zdecydowanie ciekawe figury na samej scenie prezentował
Sagrael/Mystic  z kimś jeszcze (chyba Mr.Uhu/Scum, ale z daleka nie bardzo
poznałem).   Kroki te podobały się publiczności, ale doprowadzały do furii
gościa  obsługującego  heble  (konsoletę),  który  to  raz  stanowczo, raz
wulgarnie  i  kilka  razy  błagalnie nakłaniał panów do opuszczenia sceny.
Odebrałem   to   jako  troskę  o  całość  big  screenu,  bo  tancerze  nie
przeszkadzali  w  niczym,  no może rozpraszali widownię :) W tym konkursie
nie   było  selekcji,  skutkiem  czego  zmuszeni  byliśmy  do  wysłuchania
biednych,  drętwych  i  straaasznie  zjebanych kawałków.  Pozwolę sobie na
stwierdzenie,  że  mało  chujowych  modków było tylko...  pięć.  Reszta to
dno.   Bardzo źle, że organizatorzy nie zadbali na koniec o przekopiowanie
tych   modułów   z   kompotnego   peecee   na  Amigę  i  miłośnicy  muzyki
wielokanałowej   nie   mogli  sobie  zgrać  ich  razem  z  resztą  stuffu.
Kontrowersyjna   okazała  się  też  sprawa  modułów  oddanych  w  formacie
Digiboostera.    Na  Amidze  puszczano  tylko  czterokanałowe  modki,  zaś
Digiboostera  na pc nie dało rady odtworzyć.  Szkoda, że nie dane nam było
wysłuchać  na  tak  potężnym  sprzęcie nagłaśniającym najlepszego modułu w
karierze Magla/OZF zatytułowanego "Trawellers from space"...

Potem znowu była przerwa, którą wypełniło między innymi zapowiadane już od
ponad roku słynne Łamanie Płyty Od Peceta Competition.  Niestety nie byłem
wtedy   obecny   na   sali,   gdyż   razem   z   Viperem/Zoom,  Hekim/CDS,
Ottonem/Scalaris,  Uno/Ind  i  Belosem/Ind udałem się na rekonesans mający
dostarczyć  odpowiedzi na tak palące pytania, jak np.  jak wygląda metro i
czy  głośno  jeździ  oraz  czy  warszawianki  są ładne.  Podczas pobytu na
stacji  metra  zrobiłem  krótki  wywiad  z  panem  strażnikiem (malowniczo
pierdolił  o  długoletniej  historii wawowego metra), wypiliśmy po piwku i
ruszyliśmy  dalej.   Warszawianek  było  na  ulicach  niewiele,  ale  same
klasyczne  sztuki.   Co  by  nie patrzeć i mówić, Wawa to w końcu stolica,
więc i kobiety muszą być reprezentacyjne, of koz.  Ściemniało się już, gdy
wracaliśmy,  ale "Stodoła" tętniła życiem.  W międzyczasie było gfx compo,
z  którego  prace  obejrzałem  na  spokojnie dopiero w chacie.  Poziom był
średni, zdecydowanie niższy, niż na Polish Summer.  Czołówka (Lazur, Yoga,
Kazik)  odstawiła  pice  na  poziomie, jednak wszystkich wyczesał Fame/Nah
Kolor^Floppy.   Gość kiedyś nazywał się Brecky i wyrobił się niesamowicie.
Poza  czołówką  zauważyłem  kilka  prac  ciekawych,  dających  nadzieję na
wykreowanie  nowych  twarzy (hi Nemezis!).  Lazur znowu był niepocieszony,
bo  swym  skanem  zajął  drugie miejsce.  Dla wyjaśnienia - skanował twarz
playmate  roku 1995 magazynu Playboy - Stacey Sanchez, której to pictorial
jest w numerze 7/96 tegoż magazynu.  Usunął jej tylko naszyjnik z korali i
dorobił  kwiatek  we  włosach.   Poza  tym reszta bez zmian.  Skanował też
Kazik,  tyle  że  wziąl na ostrze modelkę z "Twojego Weekendu" dorysowując
jej tylko okularki i kolorując stanik.  Yoga jak zwykle pokazał, jak można
artystycznie  zniekształcić  ludzkie  (?)  ciało, Zefir odwalił chujnię na
maksa,  a Fame uraczył sielankowym widokiem a la Alladyn (foka z morsem na
latającym  dywanie).   Z  54  piców  powinno być pokazane jedynie z 20-25.
Selekcji  nie przeszedł, z niewiadomych powodów, pic PickPoke`a, który był
ciekawy  i wykonany w Pajkpokowym stylu, zwanym turpizmem (kult brzydoty).
Compo podobno przebiegało bez zakłóceń.

Czas  między gfx, a raytracing compo wypełniła mi pogawędka z sympatycznym
hiszpanem  -  Matem/Ozone, który to przejechał na Intel Outside 3 prosto z
Assembly`96,  przywożąć  jednocześnie  stuff  z tegoż party.  Gość był pod
"Stodołą"  już  od  poniedziałku  i  koczował w swojej dobitej maksymalnie
maszynie.   Działał  na  A500  rozbudowanej  o twardysk i trochę ramu plus
chiński  Workbench.  Co chwilę ktoś się zarykiwał, kiedy Mat coś klepal na
swojej klawiaturze i wszystko mu wychodziło tak, jak chciał.  Co ciekawsze
miał  totalnie  spierdolony  ten  keyboard, bo np.  w miejscu znaku "kuror
dół"  był  klawisz  "7".  Wszystkie klawisze były na innych miejscach i co
ciekawsze Hiszpan dorobił sobie keymapę pod ten burdel.  Puszczał też kuhl
animki o Itchy i Scratchy ("Zdrapek i Pocharatka" - znani z The Simpsons).
Okazał  się bardzo przyjemnym kolesiem.  Powiesił też kartkę, na której to
informował,  że  zbędny  cash  można  stracić  u  niego, wspomagają biedną
hiszpańską  scenę.   Chcieliśmy go z Defem joinąć do Przyjaciół Stefana B.
jako  Doktora  Hiszpana  (była  o takim gościu stara fraszka wieszcza Jana
Kochanowskiego...).  Jeśli już o obrocie gotówkowym mowa, to na party było
stoisko  Eureki,  na  którym  to  można  było kupić koszulki z Amigą za 10
złotych,  zajebiste myszki za 35 złotych (sam kupiłem) i podkładki do nich
za  5  złotych.  Stuff szedł jak ciepłe bułki i po kilku godzinach stoisko
zamknięto  z  powodu  braku  towaru.   Goście  z Eureki zapytani, dlaczego
dopierdalają  takie  marże  robili marsowe miny i patrzyli na mnie, jak na
mordercę.   U  nich SIMM 8mb za 200 zlotych (10.09.1996), a na giełdzie za
110-120.   Paranoja  totalna.   Poza  tym  widziałem  też  kilka niezwykle
okazyjnych  ofert  sprzedaży  hardwaru  do  Amy i peecee.  Wszyscy, którzy
chodzili  po  partyplace  mogli  się  artystycznie  wyżyć kładąc markerami
tapetę  w  kiblu, bądź też wpisując się na bolszej fladze z napisem "Amiga
Rulez".   Wpisałem się tam jako Offa/TBL i poźniej zarykiwałem widząc minę
właściciela  -  w  końcu  sam Offa mu się podpisał :) Tak, takich momentów
było od cholery i dlatego kocham każde amigowe party 8^)

Tak  jakoś w międzyczasie zapuszczono video demko Unionów, które rozwaliło
wszystkich  zebranych  wokół.  Lecz to nie sztuka być takim "artystą", gdy
się  pracuje  w  Polsacie  i  do  swojej  dyspozycji ma baterię Siliconów.
Póżniej Pic (jeden z autorów) stwierdził, że demko było robione nieomal na
pniu  z  pierwszych  lepszych  materiałów.   No  ale  wyszło  wam, panowie
Unionowcy,  nieźle.   Szkoda  tylko,  że  taki stuff ciężko się spreaduje,
jeśli już będziecie łaskawi je zgrać komuś...

Nadszedł  czas na ray compo.  Prace stały na średnim poziomie i zasłużenie
wygrał  pic Skywalkera przedstawiający kilkanaście wisienek (generowany na
Amidze,  ale  to  tak na marginesie).  Podczas tego konkursu uciąłem sobie
pogawędkę  z  przemiłym pecetowcem, który to stwierdził, że może sobie ten
swój  cały  hardware  oprócz  drukarki spakować i wypierdolić śmiało przez
okno, bo komfort pracy jest praktycznie zerowy.  To pierwszy mi znany taki
przypadek  i  dlatego  się nad nim rowodzę.  Panie pecemanie - zarażaj pan
swoimi  poglądami  innych.   Z  powodu  wywołanego na mnie wrażenia dostał
piwko.  10,5 of coz.  W butelce.

Potem  było  trochę  nudnawo.  The Generat zagadnięty o jakieś fun kmopoty
typu Przeciąganie Liny Compo odpowiedział, że to się już znudziło.  Może i
tak,  ale  moim  zdaniem  nadal powinno być organizowane.  Póki co, czegoś
lepszego  jeszcze nie wymyślono.  Tak około północy odbył się koncert kuhl
kapeli  o  nazwie  Hedone.   Goście  grali  dosyć  psychodeliczną muzykę z
pogranicza  metalu  i  techno.   Całośc  jednak  miała swój niepowtarzalny
klimat,  który  psuł  tylko  koleś  zza  hebli  ciągle  eksperymrntujący z
brzmieniem,  przez  co  wokalista  ciągle  się  wkurwiał  i go instruował.
Panowie  z kapeli dali z siebie sporo i muszę przyznać, że wywarli na mnie
wrażenie.   I  znów  przy  scenie,  co jest już tradycją, bawiło się tylko
kilkadziesiąt  osób.   Ciągle te same twarze, ci sami rozrywkowi, pogujący
sobie   w   transie  pijani  i  trzeżwi  ludzie.   A  obok,  grzecznie  na
krzesełkach, w rządkach siedziało sobie około pięciuset pierdolców, którzy
zdolni  byli  tylko  do  siedzenia  na  swoich obsranych dupach, oglądania
kompotów  i  patrzenia  tępo  na  bawiących  się świetnie ludzi.  Na pewno
połowa  z  tych siedzących dupków to kurwa bohaterowie, szefowie podwórka,
którzy  po  powrocie  do  domu  zachwalali kolegom z trzepaka, jacy to oni
kurwa  nie  byli  pijani,  jak to się nie bawili i że w ogóle scena rulez.
Scena  rulez oczywiście, jednak ludzi naprawdę ją tworzących jest zaledwie
setka.   Reszta  to  pojeby,  którym  żal  kasy  na  party,  żal  na nawet
symboliczne piwo lub sodową z kolegami, żalujący kawałka chleba i konserwy
dla  głodnych  przyjaciół (hi Drf :(), to sępy czychające na darmowy wikt,
przyjeżdżający na party tylko, by zgrać świeży stuff (hi Largo :() i przez
resztę czasu mający scenę w dupie.  Pierdolcy!  Scena was kurwa żywi, daje
wam  zarobek,  bo  to  nie  pierwszyzna,  że handlujecie cudzą pracą.  Nie
gryźcie  więc  dłoni,  która  was  karmi  i  stwórzcie  coś dla innych.  W
przeciwnym wypadku nadal będziecie tylko bawołami, które służą do płacenia
za  wjazd.   To  smutne,  lecz prawdziwe...  Po koncercie, około drugiej w
nocy rozpoczęłą się najciekawsza cześć imprez towarzyszących, czyli randka
w  ciemno.   Wyselekcjonowano trzech z metra ciętych jeleni, którzy walili
sobie  w  chuja  ze  wszystkiego i ze wszystimi.  Jeden nawet za bardzo, w
związku  z  czym  brzuch  go  rozbolał  i musiał go zastąpić inny, jak się
okazało  późniejszy  tryumfator  kompotu.   Opuszczono  big screen, za nim
stanęła  foka  i  zadawała  pytania.  Ludzie z Alchemy cięli w chuja z The
Generatem,  przy  czym ten ostatni został raz wyprowadzony z równowagi, po
czym  skoczył  ze  sceny  na  czyjś  łeb  i  chyba wyprostował mu poglądy,
ponieważ  dalej  zabawa  toczyła  się  już nieco spokojniej.  Zwycięzca po
ujrzeniu  wybierającej zawył, podbnie jak reszta tłumu, gdyż pani ta urodę
miała  porównywalną  tylko  do  Brzydszej.   Jak jednak wiadomo darowanemu
koniowi  nie  zagląda  się  w  zęby,  więc  gość  pojmał laskę i poszli na
zaplecze.   Szorowali  równiutko  i  błyskawicznie  byli  za  kulisami  :)
Zagadnięty  rano,  co  też  tam robili udzielił wymijającej odpowiedzi.  Z
poważnych  źródeł  jednak wiadomo, iż wyszło na to, że dziwka powiedziała,
że  z  małolatem  tego nie zrobi (gość nie miał przy sobie dowodu, o ile w
ogóle  miał)  i  skończyło  się  na wypiciu kawki i krótkiej pogaduszce na
zapleczu  klubu.   Kilkanaście  minut  później  miały  się  odbyć  kolejne
kompoty.   Po  wypiciu  litra  piwka  z  Viperem i pogawędce z Acrylem/AND
powróciłem  do  big  roomu,  gdzie znalazłszy sobie ciekawe miejsce blisko
sceny  czekałem,  podobnie  jak i inni na kompoty.  W decydującym momencie
zawiódł  jednak  rzutnik  i  z  planowego rozpoczęcia wyszły nici.  Kazano
ponownie  stawić się do sali za kwadrans, by rzutnik ostygł.  Mnie się już
nie chciało ruszać i te kilkanaście minet spędziłem na pogawędce z Setim i
Jacko  (obaj  of Mawi) na tematy tak ciekawe, jak np.  w której dziesiątce
może być nasze grupowe interko (później było chyba siódme, albo ósme).  Po
kwadransie ponowiono próbę odpalenia maszynerii, jednak i teraz zakończyła
się  ona  fiaskiem.  Było około czwartej rano, więc zarządzono, że kompoty
odbędą  się  dopiero  o siódmej.  Gwizdy i fucki zagłuszyły ostatnie słowa
spikera.   Cóż  było  robić przez ten okres czasu?  Ludziska radzili sobie
różnie.   Playstation  po  zakończeniu  Tekken  Compo schowano szczelnie w
sterówce,  więc  odpadła  możliwość  wyżycia  się  na boskim "WipeOut" lub
"Destruction  Derby".   Pozostało spanie lub lamerzenie się.  Z możliwości
pierwszej  skorzystało sporo osób, z drugiej zaś nieliczni.  Ludzie, kurwa
ja  wiem,  że gry są fajne i w ogóle, ale czy musicie w nie grać na party?
Taki  np.   Drf/Venal  zapytany  dlaczego gra odparł "...bo co mam robić?"
Mhh...   weź  kij  i  w  łeb  się  bij,  chciałoby się powiedzieć.  Czy wy
naprawdę   nie   macie   znajomych,  z  którymi  moglibyście  porozmawiać,
powymieniać  się  doświadczeniami,  wypić lub nawet pospacerować?  Fakt, w
nocy drzwi klubu były zamknięte, ale pozostał tarasik z boskim basenem, do
którego  na przekór burzom i na przekór wiatrom odlał się Qix/Flying Cows.
Potworzyły   się   grupy  dyskusyjne,  w  których  żywo  omawiano  ostanie
wydarzenia  na  scenie, spekulowano na temat wielkości wygranych i w ogóle
biadolono  od  rzeczy  o  wszystkim.   Czasami  ktoś  zaszpanował,  że  ma
Blizzarda  (hi  Sharp!)  i  puścił  jakieś  high  requirement demko, które
działało niezwykle płynnie.  Ja momentami wrzuciłem moduł będący konwersją
kawałka  The  Prodigy, czym szczególnie rajcował się Mr.Uhu/Scum (hi m8!).
Czas minął szybko, jedna część osób nie wytrzymała próby czasu i pojechała
do  chaty.   Pojeby,  of  coz.  Ale chuj w dupę Stefce, jak się ruchać nie
chce, prawda?

Wreszcie  nadszedł  ten  moment.   Rozbudzeni  ludzie  [hi  Scraby,  byłeś
normalnie  bosko  rozczochrany  :) ] ruszyli tłumnie w kierunku big roomu.
Ktoś  mi  zajął  miejsce  z  poprzednich  kompotów,  więc  delikatnie, acz
stanowczo  został wyproszony.  Odszedł z groźbami na ustach, lecz nie miał
czasu/siły/fuduszy/zbyt  wielu  znajomych  by  je  spełnić.   Najperw były
kompoty na peecee.  Poziom był tragiczny, może jedynie poza dwoma efektami
w  dwóch  różnych  demkach.   Dress  totalny.   Z  poczynionych obserwacji
wynika,  że  scena  pecetowa to jedynie byli Amigowcy, którzy nie mogą się
obejść bez pomocy obecnych posiadaczy przyjaciółki.  W wyniku tego grafiki
tworzy  Lazur,  muzykę  eXTenD,  a desingu brak.  Ot, chaotycznie zrzucona
kupa efektów znanych od dawna na Amy.

Wreszcie nadszedł moment kompotów Amigowych.  Na początek było demo kompo.
Obawiano się jednego - nie przegrać z chujowym demkiem typu "Tear down the
wall".   Obawiano  się  też nowego demka Musashiego, które to miało rzucić
wszystkich  na  kolana,  jak  wyraził  się  Docent/Union  zagadnięty dzień
wcześniej  na  warszawskiej  Starówce.  Pierwsze poszlo demko "Cake" grupy
World  Fantasies.   Amos,  Amos,  Amos i to w najciemniejszym, najbardziej
chujowym  wydaniu.  Chujwe efekty, drętwa muzyka i żadan design.  Gość zza
kosolety  w  połowie spytał, czy przerwać ten gniot, na co wszyscy zgodnie
przystali.   Potem  było demko "Embraced" grupy Floppy.  Najlepsze polskie
demko,  jakie  zrobiono  do tej pory, późniejszy laureat drugiego miejsca.
Światowe   efekty,   światowy  design,  daleko  w  przodzie  przed  polską
konkurencją.   Po  nim  puszczono  produkcje Venus Arts (całkiem przyjemne
demko  -  "Evil  Empire")  i  Dinx Project ("Overhead" z wielką, efektowną
animką  i  średnimi  efektami).  Potem była bardzo oryginalna demonstracja
grupy  Venture zatytułowane "Strange Days".  Najpierw film sensacyjny a`la
Pulp  Fiction,  potem  zajebisty  design i średnie efekty.  Po nim wszyscy
zamarli.   Na  big  screenie  działy się rzeczy niezwykłe - boskie efekty,
czadowy  design i kuhl muzyka.  W pierwszym momencie myślałem, że to demko
Musashiego  i  że  będzie  po zawodach.  Okazało się jednak, że taką jazdę
zafundowali   zebranym   Węgrzy  z  grupy  Impulse.   "Muscles"  rozjebało
wszystkich.   Przyjechali, wygrali i zabrali się z powrotem.  Na spokojnie
w domu demko to okazało się jednak kolejnym hitem pisanym pod big screen z
dużymi  pikselami i potrzebującym konkretnego Blizzarda do zabawy.  Po nim
było  kilka  crazy  demek,  między  innym  gniot Lamesofta i poważne demko
Frrezers  zatytułowane "Hyper".  Freezers działają chyba jedynie za sprawą
Dave`a,  bo  poza  powiększaniem  memberlisty  o  kolejnych  obcokrajowców
niczego  nie  robią.   Sam Dave zaś działa za trzech i należy mu się za to
chwała.   Demko  zaś  stało  na  wysokim  polskim  poziomie  i  na  niskim
światowym.   Na  samym  zaś  końcu  poszło  to, czego się obawiano - demko
"Yacdt!"  by  Musashi.   Na  spojonie  patrząc  nie  było  złe,  lecz przy
"Muscles",  "Embraced"  i  "Strange  Days"  wypadło słabo.  Tak więc świat
przegonił  Musashiego  i  grupa Union straciła chyba ostani atut w walce o
wygrywanie  parties...   Acha - było też ciekawe demko Water Closet Design
pt.   "Kto  ukradł  babci lakry?" - muza diskopolo i efekty typu Gouraud z
Phongiem w jednym.  Zebrani mieli niezły ubaw.

Teraz  zapytanie  -  dlaczego  nie  puszczono demek z katalogu "crazy".  W
stuffie spreadowanym ludziom po party było tam kilka demek na boskim crazy
poziomie,  a  mimo  tego  nikt  tam nie zajrzał.  Na moje pytnie dlaczego,
organizatorzy  nie  udzelili  żadnej  odpowiedzi.   Strach?   Obawa  przed
skandalem  (Kwaśniewski jako Dresiarz)?  Nic sensownego, żadne wyjaśnienie
nie  przychodzi  mi  do  głowy...  Jednak te demka rozeszły się najlepiej,
szczególnie po giełdzie komputerowej (hi Def!) na ulicy Grzybowskiej.

Potem jeszcze było C=64 demo compo, lecz mając na uwadze strasznie chujowe
produkty  na  tę  platformę  przedstawione  na Polish Summer`96, darowałem
sobie   tę   część   rozrywki   udając  się  na  pogawędkę  z  Revisq/AND,
Pickpokiem/SCM,  Yesusem/CDS,  Defem/FLP^ERD  i  Iglem/CDS, która upływała
przy   wersji  acid  utworu  "Firestarter"  by  The  Prodigy  płynącego  z
ustawionego  nieopodal  jamnika,  będącego  własnością  Kogoś  (hi Ktoś!).
Oczywiście  trzodzono  na  maksa  (rzut puszką po konserwie z całej siły w
szybę, by sprawdzić, czy wytrzyma nacisk.  I wytrzymała, of coz :))

Pozostało  tylko  oczekiwanie  na wyniki końcowe.  Ludzie wynosili się tak
szybko,  ża  na  wręczeniu  nagród było raptem z osiemdziesiąt osób.  Tak,
tylko  tak  nieliczna  jest  prawdziwa  scena.  Reszta to dupki lub typowi
giełdowi  poszukiwacze świeżynek.  Żałosne, lecz prawdziwe to stwierdzenie
...   Tylko  osiemdziesiąt - sto osób na prawdziwej polskiej scenie...  Na
podium  wyszedł  Root,  na  big  screenie  puszczono  naprędce sklepane na
Cygnusie wyniki.  Root żalił się, że zostali postawieni jako organizatorzy
wobec  faktu  dokonanego i takie tam, skutkiem czego wyszli prawie na zero
(coś  dostali) i że gdyby nie sponsorzy, to by musiał sprzedać Hondę (Def,
kojarzysz  ten  motyw?).  Jak zwykle nie wie, czy za rok będzie Intel (rok
temu też nie wiedział), bo to się staje coraz mniej opłacalne.  A może coś
od  siebie, a nie tylko organizacja, żeby nabić sobie kabzę.  Fuj, panowie
materialiści,  fuj  podwójny!   Myślę jednak, że nie wyszliśce po fakcie z
pustymi rękoma i zmontujecie Intel Outside 4 w 1997 roku, bo nikt, tak jak
wy jeszcze ludzi na scenie nie bawił :)

pozdrowieniami dla kontaktów fan tej imprezy -


                          Ctp/Mawi^amF^Squeezers