Coś więcej, niż tylko Intel Outside 3 partyreport Kolejne boskie party w Warszawie jest już za nami. O imprezie tej głośno było już na Intel Outside 2, a apetyty maksymalnie rozgrzał Root, potwierdzając ostatecznie na Polish Summer`96 odbycie się kolejnej edycji Intela. Zmieniła się formuła party - od numeru trzeciego stało się pseudo multikomputerowe, czyli Amigowo - pecetyczne. Dlaczego pseudo? Gdyż oficjalnie nie zaproszono posiadaczy C=64 i Atari, a to też komputery i też mają swoje sceny. Wiele osób śmiało się (ja także) z perspektywy ujrzenia pecetowców na party Intel Outside.. Jednak traktowani oni byli przez organizatorów odpowiednio do preprezentowanego przez siebie poziomu, czyli z lekceważeniem i poniżeniem. Nie będę się rozwodził na temat swojej drogi na party, bo nikogo to nie interesuje. Wspomnę jedynie, że trwała ona cztery dni i cztery noce i była wypełniona atrakcjami do ostatniej chwilki. Kuhl. Po przybyciu na partyplace była godzinka 11 z groszem, 30-go sierpnia 1996 roku. Pogoda była wspaniała - świeciło słonko, wiaterek był niezbyt dokuczliwy, a dokładnie rzecz biorąc nie było go wcale. Zwartą grupą - Ja, czyli Ctp/Mawi oraz Def, Thorus i Zig (wszyscy z Floppy, z tym, że Def także z Erotic Design i Hlor Dezing) wysiedliśmy z autobusiku komunikacji miejskiej na przystanku koło Pola Mokotowskiego. Po przejściu na drugą stronę ulicy ujrzeliśmy kogoś (hi ktoś!) oraz Revisq/Anadune. Revisq stanowczo poczuł już klimat, w czym pomogły mu cztery flaszki wchłonięte z małą ilością znajomych. Bełkotał coś niezrozumiale, ale w końcu wyseplenił, że szuka plecaka. Na pytanie, gdzie go zgubił, powiedział, że nie wie. To ograniczyło teren poszukiwań do czterech kilometrów kwadratowych. Najbardziej prawdopodobnym miejscem oddalenia się plecaka od właściciela był klub "Stodoła", co zresztą później potwierdziło się i wszyscy mogli zobaczyć sławnego wirtuoza z plecakiem. Młodzieżowym do granic, of koz. Wejścia do klubu bronili panowie, którzy dzieciństwo i młodość widzieli zza żaluzji ośrodka ćwiczeń siłowych, w związku z czym uiszczenie opłaty wjazdowej stało się koniecznością. Tu pochwała pierwsza dla organizatorów - cena nie przerosła zapowiadanej, ba, była nawet niższa niż w Poznaniu i wynosiła 25 (dwadzieścia pięć) złotych polskich. Nie potwierdziły się zatem dwie plotki. Pierwsza, że po wybryku organizatorów Polish Summer`96 cena wjazdu na polskie parties nie zejdzie poniżej 30 złotych. A druga plotka to groźby, jakoby wjazd na Intel Outside 3 miał kosztować kieszeń hlora 50 (pięćdziesiąt) nowych złotych. W związku z tą drugą plotką nie wpadło sporo osób, ale to już ich strata. Wniosek - nie wierzcie plotkom. Co pawda w każdej jest ziarno prawdy, ale sami widzicie, że to wymysły :) Po wejściu skierowaliśmy się do big hali leżącej na wprost wejścia, by rozbić sprzęt. A tu surprise - same miejsca siedzące i kilkanaście stolików pod ścianami - same rezerwacje (za grubą forsę of coz). Pozostała góra, na której to miejsca było od chuja. W tym miejscu pragnę podziękować pewnemu pecetowcowi, który to udostępnił mi swój boski dwudziesto jedno calowy telewizor marki "Sony" jako wyświetlacz. Gwoli wyjaśnień - gość zabrał go ze sobą jako... głośnik do karty muzycznej (kolumny były za ciężkie). Dziwak, ale friendly. Po rozłorzeniu sprzętu udałem się na poszukiwanie znajomych, co nie sprawiło mi większych kłopotów, jako że Amiga kurwa rulez i sceny amigowej nie brakowało. Osobiście poznałem wreszcie większość moich znajomych, a także rozszerzyłem ich listę na innych (hi Ko$mi/DXP, Uno/IND, Sundance/OLB^DGS, Acryl/AND, Zew Krwawy/SCS, Kazik & Lazur/AND, Mc.Rudi/MAWI, Revisq/AND, Yesus/CDS i inni...). W ruch poszły hiddeny z chaty i alkoholu nie brakowało (nigdy nie brakuje). Zdecydowanie za najbardziej młodzieżowe fragmeny klubu "Stodoła" uznałem (inni także) pseudo tarasik z basenem i schodki przed wejściem. Tam zawsze siedział ktoś pijany w sztok, ktoś znajomy lub ktoś interesujący, tak że czas płynął spoko. O czternastej dnia pierwszego nastąpił deadline dla wszelkiego stuffu oddawanego na wszelkie kompoty. Starając się nie przekroczyć tego terminu wrzuciłem support Przyjaciół Stefana B. do wora, nad którym czuwał The Generat, jak zwykle będący nie na bieżąco z czasem, postępem i osiągnięciami [biedak nie wiedział o crazy demkach :)]. Kompoty rozpoczynały się planowo, przynajmniej na razie. Ludzie krążyli, krążyło też piwko, klimat stawał sie powolutku coraz bardziej młodzieżowy. Siedząc sobie najspokojniej w świecie razem z Davem/FRS^KK, Viperem/ZOOM, ko$mim/DXP, Ottonem/SCS i jeszcze z kilkmoa innymi hlorami przed wejściem do klubu ujrzałem starego i dojebanego, czerwonego Forda Sierrę. Niby nic, ale ze środka wysiadł... Kazik Staszewski. Postał, popatrzył na pojebów amigowskich i postanowił przeparkować wózek. Udało mu się to, przy czym przeparkował też kawałek płotku oddzielającego chodnik od parkingu. Min, jakie pierdolnęli zaskoczeni zebrani nie da rady opisać. Nie wiem, co było dalej z Kazikiem, bo poszedłem po aparat. Gdy wróciłem, już go tam nie było. Z plotek zasłyszanych u ludzi wiem, że prawdopodobnie Cia(borg)/UP sobie z nim zdjęcie robił. Ale to nie koniec atrakcji. Po chwili nadciągnął jegomośc będący w wieku średnim, brodaty, ubrany nienagannie w garniturek i z neseserkiem w ręku. Zebrani szybko rozpoznali w nim pana Marka Pampucha. Redaktora naczelnego polskiej wersji językowej "Amiga Magazynu" of koz. Potem pan Marek zakupił sobie bilet wejściowy i zniknął z pola widzenia. Co się z nim działo, nikt nie wie. W każdym razie po kilku godzinach poruszał się w białej podkoszulce z zielonym nadrukiem i porządną fazą we łbie. Zgromadzeni nieopodal wykorzystali to róznorako - od nabijania się z gościa, aż po rzeczowe dyskusje na teamty ściśle Amigowe. Jednak pan Pampuch nie był w stanie policzyć do dziesięciu nie powtarzając dwa razy trójki, więc było kurwa młodzieżowo, jak cholera. Wszyscy robili sobie z nim zdjęcia, przez co stał się większą atrakcją, niż wyliniały tatrzański miś z reklamy proszku. Żeby było jeszcze lepiej, ktoś mu pomazał czarnym sprayem Defa koszulkę, a ktoś inny podpisał się niebieskim markerem na rękawie. Pan Pampuch określił scenę mianem - cytuję "skurwysynów i bandą pojebów zamkniętych na nowe inicjatywy" - koniec cytatu. Do tego stwierdzenia odniosę się w innym artykule, tutaj zaś powiem tylko, że bełkotał potwornie. Tak btw, to nie można było do niego mówić per pan, bo się obrażał. Życzył sobie, by każdy mówił mu po imieniu. I to mi się spodobało. Zostawmy jednak pana Pampucha w spokoju, czekając jedynie na relację z party w zimowym wydaniu jego magazynu. O ile mnie pamięć nie myli [nie, niemyli cię], pierwsze były music competitions (albo nie były pierwsze). Klimat na sali panował boski, jako że większość modułów, które przeszły selekcję miało trance`owy charakter, a kilkanaście osób, w tym i ja tańczyło sobie przed sceną. Bardzo dobrze zorganizowany był system prezentacji modułów - z głośników leciała muza (jak zwykle w stereo, skutkiem czego zebrani pod jedną kolumną dostawali pierolca), a na big screenie pokazywano plansze wykreowane przy pomocy SCALI, informująceo numerze modka, autorze i tytule. To chyba pierwszy krok w tym kierunku i muszę przyznać, że bardzo mi się to podobało. Ale, ale - w sali było ciemno, mnóstwo pierdolców siedziało smętnie na krzesełkach, a grupka wesołych ludków podskiwała sobie w rytm muzyki (4 kanałowej of coz). W pewnym momencie zagrało "Cumeeira Tango" by Bartesek/MST i ludzie ruszyli w pary. Zdecydowanie najlepiej czarowali parkiet i zebranych Iglo & Heki/Crazy Drivers (hello m8s... jakie mam zdjęcie!). Dostali za to brawa. Z innych atrakcji tego kompotu wymienić należy naszyjnik ze stroboskopem, zakupiony specjalnie na okazję party, którym to błyskał Outsider/Cruel. Zdecydowanie należy tu pochwalić organizatorów za selekcję modułów. Przeszły naprawdę porządne tracki (no może ze dwa, trzy bym wymienił). W tym roku oddano też o połowę mniej modułów, niż poprzednio (coś koło sześćdziesięciu), w większości fajnych. Zaobserwowałem też ciekawe zjawisko, mianowicie autorzy uznawani do tej pory za elitę (Dreamer, Bethoven) zaczęli odstawiać ostatnio kiłę bez granic. Może to znak czasu, a może chwilowy spadek formy. W przypadku Dreamera to nie dziwi, bo jeśli nie sampluje czyichś kawałków, to wychodzi mu kiła, jaką mogliście posłuchać po Polish Summer i teraz. Ale grunt, że na miejsce starych, przychodzi dwa razy więcej zdolnych młodych czarodziei trackerów. Zresztą w Polsce muzykami nigdy nie musieliśmy się wstydzić :) Po pewnej przerwie nadszedł czas na multichannel music compo. Prezentacja odbywała się podobnie, jak w poprzednim konkursie. Teraz jednak mało kto już tańczył, za to zdecydowanie ciekawe figury na samej scenie prezentował Sagrael/Mystic z kimś jeszcze (chyba Mr.Uhu/Scum, ale z daleka nie bardzo poznałem). Kroki te podobały się publiczności, ale doprowadzały do furii gościa obsługującego heble (konsoletę), który to raz stanowczo, raz wulgarnie i kilka razy błagalnie nakłaniał panów do opuszczenia sceny. Odebrałem to jako troskę o całość big screenu, bo tancerze nie przeszkadzali w niczym, no może rozpraszali widownię :) W tym konkursie nie było selekcji, skutkiem czego zmuszeni byliśmy do wysłuchania biednych, drętwych i straaasznie zjebanych kawałków. Pozwolę sobie na stwierdzenie, że mało chujowych modków było tylko... pięć. Reszta to dno. Bardzo źle, że organizatorzy nie zadbali na koniec o przekopiowanie tych modułów z kompotnego peecee na Amigę i miłośnicy muzyki wielokanałowej nie mogli sobie zgrać ich razem z resztą stuffu. Kontrowersyjna okazała się też sprawa modułów oddanych w formacie Digiboostera. Na Amidze puszczano tylko czterokanałowe modki, zaś Digiboostera na pc nie dało rady odtworzyć. Szkoda, że nie dane nam było wysłuchać na tak potężnym sprzęcie nagłaśniającym najlepszego modułu w karierze Magla/OZF zatytułowanego "Trawellers from space"... Potem znowu była przerwa, którą wypełniło między innymi zapowiadane już od ponad roku słynne Łamanie Płyty Od Peceta Competition. Niestety nie byłem wtedy obecny na sali, gdyż razem z Viperem/Zoom, Hekim/CDS, Ottonem/Scalaris, Uno/Ind i Belosem/Ind udałem się na rekonesans mający dostarczyć odpowiedzi na tak palące pytania, jak np. jak wygląda metro i czy głośno jeździ oraz czy warszawianki są ładne. Podczas pobytu na stacji metra zrobiłem krótki wywiad z panem strażnikiem (malowniczo pierdolił o długoletniej historii wawowego metra), wypiliśmy po piwku i ruszyliśmy dalej. Warszawianek było na ulicach niewiele, ale same klasyczne sztuki. Co by nie patrzeć i mówić, Wawa to w końcu stolica, więc i kobiety muszą być reprezentacyjne, of koz. Ściemniało się już, gdy wracaliśmy, ale "Stodoła" tętniła życiem. W międzyczasie było gfx compo, z którego prace obejrzałem na spokojnie dopiero w chacie. Poziom był średni, zdecydowanie niższy, niż na Polish Summer. Czołówka (Lazur, Yoga, Kazik) odstawiła pice na poziomie, jednak wszystkich wyczesał Fame/Nah Kolor^Floppy. Gość kiedyś nazywał się Brecky i wyrobił się niesamowicie. Poza czołówką zauważyłem kilka prac ciekawych, dających nadzieję na wykreowanie nowych twarzy (hi Nemezis!). Lazur znowu był niepocieszony, bo swym skanem zajął drugie miejsce. Dla wyjaśnienia - skanował twarz playmate roku 1995 magazynu Playboy - Stacey Sanchez, której to pictorial jest w numerze 7/96 tegoż magazynu. Usunął jej tylko naszyjnik z korali i dorobił kwiatek we włosach. Poza tym reszta bez zmian. Skanował też Kazik, tyle że wziąl na ostrze modelkę z "Twojego Weekendu" dorysowując jej tylko okularki i kolorując stanik. Yoga jak zwykle pokazał, jak można artystycznie zniekształcić ludzkie (?) ciało, Zefir odwalił chujnię na maksa, a Fame uraczył sielankowym widokiem a la Alladyn (foka z morsem na latającym dywanie). Z 54 piców powinno być pokazane jedynie z 20-25. Selekcji nie przeszedł, z niewiadomych powodów, pic PickPoke`a, który był ciekawy i wykonany w Pajkpokowym stylu, zwanym turpizmem (kult brzydoty). Compo podobno przebiegało bez zakłóceń. Czas między gfx, a raytracing compo wypełniła mi pogawędka z sympatycznym hiszpanem - Matem/Ozone, który to przejechał na Intel Outside 3 prosto z Assembly`96, przywożąć jednocześnie stuff z tegoż party. Gość był pod "Stodołą" już od poniedziałku i koczował w swojej dobitej maksymalnie maszynie. Działał na A500 rozbudowanej o twardysk i trochę ramu plus chiński Workbench. Co chwilę ktoś się zarykiwał, kiedy Mat coś klepal na swojej klawiaturze i wszystko mu wychodziło tak, jak chciał. Co ciekawsze miał totalnie spierdolony ten keyboard, bo np. w miejscu znaku "kuror dół" był klawisz "7". Wszystkie klawisze były na innych miejscach i co ciekawsze Hiszpan dorobił sobie keymapę pod ten burdel. Puszczał też kuhl animki o Itchy i Scratchy ("Zdrapek i Pocharatka" - znani z The Simpsons). Okazał się bardzo przyjemnym kolesiem. Powiesił też kartkę, na której to informował, że zbędny cash można stracić u niego, wspomagają biedną hiszpańską scenę. Chcieliśmy go z Defem joinąć do Przyjaciół Stefana B. jako Doktora Hiszpana (była o takim gościu stara fraszka wieszcza Jana Kochanowskiego...). Jeśli już o obrocie gotówkowym mowa, to na party było stoisko Eureki, na którym to można było kupić koszulki z Amigą za 10 złotych, zajebiste myszki za 35 złotych (sam kupiłem) i podkładki do nich za 5 złotych. Stuff szedł jak ciepłe bułki i po kilku godzinach stoisko zamknięto z powodu braku towaru. Goście z Eureki zapytani, dlaczego dopierdalają takie marże robili marsowe miny i patrzyli na mnie, jak na mordercę. U nich SIMM 8mb za 200 zlotych (10.09.1996), a na giełdzie za 110-120. Paranoja totalna. Poza tym widziałem też kilka niezwykle okazyjnych ofert sprzedaży hardwaru do Amy i peecee. Wszyscy, którzy chodzili po partyplace mogli się artystycznie wyżyć kładąc markerami tapetę w kiblu, bądź też wpisując się na bolszej fladze z napisem "Amiga Rulez". Wpisałem się tam jako Offa/TBL i poźniej zarykiwałem widząc minę właściciela - w końcu sam Offa mu się podpisał :) Tak, takich momentów było od cholery i dlatego kocham każde amigowe party 8^) Tak jakoś w międzyczasie zapuszczono video demko Unionów, które rozwaliło wszystkich zebranych wokół. Lecz to nie sztuka być takim "artystą", gdy się pracuje w Polsacie i do swojej dyspozycji ma baterię Siliconów. Póżniej Pic (jeden z autorów) stwierdził, że demko było robione nieomal na pniu z pierwszych lepszych materiałów. No ale wyszło wam, panowie Unionowcy, nieźle. Szkoda tylko, że taki stuff ciężko się spreaduje, jeśli już będziecie łaskawi je zgrać komuś... Nadszedł czas na ray compo. Prace stały na średnim poziomie i zasłużenie wygrał pic Skywalkera przedstawiający kilkanaście wisienek (generowany na Amidze, ale to tak na marginesie). Podczas tego konkursu uciąłem sobie pogawędkę z przemiłym pecetowcem, który to stwierdził, że może sobie ten swój cały hardware oprócz drukarki spakować i wypierdolić śmiało przez okno, bo komfort pracy jest praktycznie zerowy. To pierwszy mi znany taki przypadek i dlatego się nad nim rowodzę. Panie pecemanie - zarażaj pan swoimi poglądami innych. Z powodu wywołanego na mnie wrażenia dostał piwko. 10,5 of coz. W butelce. Potem było trochę nudnawo. The Generat zagadnięty o jakieś fun kmopoty typu Przeciąganie Liny Compo odpowiedział, że to się już znudziło. Może i tak, ale moim zdaniem nadal powinno być organizowane. Póki co, czegoś lepszego jeszcze nie wymyślono. Tak około północy odbył się koncert kuhl kapeli o nazwie Hedone. Goście grali dosyć psychodeliczną muzykę z pogranicza metalu i techno. Całośc jednak miała swój niepowtarzalny klimat, który psuł tylko koleś zza hebli ciągle eksperymrntujący z brzmieniem, przez co wokalista ciągle się wkurwiał i go instruował. Panowie z kapeli dali z siebie sporo i muszę przyznać, że wywarli na mnie wrażenie. I znów przy scenie, co jest już tradycją, bawiło się tylko kilkadziesiąt osób. Ciągle te same twarze, ci sami rozrywkowi, pogujący sobie w transie pijani i trzeżwi ludzie. A obok, grzecznie na krzesełkach, w rządkach siedziało sobie około pięciuset pierdolców, którzy zdolni byli tylko do siedzenia na swoich obsranych dupach, oglądania kompotów i patrzenia tępo na bawiących się świetnie ludzi. Na pewno połowa z tych siedzących dupków to kurwa bohaterowie, szefowie podwórka, którzy po powrocie do domu zachwalali kolegom z trzepaka, jacy to oni kurwa nie byli pijani, jak to się nie bawili i że w ogóle scena rulez. Scena rulez oczywiście, jednak ludzi naprawdę ją tworzących jest zaledwie setka. Reszta to pojeby, którym żal kasy na party, żal na nawet symboliczne piwo lub sodową z kolegami, żalujący kawałka chleba i konserwy dla głodnych przyjaciół (hi Drf :(), to sępy czychające na darmowy wikt, przyjeżdżający na party tylko, by zgrać świeży stuff (hi Largo :() i przez resztę czasu mający scenę w dupie. Pierdolcy! Scena was kurwa żywi, daje wam zarobek, bo to nie pierwszyzna, że handlujecie cudzą pracą. Nie gryźcie więc dłoni, która was karmi i stwórzcie coś dla innych. W przeciwnym wypadku nadal będziecie tylko bawołami, które służą do płacenia za wjazd. To smutne, lecz prawdziwe... Po koncercie, około drugiej w nocy rozpoczęłą się najciekawsza cześć imprez towarzyszących, czyli randka w ciemno. Wyselekcjonowano trzech z metra ciętych jeleni, którzy walili sobie w chuja ze wszystkiego i ze wszystimi. Jeden nawet za bardzo, w związku z czym brzuch go rozbolał i musiał go zastąpić inny, jak się okazało późniejszy tryumfator kompotu. Opuszczono big screen, za nim stanęła foka i zadawała pytania. Ludzie z Alchemy cięli w chuja z The Generatem, przy czym ten ostatni został raz wyprowadzony z równowagi, po czym skoczył ze sceny na czyjś łeb i chyba wyprostował mu poglądy, ponieważ dalej zabawa toczyła się już nieco spokojniej. Zwycięzca po ujrzeniu wybierającej zawył, podbnie jak reszta tłumu, gdyż pani ta urodę miała porównywalną tylko do Brzydszej. Jak jednak wiadomo darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, więc gość pojmał laskę i poszli na zaplecze. Szorowali równiutko i błyskawicznie byli za kulisami :) Zagadnięty rano, co też tam robili udzielił wymijającej odpowiedzi. Z poważnych źródeł jednak wiadomo, iż wyszło na to, że dziwka powiedziała, że z małolatem tego nie zrobi (gość nie miał przy sobie dowodu, o ile w ogóle miał) i skończyło się na wypiciu kawki i krótkiej pogaduszce na zapleczu klubu. Kilkanaście minut później miały się odbyć kolejne kompoty. Po wypiciu litra piwka z Viperem i pogawędce z Acrylem/AND powróciłem do big roomu, gdzie znalazłszy sobie ciekawe miejsce blisko sceny czekałem, podobnie jak i inni na kompoty. W decydującym momencie zawiódł jednak rzutnik i z planowego rozpoczęcia wyszły nici. Kazano ponownie stawić się do sali za kwadrans, by rzutnik ostygł. Mnie się już nie chciało ruszać i te kilkanaście minet spędziłem na pogawędce z Setim i Jacko (obaj of Mawi) na tematy tak ciekawe, jak np. w której dziesiątce może być nasze grupowe interko (później było chyba siódme, albo ósme). Po kwadransie ponowiono próbę odpalenia maszynerii, jednak i teraz zakończyła się ona fiaskiem. Było około czwartej rano, więc zarządzono, że kompoty odbędą się dopiero o siódmej. Gwizdy i fucki zagłuszyły ostatnie słowa spikera. Cóż było robić przez ten okres czasu? Ludziska radzili sobie różnie. Playstation po zakończeniu Tekken Compo schowano szczelnie w sterówce, więc odpadła możliwość wyżycia się na boskim "WipeOut" lub "Destruction Derby". Pozostało spanie lub lamerzenie się. Z możliwości pierwszej skorzystało sporo osób, z drugiej zaś nieliczni. Ludzie, kurwa ja wiem, że gry są fajne i w ogóle, ale czy musicie w nie grać na party? Taki np. Drf/Venal zapytany dlaczego gra odparł "...bo co mam robić?" Mhh... weź kij i w łeb się bij, chciałoby się powiedzieć. Czy wy naprawdę nie macie znajomych, z którymi moglibyście porozmawiać, powymieniać się doświadczeniami, wypić lub nawet pospacerować? Fakt, w nocy drzwi klubu były zamknięte, ale pozostał tarasik z boskim basenem, do którego na przekór burzom i na przekór wiatrom odlał się Qix/Flying Cows. Potworzyły się grupy dyskusyjne, w których żywo omawiano ostanie wydarzenia na scenie, spekulowano na temat wielkości wygranych i w ogóle biadolono od rzeczy o wszystkim. Czasami ktoś zaszpanował, że ma Blizzarda (hi Sharp!) i puścił jakieś high requirement demko, które działało niezwykle płynnie. Ja momentami wrzuciłem moduł będący konwersją kawałka The Prodigy, czym szczególnie rajcował się Mr.Uhu/Scum (hi m8!). Czas minął szybko, jedna część osób nie wytrzymała próby czasu i pojechała do chaty. Pojeby, of coz. Ale chuj w dupę Stefce, jak się ruchać nie chce, prawda? Wreszcie nadszedł ten moment. Rozbudzeni ludzie [hi Scraby, byłeś normalnie bosko rozczochrany :) ] ruszyli tłumnie w kierunku big roomu. Ktoś mi zajął miejsce z poprzednich kompotów, więc delikatnie, acz stanowczo został wyproszony. Odszedł z groźbami na ustach, lecz nie miał czasu/siły/fuduszy/zbyt wielu znajomych by je spełnić. Najperw były kompoty na peecee. Poziom był tragiczny, może jedynie poza dwoma efektami w dwóch różnych demkach. Dress totalny. Z poczynionych obserwacji wynika, że scena pecetowa to jedynie byli Amigowcy, którzy nie mogą się obejść bez pomocy obecnych posiadaczy przyjaciółki. W wyniku tego grafiki tworzy Lazur, muzykę eXTenD, a desingu brak. Ot, chaotycznie zrzucona kupa efektów znanych od dawna na Amy. Wreszcie nadszedł moment kompotów Amigowych. Na początek było demo kompo. Obawiano się jednego - nie przegrać z chujowym demkiem typu "Tear down the wall". Obawiano się też nowego demka Musashiego, które to miało rzucić wszystkich na kolana, jak wyraził się Docent/Union zagadnięty dzień wcześniej na warszawskiej Starówce. Pierwsze poszlo demko "Cake" grupy World Fantasies. Amos, Amos, Amos i to w najciemniejszym, najbardziej chujowym wydaniu. Chujwe efekty, drętwa muzyka i żadan design. Gość zza kosolety w połowie spytał, czy przerwać ten gniot, na co wszyscy zgodnie przystali. Potem było demko "Embraced" grupy Floppy. Najlepsze polskie demko, jakie zrobiono do tej pory, późniejszy laureat drugiego miejsca. Światowe efekty, światowy design, daleko w przodzie przed polską konkurencją. Po nim puszczono produkcje Venus Arts (całkiem przyjemne demko - "Evil Empire") i Dinx Project ("Overhead" z wielką, efektowną animką i średnimi efektami). Potem była bardzo oryginalna demonstracja grupy Venture zatytułowane "Strange Days". Najpierw film sensacyjny a`la Pulp Fiction, potem zajebisty design i średnie efekty. Po nim wszyscy zamarli. Na big screenie działy się rzeczy niezwykłe - boskie efekty, czadowy design i kuhl muzyka. W pierwszym momencie myślałem, że to demko Musashiego i że będzie po zawodach. Okazało się jednak, że taką jazdę zafundowali zebranym Węgrzy z grupy Impulse. "Muscles" rozjebało wszystkich. Przyjechali, wygrali i zabrali się z powrotem. Na spokojnie w domu demko to okazało się jednak kolejnym hitem pisanym pod big screen z dużymi pikselami i potrzebującym konkretnego Blizzarda do zabawy. Po nim było kilka crazy demek, między innym gniot Lamesofta i poważne demko Frrezers zatytułowane "Hyper". Freezers działają chyba jedynie za sprawą Dave`a, bo poza powiększaniem memberlisty o kolejnych obcokrajowców niczego nie robią. Sam Dave zaś działa za trzech i należy mu się za to chwała. Demko zaś stało na wysokim polskim poziomie i na niskim światowym. Na samym zaś końcu poszło to, czego się obawiano - demko "Yacdt!" by Musashi. Na spojonie patrząc nie było złe, lecz przy "Muscles", "Embraced" i "Strange Days" wypadło słabo. Tak więc świat przegonił Musashiego i grupa Union straciła chyba ostani atut w walce o wygrywanie parties... Acha - było też ciekawe demko Water Closet Design pt. "Kto ukradł babci lakry?" - muza diskopolo i efekty typu Gouraud z Phongiem w jednym. Zebrani mieli niezły ubaw. Teraz zapytanie - dlaczego nie puszczono demek z katalogu "crazy". W stuffie spreadowanym ludziom po party było tam kilka demek na boskim crazy poziomie, a mimo tego nikt tam nie zajrzał. Na moje pytnie dlaczego, organizatorzy nie udzelili żadnej odpowiedzi. Strach? Obawa przed skandalem (Kwaśniewski jako Dresiarz)? Nic sensownego, żadne wyjaśnienie nie przychodzi mi do głowy... Jednak te demka rozeszły się najlepiej, szczególnie po giełdzie komputerowej (hi Def!) na ulicy Grzybowskiej. Potem jeszcze było C=64 demo compo, lecz mając na uwadze strasznie chujowe produkty na tę platformę przedstawione na Polish Summer`96, darowałem sobie tę część rozrywki udając się na pogawędkę z Revisq/AND, Pickpokiem/SCM, Yesusem/CDS, Defem/FLP^ERD i Iglem/CDS, która upływała przy wersji acid utworu "Firestarter" by The Prodigy płynącego z ustawionego nieopodal jamnika, będącego własnością Kogoś (hi Ktoś!). Oczywiście trzodzono na maksa (rzut puszką po konserwie z całej siły w szybę, by sprawdzić, czy wytrzyma nacisk. I wytrzymała, of coz :)) Pozostało tylko oczekiwanie na wyniki końcowe. Ludzie wynosili się tak szybko, ża na wręczeniu nagród było raptem z osiemdziesiąt osób. Tak, tylko tak nieliczna jest prawdziwa scena. Reszta to dupki lub typowi giełdowi poszukiwacze świeżynek. Żałosne, lecz prawdziwe to stwierdzenie ... Tylko osiemdziesiąt - sto osób na prawdziwej polskiej scenie... Na podium wyszedł Root, na big screenie puszczono naprędce sklepane na Cygnusie wyniki. Root żalił się, że zostali postawieni jako organizatorzy wobec faktu dokonanego i takie tam, skutkiem czego wyszli prawie na zero (coś dostali) i że gdyby nie sponsorzy, to by musiał sprzedać Hondę (Def, kojarzysz ten motyw?). Jak zwykle nie wie, czy za rok będzie Intel (rok temu też nie wiedział), bo to się staje coraz mniej opłacalne. A może coś od siebie, a nie tylko organizacja, żeby nabić sobie kabzę. Fuj, panowie materialiści, fuj podwójny! Myślę jednak, że nie wyszliśce po fakcie z pustymi rękoma i zmontujecie Intel Outside 4 w 1997 roku, bo nikt, tak jak wy jeszcze ludzi na scenie nie bawił :) pozdrowieniami dla kontaktów fan tej imprezy - Ctp/Mawi^amF^Squeezers