The Party 1995

Mimo  szeroko  zakrojonego  spisku  wykładowców  i  lektorów akademickich
mających  na  celu  zatrzymanie  mnie  ogromem  nawarstwionego  materiału
sesyjnego  w domu tego roku w dniach od 27-go do 29-go grudnia 1995 roku,
ja,   ślązak   z  urodzenia  i  antykatolik  (przez  pewne  gremia  zwany
neopoganinem)  z  wyboru,  wyruszyłem  w  krucjatę  przez  dwa  kraje i z
powrotem.   Celem  moim  jak  każdy  zdążył  się już domyślić było miasto
położone  w  kraju  znanym  z  prężnego propolskiego ruchu zwanego "Polka
Brothers",  oraz z wielu pornioli.  A imię jego czterdzieś...  ehm Dania,
zaś miasto to Fredericia (or something).

Po  dramatycznym,  doniosłym  i pełnym suspensu wstępie następuje niezbyt
długi i przeciętny raporcik.  Podobnie jak w zeszłym roku grupa ludzi pod
Norby'ego  (tym  razem) przewodem, ale ze znacznym wkładem organizacyjnym
Pythona  (za  co  należą  mu  się  wielkie dzięki), ruszyła białym Fordem
Transitem  na podbój Danii.  Może wymienię skład owej grupy, aby wszystko
było  jasne, a więc:  Norby of TRSI, Shaq (vel Czesław) of Norby, Scorpik
of  Absolute!,  Qba  of  Nah-kolor, Dreamer of Nah-kolor, Unreal of Pulse
(pc),  Gandalf of Color (pc), oraz moja niżej podpisana skromna osoba.  W
tym  roku  w  Danii zdecydowało się pojawić o wiele więcej ludzi z Polski
aniżeli  poprzednim  razem, wymieniać ich wszystkim nie będę, gdyż byłoby
to  rzeczą  zgoła  karkołomną,  a  równocześnie naraziłbym się na niechęć
tych, których, nieumyślnie, mógłbym pominąć.  Z moich szacunków wynika że
w  tym  roku  w  ten czy inny sposób pojawiło się w Danii około 30 osób z
Polski.  Znaczny to postęp w porównaniu z poprzednim party.

Moja  podróż  rozpoczęła  się  wieczorem  dnia  26 grudnia, kiedy to spod
katowickiego  dworca,  wyruszyłem samotnie wraz z kierowcą w drogę, która
zaprowadzić  nas  miała  do  Wrocławia.   Około  pierwszej  godziny  dnia
następnego   do  małego  i  jak  dotąd  przestronnego  Forda  wdarła  się
bestialsko   siódemka   podejrzanych   typów,  których  wymieniłem  nieco
wcześniej.   Skład  ekipy był wybuchowy (dwóch pecetowców inside), ale na
szczęście  byli to ludzie na poziomie, więc obyło się bez większych spięć
na  tle ideologicznym - impreza zapowiadała się bombowo.  Po dość długiej
i  nużącej  podróży  około  godziny  14.00  wysiedliśmy na parkingu przed
Margerithehallen   Fredericia  gdzie  odbywało  się  party.   Z  zewnątrz
wydawało  się,  że  to  miejsce  nie  ustępuje wielkością halom w Herning
jednak, po wejsciu i spenetrowaniu całego partyplace okazało się, że jest
o połowę mniejsze.

Organizacja w porównaniu z zeszłorocznym party znacznie się pogorszyła, a
mimo  to  była  daleko  przed  najlepszym  polskim party, którym dla mnie
ciągle  jest  pierwszy  Intel.   Więc  po pierwsze był tylko jeden bar, w
którym  można  było  naładować  się  paliwem (czyli żarłem oraz napojami)
jednocześnie  można  tam  było  osiwieć  przeliczając  ile  kasy  tam się
zostawia.   Klasyczny  przykład,  porcja  frytek jakieś 150g jak sądzę, w
przeliczeniu  kosztowała  około  6,5 zł.  Jednocześnie duńczycy to bardzo
naiwni  i  ufni  ludzie,  do  takich  frytek  można było sobie wziąć kupę
różnych  dodatków  co zawsze skwapliwie czyniłem.  Zresztą nakręciliśmy z
Norby'm  o  tym  film  (miał  ze  sobą kamerę), więc można to zobaczyć na
własne  oczy.   Były  też  pomniejsze  kioski  (wg.   duńczyków  były  to
"bistra")   z   drobniejszymi  przekąskami  i  słodyczami.   Z  obowiązku
wymieniam  również  ubikacje,  jak  zwykle czyste i zaopatrzone w mydła w
płynie,  suszarki  oraz papier toaletowy.  Telefony były też, ale już w o
wiele mniejszych ilościach co sprzyjało powstawaniu dość sporych kolejek,
jednak  mimo  tego  były  one  sprawne  czyli łączyły z wszystkimi niemal
miejscami  w  Europie.  Można było również nabyć koszulki z nadrukiem The
Party  i  cienkim  rysuneczkiem,  tym  razem  nie było ani czapeczek, ani
plakatów,  jednak  nikt  się  tym zbytnio nie przejmował.  Były przeróżne
crazy  composy  typu  Coca-Cola Crash (kto najszybciej wyżłopie litr tego
kwasu  i zniszczy sobie żołądek :-)...  zwycięzca długo nie utrzymał tego
napoju  w  żołądku  i jeszcze przed wręczeniem nagrody rzygnął obficie do
uprzednio  przygotowanego  przez  organizatorów worka), czy Big-Mac crash
(ludzie  zamiast  się  ścigać, to spokojnie zaspokajali głód oszczędzając
pieniądze...   sam  żałowałem,  że  się  nie  zgłosiłem  może jeszcze bym
wygrał...).  Przy wejściu do głównej hali urządzono punkt kontrolny gdzie
co   głupsi   frajerzy  dali  się  zaprosić  grzecznie  przez  jednego  z
organizatorów  i przeszukać swoje manatki.  Jak taki gość na mnie zakiwał
palcem to go zignorowałem i szybkim krokiem zniknąłem w tłumie.  Do Danii
wwiozłem  dziesięć  dużych  puszek Żywca (kupionych kilka dni wcześniej w
Żywcu).   Po  drugiej  stronie punktu kontrolnego były miejsca na stoiska
dla  firm.  Można tam było pograć sobie w jakichś wirtualnych okularach w
doomy  i inne śmieci, poza tym swoje stoisko miała tam firma TRSI Recordz
gdzie  można  było  kupić  sobie kompakty CNCD (boskie...) oraz najnowszy
Cyberlogik  2.00 (gdzie pomiędzy Heatbeat'em i Groo umieszczono także dwa
utwory  Scorpika).   Wieczorem  czynna była znana z poprzedniego roku gra
wirtualna gdzie wyposażeni w karabiny, oraz specjalne tarcze na brzuchu i
plecach  zawodnicy  biegali  po  jakimś labiryncie i do siebie strzelali.
Zorganizowano   także   rave-party,   co   śmieszniejsze  zrobiono  to  w
sleeping-hall'u,  odbywało  się  to w głębokiej nocy i trwało dobre kilka
godzin.  Ci którzy w tym potwornym hałasie zdolni byli zasnąć z pewnością
nie  byli  istotami ludzkimi.  Sam repertuar był mocny i ostry, ci którzy
spodziewali  się  jakiegoś kiczu typu Scooter czy inne tałatajstwa byli z
pewnością  zdziwieni, czad to był przeogromny, waliło i dudniło tak mocno
że  można  było  to  wyczuć  wszystkimi  wnętrznościami.  Szkoda tylko że
takiej  muzyki  w  Polsce nie sposób nigdzie dostać.  Poza tym odbyły się
również  dwa  inne koncerty na głównej scenie przed big screen'em.  Jeden
to...   o  boże  co za pasta...  gościu wydzierał się jak głupi śpiewając
"hity"  takich  idoli  jak A-ha, Seal i innych których nawet nie pamiętam
(wszędzie  było  go  słychać,  ale  na  szczęście  im  dalej od sceny tym
słabiej),  drugi  natomiast  to już był naprawdę udany występ, pecetowski
muzyk  Gatekeeper  grał  swoje  kompozycje  stworzone  na  profesjonalnym
sprzęcie,  muzyka  była przykurwista, psychicznie pociągała po mózgownicy
(ja  bardzo  przepraszam  wszystkich  profesjonalistów  za tak amatorskie
określenia  w  stosunku  do  tej  muzyki,  ale  nie  znając  się  na niej
dostatecznie  dobrze  obawiam  się,  że  przyporządkowanie jej do jakichś
konkretnych  nurtów  mogłoby  sprawić mi niejakie trudności a z pewnością
wprowadzić  wielu z Was w błąd, piszę po prostu co czułem słuchając jej i
tyle  powinno  Wam  wystarczyć).   Niestety zabrakło tego roku laser-disc
room'u czyli kina gdzie puszczano filmy z kompaktów i to moim zdaniem był
bardzo  poważny mankament, gdyż były okresy kiedy można się tam było mimo
wszystko  zanudzić  na  śmierć,  w tamtym roku można było sobie dokładnie
zaplanować,  że  na  ten,  a  ten film (była wywieszka z programem) sobie
pójdę  i  w  ten sposób zapełnić sobie wolny czas.  Tegoroczne party było
krótsze  o  jeden  dzień  i  myśle, że to był jeden z nielicznych dobrych
pomysłów  organizatorów,  bo jeżeli w tamtym roku tego dodatkowego dnia w
zasadzie nie zauważyłem (z braku czasu na nudę) to w tym roku były okresy
kiedy  już mnie chuj tam strzelał.  Z uwagi na ten skrót postanowiłem, że
postaram  się przez te dwa dni nie spać, gdyż spanie wydawało mi się mimo
wszystko  zbytnim  marnowaniem czasu w odniesieniu do ceny wstępu (drożej
niż  w  zeszłym  roku  - w okolicach 100 zł) mimo tych postanowień zmogło
mnie  pierwszej  nocy,  ale  tylko  na pięć godzin.  Byli też tacy którzy
utrzymywali  się  w  stanie  wertykalnym za pomocą różnych środków jak na
przykład Red Bull (Gandalf) czy amfa (Kostek)...  Pececiarstwo, tym razem
było  ich  bardzo  dużo,  może  nawet  więcej  niż  nas.   W każdym razie
tendencja jest niestety zwyżkująca...

Teraz  opiszę  może  pokrótce  jak  wyglądały  composy.   Music  compo (4
channel)  różniło  się  znacznie  od  zeszłorocznego.   Nagłośnienie było
całkiem  dobre  choć  więcej  do powiedzenia mieliby sami muzycy, mimo to
błędem  było  ulokowanie  się  bardzo  blisko big screen'u, tak jak ja to
zrobiłem,  gdyż  siedząc  zbyt  blisko  olbrzymich kolumn dźwięk dla mnie
tracił  na jakości, poza tym nie dość tego, iż usiadłem blisko to jeszcze
raczej  po lewej stronie co sprawiało, że kanał lewy zagłuszał prawy, ale
mimo wszystko to nie wpływało w sposób bardzo znaczący na odbiór.  Główna
różnica  polegała  na  big  screen'ie,  tam  nie  działo  się  nic  prócz
zmieniających  się  plansz  z numerami utworów, a i te zmieniały się dość
dowolnie,  chyba  kolega odpowiedzialny za tę robotę przysypiał nieco, bo
zdarzało  się że numery zmieniały się w środku następnego utworu co mogło
wyrywkowego  uczestnika  composa  nieco  wprowadzić w błąd.  To co mi się
najbardziej   nie  podobało:   brak  pełnej  informacji  o  module,  może
niektórzy   pamiętają   z   mojego   zeszłorocznego  raportu,  że  bardzo
zachwalałem  to  posunięcie  organizerów.   Tym razem odstąpiono od tego,
zero tytułu, zero ksywy autora, tylko numer.  Dla mnie wprowadza to tylko
chaos i bałagan podczas samej czynności głosowania.  Druga rzecz to nudny
obraz  na big screen'ie, w tamtym roku dawali jako podkład film nakręcony
kamerą  z  jadącego  samochodu co niektórym utworom dodawało odpowiedniej
atmosfery...   ale  to  tylko  subiektywna ocena.  Polskie akcenty to jak
każdy  się  orientuje  Scorpik  (moduł  wystawił  za  niego  Unreal, choć
niepotrzebnie  gdyż  można  było  brać  udział jednocześnie w 4 channel i
multichannel  compo  -  przykład:  Lizardking), Spiryt, oraz Dreamer.  Na
multichannelowym composie nie byłem, nawet nie pamiętam z jakiego powodu,
chyba  z  kimś w tym czasie konferowałem, ale prawdę mówiąc nie żałuję...
Następne  było  intro  compo  i tu po raz pierwszy zwróce uwagę na pewien
istotny  fakt,  amigowskie  intro  compo odbyło się chyba około godziny 8
rano  (sic!), kiedy większość zmożona przez sen kimała w sleeping hall'u.
Ja sam morderczą siłą woli poderwałem się po bodajże czterogodzinnym śnie
i  zasiadłem przed big-screen'em, nie widziałem kilku pierwszych inter, a
z  samej projekcji innych też niewiele pamiętam bo cały czas walczyłem by
nie  zasnąć.   Natomiast pecetowskie intro compo odbyło się około godziny
16-tej, czyli w czasie jak najbardziej dla takiego composa odpowiednim...
Przecież  to skandal!  Jawna dyskryminacja!  Ja rozumiem dominację peceta
na  raczej  pecetowskim  Assembly  (choć wczesne Assembly pozbawione były
tego  pryszcza),  ale na tak rdzennie amigowskim party jak The Party jest
to  dla  mnie rzeczą nową i niepojętą.  Panowie i Panie (może też) tu się
dzieją rzeczy niedobre.  Jeśli chodzi o wrażenia na temat samych introsów
to  wyszło kilka bardzo dobrych rzeczy choćby zwycięskie intro zmontowane
w kooperacji Polki Brothers z Artwork'iem (może będzie z tego jakaś stała
współpraca   owocująca   takimi   hitami   jak  znane  wszystkim  releasy
TSL&Crionics,  czy  też  CNCD&Parallax),  warto  też  wspomnieć o drobnym
polskim  akcencie  jakim było intro grupy Venture które jednak nie zaszło
wysoko,  a  mimo  to  wyprzedziło  takie  grupy  jak  Passion, czy Abyss.
Przejdźmy  więc  dalej...   Nie  wiem czy chronologicznie było to właśnie
tak, ale teraz opiszę 4k intro compo.  Tu w zasadzie były tylko dwa intra
bo  reszta  to  były śmieci.  Artwork i Freezers bo o nich mowa, pokazali
jak  dobre  4k  intra  można  robić...   Znaczna  przewaga jednak była po
stronie  Niemców,  a  raczej  samego Azure'a który do tego czterokilowego
intra  powsadzał takie efekty jak na przykład phongi i inne cuda, a nawet
wygenerował coś na rodzaj jednostajnego dźwięku, który choć trochę udawał
muzykę...   Potem pokazano graphics compo, co śmieszniejsze zrobiono to w
dzień  tak,  że  wszystkie  obrazki  były  niewyraźne i blade, oczywiście
projekcję  powtórzono i tu znowu coś znajomego, bowiem za pierwszym razem
zaprezentowano  obrazki  po  selekcji,  a  za  drugim  wszystkie  obrazki
wystawione.   Nawet  za pierwszym razem wszyscy wiedzieli dokładnie która
grafika   wygra,   każdy   chyba  zwrócił  uwagę  na  brawurową  impresję
wytatuowanych  piersi  Cindy Crawford Danny'ego :)))...  Ciekawostką było
sporo  obrazków  polskich  grafików  mimo,  iż  większość z nich nie była
obecna  na party, za to pojawili się nowi wspaniali współautorzy tacy jak
Scorpik,  Dreamer czy Shaq...  Ciekawostka:  obrazek Lazura i (w domyśle)
Dreamera pokazany został dopiero w drugiej serii, a mimo to zajął pozycję
w  pierwszej  połowie  stawki, Lazur popełnił błąd wystawiając akurat ten
obrazek,  niewątpliwie  znakomity,  ale  nie na big-screen i competition.
Miałem  okazję  oglądać  obrazek  Lazura  do  dziesiątego  numeru RAW'a i
stwierdzam, że gdyby wystawiono ten właśnie obrazek zaszedłby on o wiele,
wiele  wyżej.   Z  innych ciekawych pozycji osobiście wyróżniłbym grafikę
Oxide'a  (naga  paniena  przejechana przez samochód), oraz Rodney'a obraz
pod  tytułem  Climber.  Jeśli chodzi o polskie pictury to najwyżej, bo na
ósmym  miejscu  uplasował  się  Rygar i Scorpik (nienajgorszy, dobrze się
prezentował na big-screen'ie) oraz na miejscu 19-tym obrazek Yogi (udany,
w  specyficznym  stylu  Yogi).   Ostatnia rzecz jeśli chodzi o gfx compo,
wspaniały  podkład  muzyczny w czasie projekcji, bezskutecznie usiłowałem
się  dowiedzieć  kto  tak gra...  Straszne delaye były, cały wcześniejszy
program wziął oczywiście w łeb i informacje o coraz to nowszych terminach
composów  wyświetlano cały czas na big-screen'ie.  Pecetowskie demo compo
odbyło  się...   i  tu  spore  zaskoczenie,  o  godzinie  0.00  czyli tej
najlepszej  dla demo compo, wszyscy byli na nogach, pełne zainteresowanie
i  uwaga.   Na  tym  composie  były tłumy.  Przyznam się, że z pewną dozą
zawiści  spoglądałem  na  te  demka,  a  przynajmniej na niektóre z nich.
Jednak  szybkość  i  moc  obliczeniowa  staje  się wiodąca w dzisiejszych
czasach,  było  sporo  naprawdę  ładnych  raytracingów  i kilka trzeba to
przyznać nowych efektów...  Pleśniaki rozwijają się bardzo szybko i coraz
bardziej  nas  wyprzedzają,  smutne  to,  ale  teraz my musimy ich gonić.
Modlę  się  do  moich  pogańskich bogów o nową szybką Amigę, bo najgorsze
teraz  to  stanąć w miejscu.  Gdzieś w okolicach pc demo compo odbyło się
wild  compo.   To  było  jak  balsamik  na  moje  zmartwienia, a tośmy im
pokazali,  a  tośmy  pentiumowi  w  dupę  natłukli,  jak to sobie dzisiaj
przypominam  to  ciągle  czuję  ten  czad.  Chodzi tu o te wspaniałe demo
zrobione na A4000 060, Cybervision, Tocatta, 16mb i pewnie jeszcze jakieś
cuda,  których już nie zapamiętałem.  Konwencjonalne jak na demo zrobione
na  takim  sprzęcie  wstawki przeplatane były urywkami filmu pokazującego
naturalną  kolej  rzeczy w naturze, czyli jak pecet trafia tam gdzie jego
miejsce  czyli do piachu.  Może pokrótce zrelacjonuję owe spoty filmowe -
pierw   widzimy  cała  furę  pecetowskiego  sprzętu,  od  monitora  przez
klawiaturę,  elektronike  aż po dyski, potem nagle jakby z nieba spada na
to  wszystko  potężny  młot trzymany przez jakiegoś szczęśliwca.  Widzimy
potem  rozbijany  monitor,  miażdżoną  klawiaturę, patroszoną elektronikę
czyli  sam miodzio.  Okrutne ciosy spadają na nieszczęsnego grzyba, aż do
momentu  kiedy  ktoś  przynosi kanister i wylewa na niego jego zawartość.
Pecet płonie w oczyszczającym ogniu, plastyk się topi, farba skwierczy, a
dziatwa  na  widowni  szaleje  w  ekstazie.   Wreszcie na to ognisko ktoś
wypróżnia gaśnicę, widzimy dymiące zgliszcza i nagle z góry widać potężne
szczypce  wielkiej kopary.  Szczypce chwyciły dymiące szczątki i wrzuciły
je  do  jakiejś  beczki  tudzież  wielkiego  metalowego  kubła.   Jak już
wspomniałem   przeplatało   się   to  z  fantastycznym  demem  okraszonym
niesamowitymi  efektami,  raytracingami i muzą.  Było jeszcze jedno fajne
demo  z Amisi, a raczej był to jeden wielki raytracing, pełen kult!  Było
też  demo  z  pentiuma 130, jakieś śmieszne chłopki zbudowane z kulek tam
były,  wszystko  poruszało  się dosyć opornie, widać było jak się pentium
poci  nad  tym  wątpliwej  jakości ray'em.  Nie dziwota, że wygrało demko
antypecetowskie.   Nie  wiem czy w Polsce jest ktoś kto mógłby odpalić to
demko  i  nawet nie myśle ile miejsca ono zajmuje, jednak dla tych którzy
koniecznie  chcieliby  sobie  pooglądać  to demko jak i każde inne z tego
party, znanych ludzi, trochę wygłupów, kupę śmiechu i w ogóle wczuć się w
atmosferę  tego  party  to  napiszcie  do  Norby'ego,  on niemal wszędzie
chodził  z  kamerą  i  wszystko  nakręcał, z pewnością nagra wam cały ten
film...  na zasadach komercyjnych.  Niestety na prawdziwym Demo Compo nie
było  już  tak  wesoło.   Po pierwsze dlatego, że odbywało się o czwartej
(sic!) nad ranem.  Toż to jest skandal!!!  Najważniejszy punkt tego party
odbywał  się  kiedy?  Wtedy kiedy większość ludzi wymiękała ze zmęczenia.
Kiedy na pc compo przed big screenem ani szpilki nie dało się wcisnąć, to
na  Demo  Compo  było  ludzi  o  wiele  mniej.  Śmiem twierdzić, że demka
oglądała  sama  śmietanka,  to  byli  prawdziwi maniacy Amigi (jak Norby,
który  obok  mnie  twardo  wszystko filmował), którzy nie mogliby opuścić
takiego  eventu.   Rozglądałem się dookoła i widziałem ludzi, którzy mimo
tego,  że  przez  ostatnie  20  godzin  nie spali wytrzymali do tej długo
odwlekanej chwili i byli to ludzie z Polski, Niemiec, Danii czy Szwecji i
tych  ludzi  łączyło  ich przywiązanie do komputera którego nazwę wszyscy
znamy,  który  przetrwał  śmierć  swojej  firmy, który ciągle znosi ataki
przemądrzałych  ignorantów,  który  ciągle jeszcze nie wyszedł na prostą.
Gdy  tak  patrzyłem  co  pewien  czas na tych ludzi zebranych wokół mnie,
naprawdę  się wzruszyłem, mimo zmęczenia, nieprzychylności organizatorów,
mimo   wszystkich  przeciwności  twardo  siedzieliśmy  i  reagowaliśmy  z
entuzjazmem  na  każdy  wyjątkowy efekt, który nagradzaliśmy oklaskami, a
było  takich  momentów  bardzo  wiele.   Wtedy  i  to nie po raz pierwszy
czułem, że tutaj te dwieście, trzysta osób zebranych przed big-screenem i
przy  stolikach  są  naprawdę  razem.   I  pomyślałem  sobie,  że  dopóki
wszystkie  osoby  oddane  Amidze  będą  trzymać  się razem i będą czuć tę
wspólną  więź,  doputy  nic  Amidze  nie  grozi.  I niech ci którzy chcą,
sprzedają  Amigi i kupują sobie pecety, pozbądźcie się tych komputerów bo
nigdy  na  nie nie zasługiwaliście!!!  Powiem jedno:  ja swojej Amigi nie
sprzedam  NIGDY!   Ten  kto  jest  zdolny  powiedzieć  to samo ma we mnie
przyjaciela.   Howgh!   Dobra,  dość  tych  sentymentów.  Wiadomo było od
początku,  że  CNCD  wygrało więc jedyną zagadką były dalsze miejsca.  Ja
osobiście  na  dalsze  miejsca  typowałem  2.   Rage 3.  VirtualDreams 4.
Essence.    Muszę   przyznać,   że  drugie  miejsce  Oxygene  sporo  mnie
zaskoczyło.   Co  mnie  jeszcze bardziej zaskoczyło to ósme miejsce demka
grupy Spoon, przecież ta kicha to do pierwszej piętnastki się nie nadaje.
Poza  zwycięskim  demem,  które się wyróżnia znacznie to poziom był dosyć
wyrównany,  nie  zawiodły  sztandarowe  grupy  takie  jak Polka Brothers,
Stellar  czy  spisane  już na straty Virtual Dreams.  Cieszył mnie wysoki
poziom  dema  Rage'ów,  od  kodera,  a  także  współautora  muzyki Spirou
dowiedziałem się, że demko w zasadzie nie było skończone, ale spodziewali
się  nieco  wyższego  miejsca  niż 14-te.  Ja jak wiecie również.  Bardzo
dobre  demo  wydała  grupa  Mystic, niestety nie była to polska sekcja...
Nie  obyło  się bez małego skandalu, organizerzy tak bardzo przestrzegali
deadline'ów,  że  kiedy  członkowie  grupy  Impulse  oddawali  swe demo w
kilkadziesiąt  sekund  po  deadline,  ich  produkcji  nie  przyjęto, moim
zdaniem  jest  to co najmniej śmieszne.  Owo demko nazywa się Storm i mam
je  dzięki Scorpikowi który ma znajomego w tej grupie, muszę przyznać, że
to  demko  jest  ZAJEBISTE, może nawet na pierwsze miejsce, w każdym bądź
razie  powinno  być  przynajmniej  w pierwszej trójce...  Demko zajmuje 5
megabajtów  na  twardym, ale naprawdę warte jest tego miejsca...  I znowu
polskim  akcentem  na tym competition było demko grupy Anadune wystawione
przez  Norby'ego,  sam  początek  był naprawdę dobry, ale szkoda że tylko
początek...

Po  composach  około piątej nad ranem poszliśmy z Norby'm zgrywać stuffy,
co  dało nam okazję poznania kilku znanych ludzi, podczas zgrywania demka
CNCD  pogadaliśmy  sobie  na  przykład z Juliet'em, jednym z coderów tego
demka.   Demko  Essence  wręczył  nam  Virgill,  który chodził z naręczem
dysków  i  rozdawał zainteresowanym, produkt Stellaru udostępnił nam Mac,
zaś  Oxygene  zgraliśmy  od  Clawz'a,  niestety nie udało się nam znaleźć
nikogo z Rage, ani Virtual'ów tak więc do domu wracaliśmy bez tych demek.
Zanim  jednak  wracaliśmy odbyła się ceremonia ogłoszenia wyników.  Chyba
wszyscy Polacy zebrali się pod samym big screenem i w momentach wręczania
nagród   polskim  produkcjom  wszyscyśmy  wstawali  i  chórem  odśpiewali
"Jeszcze  Polska nie zginęła..." - to było naprawdę fajne.  Takie momenty
były  dwa:   kiedy Freezers'i odbierali drugą nagrodę za 4k intro i kiedy
Unreal odbierał pierwszą nagrodę zamiast Scorpika.  Po rozdaniu, wszystko
powoli  pustoszało, ludzie wyjeżdżali...  Myśmy także się powoli zbierali
pożegnaliśmy  się nawzajem i wsiadłszy każdy do własnego środka lokomocji
wyruszyliśmy   w   drogę   powrotną   do  Polski.   Reasumując,  było  to
niewątpliwie najlepsze party na jakim byłem w minionym roku, lecz mimo to
było  słabiej  zorganizowane niż rok wcześniej.  Może na koniec przytoczę
cytat  jednego z ludzi odbierających nagrody:  "Byłem tutaj pięć razy, od
1991 roku aż do 1995 roku i chcę powiedzieć, że wśród tych pięciu to było
najgorsze party.  Dziękuję".  Chciałbym aby kiedyś takie złe party było w
Polsce...

                             Bodzio/The Edge
                              (cyberlogik)

P.S.  Korzystając z okazji pragnę pozdrowić wszystkich z którymi byłem na
tym  party  i  wszystkich  których  tam  spotkałem,  a  w  szczególności:
Norby'ego,  Spiryta,  Nostera,  Scorpika, Yogę, Haka, Unreal'a, Gandalfa,
Shaq'a, Bzyka, Qbę, Dreamer'a, Marsa, Dave'a, Kostka.