------------------------ PARTY RAPORT  --------------------------

                                czyli

                          Mój pierwszy raz.


  W dniach 16-17 kwietnia odbyło się w Starachowicach Copy Party. I ja
też  tam  byłem,  ale nic nie pamiętam, bo tak się nabzdryngoliłem, że
przespałem całe party, drogę powrotną i następny tydzień. (?!?) OOPS!!
Sorry, nie ten text, ten wyślę do jakiegoś lepszego zina.

  A  więc  tak:  kiedy  dostałem  od  The  Kinga  ulotkę o tych party,
pierwszym  co  zrobiłem było spojrzenie na mapę i smutne stwierdzenie,
że  niestety  nie  pojadę.  Dałem sobie spokój. To było jeszcze trochę
przed  feriami zimowymi. W czasie ferii popracowałem trochę u starego,
zarobiłem  małe  co  nieco, potem przyszły święta, przyjechała kochana
Babcia  i  znowu  skapło  cashu.  Skoro  tak,  to dlaczego miałbym nie
pojechać. Wpadłem na dworzec główny w Szczecinie, wypytałem się o ceny
i  różne  takie  bajery.  Trochę  kosztów było ale to drobiazg, miałem
tyle, że starczyło nawet na powrót.

  Powiedziałem  rodzicom,  że jadę, a oni nie mieli innego wyjścia jak
się ze mną zgodzić. Miało to być moje pierwsze CParty, więc bardzo się
niecierpliwiłem.  Po  jakimś  roku  (tak  mi się czas dłużył) nadszedł
wreszcie  piątek-dzień  wyjazdu.  Ostatnie  poty, stwierdziłem, że nie
mamy  monitora  (jechał ze mną jeszcze Stargie/RESPECT), zapakowaliśmy
keyboard,  śpiwór, żarło, dyski i kilka innych drobiazgów i ruszyliśmy
w drogę.

  Do  odjazdu  pociągu  mieliśmy jakieś cztery godziny, ale musieliśmy
jeszcze  wpaść  o  18:00  do  sklepu,  w  którym  pracuje Judas/SG, po
"służbowy"  parowóz (zabrałem 40 czystych dysków i trochę by mi zajęło
przegrywanie  ich  na  jednej stacji). Spóźniliśmy się (do sklepu) ok.
dwie  minuty,  ale  na szczęście Judas jeszcze czekał. Po krótkim lecz
wylewnym pożegnaniu ruszyliśmy do mojej cioci z nadzieją na pożyczenie
telewizorka.  Niestety,  nie  udało  się.  Trudno,  obędziemy  się bez
monitora (obsługę Super Dupera opanowałem dzień wcześniej z klawirów).

 Ruszyliśmy na dworzec. Po dwóch godzinach oczekiwań nadciągnął ciopąg
do  Kielc.  Wpakowaliśmy  się  do  środka,  zajmując  przez  przypadek
przedział  dla ludzi kalekich (że się tak wyszukanie wyrażę) i baliśmy
się,  żeby nikt nas stamtąd nie wyexmitował. Trochę nas dziwiło to, że
przedział  ten niczym nie różnił się od innych, więc dlaczego jest dla
down'ów  (czyt. daunów). Wszystko się wyjaśniło, kiedy siadając o mało
nie  połamałem  sobie  kości  ogonowej  na oparciu pod rękę, a Stargie
prawie  rozbił  sobie  kaczan  o  jakąś przegródkę wystającą z krzesła
(chyba  po  to,  żeby  kiwając  głową  na  boki nie walnąć w sąsiada).
Stuprocentowo wagon był dla kalekich, z tym, że wchodziło się do niego
zdrowym,  a  wychodziło  kalekim.  I ludzie się dziwią, że taki mamy w
Polsce  wandalizm. Co ma zrobić biedny człowieczek po rozwaleniu sobie
nocha o oparcie, jak nie rozp... to oparcie?

  Ale dość tych bzdetów, bo pociąg ruszył i trzeba opisać nowe bzdety.
W  przedziale obok - i w jeszcze jednym i w następnym-siedziała "mała"
grupka  "ludzi"  (to była młodzież) jadąca - jak się później okazało -
do  Częstochowy.  Strasznie  fałszowali  na gitarze i tym samym szybko
odciągnęli  nas  od  pomysłu  zapadnięcia  w  sen.  Podróż przebiegała
beztrosko,  wpadł  kanar  (jakaś  kolejowa odmiana), skasował tickety,
potem  znowu była cisza. Niestety, nie trwało to długo, bowiem trafiła
się jakaś większa stacja i brakło miejsc. Wtedy to wbardaszyły nam się
do  przedziału  jakieś dwie ropy i pospały się na jednym siedzeniu. My
gnietliśmy  się  na  drugim. Zaraz po nich wjeb... się następne dwie z
wielkimi  tobołami  i  z  baaardzo wielkimi dupami (cytuję: "dupa, jak
szafa trzydrzwiowa, ledwo się w ten telewizor mieści", koniec cytatu).

  Wtedy przeszła mi ochota na spanie, jeżdżenie na party i na wszystko
inne.  Wyszedłem  na  korytarz  (czy  jak  to  się  tam  nazywa) i tak
spędziłem  prawie  całą  podróż  (prawie  całą, bo podobno wpadłem się
zdrzemnąć na chwilkę do przedziału).

  Do Kielc dojechaliśmy koło szóstej rano. Wyszliśmy z pociągu (piź...
dosłownie  jak w Kieleckim). Snując się po schodach szczapiliśmy jakąś
grupkę  z  tobołami, już mieliśmy do nich podejść i po cichu obejrzeć,
gdy  przywitał  nas  okrzyk "AMIGA RULEZ !?!?". No to jesteśmy w domu.
Razem już znaleźliśmy jakieś pomieszczenie z kasami i rozkładem jazdy,
pozdejmowaliśmy  toboły  i  udaliśmy się na miasto (do odjazdu naszego
piciągu  trochę jeszcze było). Jak wróciliśmy, to nasi siedzieli już w
bufeto-poczekalni   i  oglądali  demka.  Ludzie  bardzo  się  dziwili,
szczególnie  jeden  pijaczek, który nawet podszedł bliżej i zaglądał w
monitor.

   Trochę  posiedzieliśmy  i  udaliśmy  się  do  pociągu  jadącego  do
Skarżyska.  Podpisaliśmy  się, gdzie trzeba (w sroczu i na ścianach) i
usiedliśmy  wygodniasto  w przedziałach. Ten kawałek podróży przebiegł
bez  większych  niespodzianek.  W  Skarżysku  również  przyłączyło się
"kilka" osób, zrobiliśmy parę zdjęć i po małych oględzinach połączeń z
plackiem   party   wpakowaliśmy  się  do  następnego,  tym  razem  już
docelowego pociągu.

  W  Starachowicach  trochę  błądziliśmy, zanim wsiedliśmy do autobusu
(ludzie  tam  jacyś  niekumatni,  o nic nie można zapytać, bo sami się
zakręcają  jak  słoiczki).  Po dotarciu do szkoły i odstaniu w kolejce
przyszła  pora  na  rejestrację i tu doznałem pierwszego szoku. Gościu
przy klawiaturze (skąd go wzięliście?) zrobił dwa błędy w mojej xyvie,
dwa w nazwisku, a imię napisał Edwart. Kiedy jeszcze dodam, że paluchy
śmigały  mu  po  klawirach  z  prędkością ślimaka czołgającego się pod
lodową  górkę,  to  odda  to  pełny obraz sytuacji. Po tych problemach
dostałem   ładny  identyfikatorek  oraz  karteluchy  do  głosowania  i
poszliśmy  ze  Stargie'em  na  górę  (sale były na pierwszym piętrze),
zawadzając  po  drodze  o  jednego  z moich kontaktów (właściwie to on
zawadził  o  nas).  Po wejściu na piętro zakręciłem się jak naleśnik i
kompletnie  nie  wiedziałem, co ze sobą zrobić. Na szczęście szybko mi
to  przeszło i wpakowaliśmy się do sali razem z APPLAUSE'ami i kilkoma
innymi   grupami.   Próbowałem   wyjąć  sprzęt,  ale  zrezygnowałem  i
rozpakowałem  tylko  stację  i  dyski.  Stację  podłączyliśmy do Amigi
Nostera/VENTURE i na tym sprzęcie bawiliśmy się przez cały czas.

  Trochę  pooglądałem  i  wyskoczyłem  szukać  reszty  kontaktów,  ale
niestety    mimo    najszczerszych    chęci   nie   znalazłem   nikogo
(porozłaziliście  się  po  mieście  czy  co?!?).  Zawiedziony obadałem
jeszcze tylko bufet i wróciłem do sali, gdzie odbywało się kopiowanie,
kodowanie,  komponowanie  i  jeden  egzemplarz malowania (TPP kończyli
pica  na  compot).  Potem  wpadł  jeden o(rg)(n)anizator i ogłosił, że
odbędzie się PSZCZÓŁKA MAJA MUSIC COMPO . I tak mijał czas do wieczora
i do pierwszego kompotu (music).

  Najpierw  zaprezentowano  modulaski z pszczółki Maji. Konkurs wygrał
Jakub Husak, a nagrodą był chlebak na dyski. Potem odbyło się właściwe
MUSIC  COMPO  .  Z kilkudziesięciu modułów po selekcji zostało 15, i o
ile  muzyczki z pszczółki Maji były zajeb..., o tyle modulasy na compo
przedstawiały  sobą  obraz  nędzy  i  rozpaczy. W skali 1-10 oceniłbym
wszystkie  na  0.1, tylko ostatni wyjątkowo dostałby 1.0 (to jest moja
subiektywna  ocena).  Do kompotu nie zaklasyfikowały się moduły takich
sław  jak  Extend czy Dreamer, a nie wierzę, że ich moduły były gorsze
od  tych syfów, które przeszły selekcję. Trochę mi się to nie podoba i
myślę,  że  będą  na  tą  selekcję  takie  same bluzgi jak w Poznaniu.
Poczekamy, zobaczymy.

  Po  MSX compo wszyscy rozeszli się do sal w oczekiwaniu na GFX & RAY
COMPO  .  Po kilku godzinach odbyło się i to. Najpierw do oceny poszły
partasingi  (nie  pamiętam  ile  ich  było,  ale bynajmniej nie dzięki
napojom wyskokowym). Najbardziej podobały mi się RAYe pt. INTEL INSIDE
oraz  ALKOCHOL - myślę, że innym też się bardzo podobały, gdyż zdobyły
wielkie  brava.  Na  "normalnym"  GFX compo było coś ok. 150 obrazków,
które  musieliśmy  wszystkie  obejrzeć.  Prace  były różne, od całkiem
dennych przez denne wykonanie - ale pomysł z jajem (te były świetne) -
aż  do  prawdziwych dzieł sztuki. Niestety, większość z tych ostatnich
to były tzw. ręczne skany.

  Po  GFX  compo  znowu nastała chwila przerwy i oczekiwanie na gwóźdź
programu, czyli DEMO COMPO . Miało się ono odbyć o godzinie 0:00, więc
trochę  już  byłem senny (w pociągu nie spałem zbyt wiele), lecz jakoś
wytrzymałem.  Zaczęło  się...  Pierwsze  demo...  Chwila napięcia i...
Fajtło  się.  No to drugie. Te poszło od razu. Była to właściwie jedna
wielka  animacja  -  parodia  Terminatora, zrobiona przez grupę STATUS
O.K.  Każda  scena tego demka wywoływała falę śmiechu i wielkie brawa.
Następne  demo  również  się  powiesiło,  kolejne  poszło, ale już nie
pamiętam  co  było  dalej.  Muszę  tylko  przyznać,  że  poziom,  jaki
zaprezentowały  polskie  grupy  na  tym  party,  był tak denny, że nie
skopiowałem   sobie  żadnego  z  tych  demek.  Jedynym  wyjątkiem  był
Terminator  i  może  pierwsze  demo (to co się na początku powiesiło),
które to organizatorzy jednak uruchomili na końcu.

 Niestety, ich też nie chciało mi się już nagrywać, bo ledwo stałem na
nogach.  Zygzaczkiem dowlokłem się do naszej sali i jak przysiadłem na
ławce,  tak  zasnąłem.  Rano,  kiedy  się obudziłem, było już po INTRO
COMPO  ,  więc  nie  opiszę  tu  tego  kawałka.  Pozbierałem  manatki,
połaziłem jeszcze trochę i poszliśmy na pociąg do domu.

  Najpierw był autobus (jakiś taki dziwny), potem pociąg do Skarżyska.
Ten  kawałek  zszedł  bardzo  szybko.  Ze  Skarżyska  pojechaliśmy  do
Warszawy.  W  Warszawie mieliśmy dwie godziny postoju, podczas którego
wstąpiliśmy  do  Mc  Donalda  na  przekąskę  i  zrobiliśmy kilka zdjęć
(rozbiliśmy   się  w  McDonaldzie  ze  sprzętem  i  pstrykaliśmy).  Po
przekąsce  wróciliśmy  na  peron,  gdzie  speakerka  płaczliwym głosem
oznajmiła  nam, że pociąg zaraz podjedzie na peron taki i taki. Gadała
tak  jakby  tego  samego  dnia  dowiedziała się o śmierci całej swojej
rodziny  i  siebie  samej.  (hej  Warszawiacy!! Czy ona tak zawsze??).
Jednak jej gadanie miało w sobie coś dobrego - mówiła prawdę.

  Pociąg  podjechał, a my władowaliśmy się do niego i rozłożyliśmy się
wygodnie  w  przedziale.  Razem  z nami siedział jeszcze jakiś pacman,
pożyczyliśmy  od  niego  pocokurier  i nabijaliśmy się przez godzinę z
textów  w  nim  zamieszczonych. Następnie próbowałem sfotografować sam
siebię,  ale  nie  przewidziałem  jednego bajeru - że w lustrze trochę
mnie aparat zasłoni (nie wiem, czy w tym Imku już będą te zdjęcia, ale
jak  nie  teraz  to  na  pewno next time). Próbowaliśmy także rozłożyć
sprzęt i pooglądać, co przywieźlimy, ale w gniazdkach nie było prądu i
wszystko  spełzło  na  niczym.  Dalsza  jazda przebiegła bez większych
niespodzianek (poza tym, że zrobiło się trochę ciasno i znowu uciekłem
na korytarz, bo w przedziale strasznie cuchniało potem). W Stargardzie
Szczecińskim  pożegnaliśmy  towarzyszącą  nam  przez  cały  czas grupę
VENTURE i kręcąc się po pociągu dojechaliśmy szczęśliwie do Szczecina.

  Teraz, jak to zwykle w takich artykułach bywa, czas na podsumowanie.
Ogólnie  party było (jak dla mnie) udane. Na organizację nie narzekam,
bo nie widziałem żadnej innej. Niestety, ogólny efekt zepsuły kompoty,
ale  to  już  nie jest wina organizatorów. Z party nie przywiozłem nic
poza  Silesią  #6  oraz  THINGiem  #7.  No  jeszcze kilka inter i demo
ANDROMEDY, ale to się nie liczy. W drodze powrotnej padł mi żuczek CIA
w  mojej  Amisi  i  teraz  muszę  ją oddać do servisu. Nie wiem, po co
brałem  śpiwór  oraz  Amigę,  bo  nawet  ich nie wyciągnąłem z plecaka
(następnym  razem  nie  popełnię  tego  błędu).  Votek nie oddałem, bo
przespałem dedline. Pozdrawiam wszystkich uczestników party!!

  Jeżeli kogoś interesuje friendly swapping, to mój adres powinien być
w  ogłoszeniach  (coś  mi się zdaje, że ktoś już tak napisał bodajże w
siódmym ZigZagu... Hi Kopara)

                                                    No to narazicho!!!

                                                 DZIULAS / Saint Group

     Edycja: Piter