>> EASTERN CONFERENCE - PARTY REPORT? << Lenin / Freezers Ja, wyżej podpisany Leninus Frezersus, otrzyman był pewnego dnia malutki zwitek pergaminu, przyniesiony przez zmęczonego gołębia. Na zwitku onym, poszarpanym i wygniecionym, zobaczyć się dało niejakie znaki, które po chwili małej dało się zidentyfikować jako kaligrafy, koślawe i jakieś takie nieporęczne, ale jednak kaligrafy. Jako że z biegiem lat wzrok mój na ostrości stracił, zmuszonym był sięgnąć po owe magiczne szkła, które wytworzył był dla mnie pewien czarodziej, którego imienia, ni miejsca pobytu już nie pamiętam. Mają owe szkła magiczne, oprawione w dziwacznie pocięte drewno, moc jakowąś, która powoduje, iż po umieszczeniu ich na moim nosie, zaczynam postrzegać nieco lepiej a i kaligrafy odczytać mogę. Założywszy więc magiczne szyby, usiadł ja był na drewnianym stołku i ze skupieniem wielkim czytać poczołem jako następuje: "Drogi Leninusie," - donosił kompan mój stary, Rangerus, Biedronką zwany - "wiedzieć Ci należy, iż w czasie niedługim, trzydzieści lub czterdzieści słońc, odbędzie się we włościach moich swoiste spotkanie, Party przez niektórych zwane, na które stawić się musisz obowiązkowo. Odrzuć więc precz wszystkie, choćby nie wiem jak pilne zadania, i poczyń przygotowania odpowiednie, byś na miejscu owym, Party Place nazywanym, stawić się mógł a i spóźnić nie ważył. By lżej Ci owa decyzja przyszła, spieszę Cię zawiadomić, iż rozrywek rozmaitych pod dostatkiem będzie, a i o trunki martwić się nie musisz. Jeno jadła nie mogę Ci zagwarantować, lubo sam wiesz przecież, że kraina moja w lasy niezbyt obfita, więc i zwierza nie ma a kupować potraw nie mogę, boby grosza na samą organizacyję nie starczyło. Wiedz także, co radością Twe serce winno napełnić, że kompani, Twoi jak i moi, także w progi moje zawitają, by przy kufelku o czasach starych pogawędzić a i przy okazji spojrzeniem dzieła młodszych obrzucić. Racz więc do podróży się sposobić, a serce moje radością się napełni, gdy Cię w progach moich ujrzę." W dalszych słowach Rangerus udzielił mi odpowiednich wskazówek, jak w jego włości trafić, ino parę innych rzeczy napisać raczył. Kłamstwem bym się skalał, gdybym powiedział, iż nie ucieszyłem się tą wiadomością. Wszak kompanów moich, zaszywszy się w domostwie moim, dawnom nie widział a i brzucho wypadałoby czym innym, nie jadłem jeno, napełnić. Poszedłszy za radą Rangerusa wszystkie prace w kąt odstawiłem, co pilniejsze czeladnikom i uczniom moim zostawiwszy, i poczołem ekwipunek, jak i grosz odpowiedni na drogę szykować. Słońce leniwie włóczyło się po niebie, a ja z coraz większą radością na dzień wymarszu czekałem. Żaden czarodziej słońca nie ważył się zatrzymać, więc dnia pewnego, wieczora raczej, zebrawszy najbliższych kompanów na stacyję powozów się udałem, gdzie zająwszy wygodne miejsca ruszyliśmy, wprzódy jednak po kompana naszego, Sivusa MoczumPana, wstąpiwszy. Słowa żadne nie oddadzą radości z tego spotkania, ino rozdziawiona od ucha do ucha gęba Sivusa może być tego świadectwem. Na nic nie czekając, do pierwszej z brzegu oberży krokiśmy swe skierowali, gdzie przy garncu, nie najlepszego wprawdzie, ale zawsze piwa, o czasach starych gaworzyć poczeliśmy a i plany wędrówki, jak i pobytu snulim. Brzucho przyjemnie ciepłem się napełniło, więc i po drugim kuflu żeśmy opróżnili, co jeno głód nasz spotęgowało i chęć do pozostania na tyłkach stworzyło. Pomni jednak poruczeń Rangerusa na kolejną stacyję powozów kroki nasze skierowaliśmy, by po chwili krótkiej-długiej w grodzie większym wylądować. Powozów tam ogrom ci był, a i ludzi jako mrówek w lesie, stać więc musieliśmy wraz z gawiedzią, by papirus do podróży uprawniający zakupić. W barze, co przy powozowni zaraz stał, kompanam spotkał, choć rzekłszy prawdę, on to pierwszy mnie zauważył i się ku mnie odezwał. Zdzwion był ja wielce, bo gębe człeka onego pierwszym raz w życiu widział, alem człek towarzyski, więc przywitał ja się był z nim serdecznie a i o podróży kierunek spytnąłem. Wielkież me zdziwienie było, gdym odkrył, że człek ów, Floppus się przedstawił, w temże samym kierunku co ja, zmierzał. Jako że powóz za chwil kilka miał ruszać, kroki swe ku niemu skierowaliśmy. Diabelskij iście to był dzień, bo w całym powozie miejsc nie było, jeno nasza kompanija na dupskach siedziała, nam korytarz zostawiwszy. Ledwom ruszyli, wietrzysko przez szpary dmuchać poczeło, na co Floppus z sakwy swojej butelczynę dobył a i szkło odpowiednie wyczarował. Ważnym jest także, że trzeci człek z nami siedział, Exolonus niejaki, co także gały w butelczyne wlepiał, językiem przy tym młóciwszy. Zostawiwszy więc całą kompaniję na ich dupskach, na klepisku siedlim, Floppus butelczyne otworzyć raczył i trunek, ach, mocne to było, w brzuchy nasze popłynął. Wietrzysko za nic miało nasze klątwy, wiało dalej, raz mocniej, raz słabiej, toteż by gorzałka, bo ona to w butelczynie była, nie wywietrzała nam czasem, coraz szybciej pić poczeliśmy. Takie ci tempo nasze było, że butelczyna, choć duża, szybko pustą się stała i niejakie pragnienie poczeło w pyski nasze zaglądać. Pomny więc na gościnność Floppusa i Exolonusa, w głąb sakwy mojej łapem wsadził i oczym spragnionym kolejnom butelczyne pokazał. Fatum jakoweś jednak chciało, że w chwili onej, kompani, ci co na dupie wygodnie siedzieli, za nic nasze cierpienia mając, przypomnieć o nas sobie raczyli i zobaczywszy, iż kolejną butelczyne opróżniamy, miny swoje skwasili i zaprosili nas, co byśmy u ich boku siedli, by w większej kompaniji trunkiem się delektować. Rad, nie rad, ruszylim nasze dupska i do kompaniji dołączyli. Dobra to zamiana była, bo gąb więcej się widziało, co i przyjemności w piciu więcej dostarczało. Butelczyna nasza napoczętą już była, od niej więc pić my poczeli. Gąb było mnogo, toteż i butelczyna szybko opustoszała, na co kompanija zgodnie w sakwy zajrzeć raczyła i kolejne flaszki otwierać poczeła. Pili my i pili, ażem, koniec końców, świadomość stracił, czerń jakaś mnie obeszła, wprzódy władzy w członkach pozbawiwszy. Obudzon ja był w grodzie ogromnym, większegom w życiu swoim nie widział. Powozownia wielka zaiste była a człeków jako mrówków w całym lesie. Papiery my mieli w porządku, kroki więc nasze w kierunku powozu skierowalim. A miał nas ten powóz na miejsce ostateczne zawieźć, toteż radości pełni, opróżnialim kolejne butelczyny, co by czas przyspieszyć a i ponurym nie być. Po czasie jakimś powóz stanął a ludziska poczeły się zeń wysypywać, zalewając powozownię, harmider ogromny przy tym czyniąc. Tamże spotkalim kolejnych kompanów naszych. Uścisków, cmoknięć i tubalnych ryków nikt by nie policzył, tylu człeków na raz jeden się witało! Wyściskawszy się za wszystkie czasy, kupilim po jednej butelczynie na łeb, by zapasy skromne porobić, po czym wsiedlim w powóz i po chwili małej w progach Rangerusowego domowstwa stopy nasze postawilim. Ludków ci tam było mnogo, oj mnogo, nie wszystkich ja znał, alem z gawiedzi i tak wiele znajomych gąb wychwycił. Ciaborgusam obaczył, łapsko z Petersusem uściskałem a i Rangerusowi serdeczności nie pożałowałem. Wtargalim nasze dupska do środka a tamże oczom naszym ukazała się wielka masa ludków, latali oni we wszystkie strony, niczym pszczoły w ulu, a gwar i harmider taki przy tym był, żem myśli własnych prawie nie słyszał. Powłóczylim się chwilke małą po komnatach, kompanów szukając, co by w gębe ich cmoknąć i na piwo, lubo gorzałkę, zaprosić. A była ci to kompanija zaiście potężna, tako w liczbie, jako i w pojemności brzucha, bo kędym pić poczeli, takoż i butelczyny tak szybko pustoszały, że małom nie nadążyli nowych otwierać. Każden z nas cygaro był w łapie trzymał, dymkiem się racząc i w zawody o wielkość puszczonego dyma stawał. Duszno się stało w naszej komnacie, ruszylim więc ku pobliskiej oberży, którą to Rangerus nam był polecił. Gospodarz tegóż przybytku już chciał podwoje zawierać, lecz zobaczywszy taką gawiedź, a i zysk przy tym niechybnie węsząc, szeroko był się uśmiechnął i piwo świeże przede pyskami naszymi spragnionymi postawił. Ledwiem wąsy umoczyli, a tu już kufle pustymi się stały a gospodarz wyganiać nas począł, mrucząc coś pod nosem i do słowa nam dojść nie dając. Kupilim więc malutkie flaszki i wrócilim na Rangerusowe miejsce. Gawiedź cały czas jeno biegała i biegała. Dorwał ja był Rangerusa w kącie ciemnym i wywiedział się, co ludków więcej miało przybyć, a i nie wszystko idzie tak, jako se Rangerus plany sprawił. Pocieszywszy go, udałem się do komnaty naszej, gdzie akurat rozpoczęły się obrady naszego starego Uniwersytetu. Nazwy ci jego nie wyjawię, co by młodszych nie gorszyć, powiem jeno, że niezwykła to jest uczelnia a i w szeregach swoich mocarzy samych zawiera. Kompanija to zaprawdę doborowa była, a i gorzałka w takim towarzystwie płynęła strumieniem, końca którego próżno by wypatrywać. Uderzyła mnie ta gorzałka w żyły sromotnie, obrazy chwiać się poczęły, a kończyny dziwnie słabe się ostały, cielska mojego nie mogąc unieść. Siedział ja jednak twardo, bom i widział, że reszta kompaniji podobne problemy miała. Siedzielim więc i siedzielim, o czym my gadali, tego nie spamiętam, może jaki iny człek cosik wie. Siedział więc i pił sobie spokojnie, gdy naglem poczuł, jak przedmiot jakowyś mimo głowy mej leci i z hukiem wielkim w ścianę komnaty uderza. Ledwom się obejrzał, a tu kolejna bezkształtna bryła pada obok pierwszej. Nie wiedzieć czemu, któryś z kompaniji począł ciskać tymże, co pode jego ręką siedziało. Hałas się okrutny zrobił a i bałagan do tego odpowiedni. Któryś tam, chyba bardziej przytomny niźli reszta, hasło ucieczki rzucił, na co wszyscy zerwali się i nuże dupskiem ruszać, by do wyjścia trafić. Natenczas Rangerus zjawić się raczył i zobaczywszy, co z jego komnaty uczynilim, dąsać się począł, poczem komnatę zamknął i wchodzić do niej nie kazał. W czubie miał ja ostro, toteż i ruszyłem przede się, by z ludkami inszymi słów parę zamienić. Członki moje, nie wiedzieć jak i czemu, skierowały mnie ku sali ogromnej, gdzie ciżba spora siedziała i obrazy jakoweś ruchome oglądała. Łeb mi nieco zaciążył, toteż dupskiem o stołek trzasnąwszy, jąłem odpoczywać, by później dalej móc z kompaniją konferować. Wielkież jednakże byłe me zdziwienie, gdym dowiedział się, że władza przyjechała i zabrawszy Gollumusa, do ukochanego kopmana naszego, Petersusa, problemy jakieś jęła czynić. Na nic się zdał nasz protest gwałtowny, bo władza, wprzódy Petersusa zamknąwszy w powozie, odjechała, słowa nawet nie powiedziawszy. Uszym potem nadstawiał, by jakieś wieści łowić. Jedni mówili, że jakowaś inna komnata ogniem się zajęła, że kompanija siłą weń się wdarła i szkody ogromne poczyniwszy, dała w nogi i skryła się po kątach. Inni mówili, że władza, gdy butne swa kroki do komnaty owej skierowała, Gollumusa bez czucia na stole zastała i widząc, że onże jeden się ostał, winowajcom go uczyniła i zamknąwszy w powozie w kierunku niewiadomym odwiozła. Od jeszcze innegom usłyszał, jakoby władza nie tych ludzi, co trzeba wywiozła i jakoby prawdziwi winowajcy wciąż w domostwie Rangerusa przebywali. Zdania własnegom nie miał, boć niczegom nie widział, jeno słów mogłem słuchać. Coś jednak gorzałki się ostało, takom pod kompanów naszych, siłą przez władzę zabranych, wypilim po kielichu. Dzień się jednakowuż ku końcowi imał i takoż napoczął się pokaz dzieł ludków, który w tejże ogromnej sali, o której wcześniem pisał, się odbywał. Z kompanem moim, Sivusem u boku jednego i Davusem u drugiego, poczołem oglądać co też ludkowie zrobili. A fajne nawet rzeczy niektórzy potworzyli, obrazy jakieś ruchome, pod które muzyka grała a niektórzy obrazy swoje pokazywali, jedne gorsze były, a przy niektórych tom gębe rozdziawiał nie wierząc gałom własnym. Magiczne szkła jednak tkwiły wciąż na moim nosie, takom i mógł się wszystkiemu dokładnie przyglądnąć. Muzyki też jakoweś puszczali, a że skoczne były, takoż i z Jackalusem tańczyć mu poczęli, a jak nam szło, tego nie wiem, bom pamięć po raz kolejny stracił, czerń przed oczyma ujrzywszy i padłszy bez czucia na klepisko. Ranom się obudził, Sivus u boku mego spoczywał. Podnieślim się, kościami strzyknelim i nuże reszty kompaniji szukać. Wierzyć począłem, że czarodziej jakowyś u Rangerusa się zjawił, bo ledwom w progi komnaty jakowejś zawitał, takom i gorzałke na stole obaczył. Na tenże widok, puste brzuszysko odezwało się jękliwie, graby same w szkła stronę pomknęły i pić my poczeli, zdrowie kompanów uwięzionych co rusz wznosiwszy. Takoż pilim i pilim, aże Rangerus nadszedł i rzekł, co impreza ku końcowi zmierza. Smutkiem się gęby nasze pokryły, ale nic to. W jakiejś pobliskiej gospodzie zakupilim parę butelczyn, choć Ciaborgusowi chwałę i cześć oddać należy, bo zdrowiem i zyciem ryzykując, skradłszy był dwie butelczyny gorzałki, co nie dość, że grosiwa oszczędzić pozwoliło, to i radością serca nasze napełniło. Wrócilim do Rangerusowego domostwa, gdzie chwilkę posiedziawszy i popiwszy, pożegnalim się z gospodarzem i, zobaczywszy przeuroczy, zielony trawniczek, ku niemu kroki swoje skierowaliśmy, by w promieniach słońca, na ziemi zasiąść i gorzałką gardła spragnione zakropić. Dzionek to był wspaniały, jeno kompanów naszych, a Petersusa w szczególności, brakować nam zaczęło. Wywiedziawszy się o drogę, udaliśmy się pod kamienicę, gdzie władza na swych stołkach siedziała i grożną miną zbywała wszystkie nasze prośby o kompanów wydanie. Widząc, że czczymi są nasze prośby i słowa, udalim się do powozowni. Wraz z Sivusem poszli my papiery na drogę zakupić. Ledwom papierzyska w sakwy pochowali a tu nagle Echus, Krowusem zwany, informacyją nas uraczył, jakoby chwil kilka temu władza, z cicha pod powozownię podjechawszy i w cieniu się zaczaiwszy, wyskoczyła zza węgła i dwóch kompanów naszych, Skajusa i Ciaborgusa, w łapska swe obmierzłe schwytała i siłą do powozu zawleczywszy, odjechała. Słowa żadne rozpacczy naszej nie wyrażą. Patrzylim na siebie, dziwując się niepomiernie, łeb zachodząc, cóż się mogło zdarzyć. Długom nie podumali, bo powóz nasz odjeżdżał i trza nam było weń się pakować. W tejże chwili kolejne zdumienie mózgi nasze poraziło. Otóż, ni z tego, ni owego, Petersus, jako żywy przede nami stanął i do powozu wraz z całą kompaniją załadować się raczył. Zarzucilim go z miejsca pytaniami, na które ówże niemrawo odpowiadał, zupełnie, jakoby go władza przez młyn jakowyś przepuściła, resztki siły i woli zeń wydusiwszy. Co nieco jednak się dowiedzielim, jeno sprawa ta poufną jest i zdradzać jej nie mogę. Ruszylim z Rangerusowego grodu i po czasie jakimś, po raz wtóry stanęliśmy w owym grodzie olbrzymim, gdzie ludzi jak mrówków, a powozownia niczym dwie wsie wielka. Wysiadalim właśnie z Sivusem, gdy nagle gałom naszym widok dziwny, acz straszny, się pokazał. Oto obok powozu, niemocą powalon i bez ducha najwidoczniej, kompan nasz, Zibus, leżał i martwym być się zdawał. Nuże ku niemu podbieglim i okazać się stało, że Zibus jeno zamroczony gorzałką był, widać łeb u niego niezbyt tęgi, skoro w takim miejscu świadomość stracił. Że to jednak kompan nasz był dobry, takom z Sivusem, wprzódy pod łapy Zibusa złapawszy, dźwignęlim go w górę i ku powozowi naszemu człapać poczeliśmy. Serca nam do gardeł podlazły, kiedym obok siebie zobaczyli władze. Trzech ich było, rosłych i potężnych mężów, a miny marsowe niczego dobrego wróżyć się nie zdawały. Nakazali nam, byśmy wraz z nimi się udali do ich siedziby, bo, wedle ichnich słów, porządek zakłócamy a widokiem naszym, a Zibusa szczególnie, obrazę u porządnych ludzi wywołujemy. Jako że wraz z Sivusem też mieliśmy nieźle we łbie, nie strzępiliśmy języka po próżnicy, jeno siły zebrawszy poczęliśmy iść do przodu, Zibusa, który niczym worek kartofli martwym być się zdawał, trzymawszy i niemalże po klepisku ciągnęlim. Władza wierzeje nam otworzyła i umieściła w komnacie jakowejś, gdzie na ławach leżało już dwóch innych ludków, jako Zibus, zamroczonych. Wedle stołu wielkiego, z piórem w ręku i kałamarzem przy boku, siedział jakiś wyższy władza i tenże właśnie począł mnie wypytywać, co się stało, dlaczego mamy we łbach i co ma z nami zrobić. Inszy zaś kazał mi sakwę moją wypróżnić, zupełnie jakobym bomby albo inne świństwa w niejże przewoził. Niczegom jednak podejrzanego w sakwie nie miał, toteż ten wyższy władza spytawszy o godność moją, w kajecie ją zapisał a potem, wzrok wprzódy na mnie skierowawszy, zapytać był raczył, cóż też on ma z nami uczynić. Ja, człek co nieco wygadany i w świecie obyty, rzekłem mu, iże problemów żadnych sprawiać zamiaru nie mamy, jeno do chałup własnych nam spieszno, a gorzałki to trochę z przygodną kompaniją łyknelim, bez żadnych wszakże złych zamiarów. Wyższy władza pokiwał był głową, zamruczał coś pod wąsem swoim i kazał nam iść precz, na odchodnym rzucając, że jako nas jeszcze raz obaczy, tako i zostaniemy u nich, jako Zibus, którego nam władza wydać za nic nie chciała. Z ulgą w sercu wybieżelim z Sivusem z siedziby władzy i nuże ku powozowi poczeliśmy biec. Dopierom kiedym przy nim stanęli, do łbów naszych zakutych nam przyszło, że ani papierów na dalszą podróż nie mamy, a sakiewki nasze za nic nie chciały się napełnić. Nie bacząc jednak na to, wtargaliśmy nasze cielska do powozu i wtedy okazało się, że jakowyś ekskluzywny był to powóz, lokaje w liberii trunki roznosili a przede każdą stancyją, woźnica mówić raczył, co to za postój. Dupskiem nie mieliśmy gdzie usiąść, lecz ślepy traf chciał, iże dwóch kompanów naszych znaleźliśmy, Jackalusa i Mrocznusa, którzy to w wygodach wielkich siedzieli i w gęby nasze zapite z uśmiechem się gapili. Stanęliśmy wedle nich i gadać poczęliśmy o tym i owym, Sivus zaś, ujrzawszy niezwykle piękną niewiastę, nuże gałami łypać na jej nogi począł, czym niejakie oburzenie u owej wywołał. Jednakże wedle owej niewiasty siedział jej mąż i co rusz Sivusa spojrzeniami ognistymi uspokajał. Stało się jednakże, że mąż ów na którejś z kolei stancyji wysiadł a Sivus, niewieścich wdzięków widać złakniony, nuże obok białogłowy owej się wcisnął i dalejże gały wlepiać, to w nogi, to w piersi cudownie zarysowane. Sivus, człek niezbyt obyty w wyższych sferach, stawał się coraz bardziej arogancki i natarczywy, czym honor swój, jak i mój, na szwank począł narażać. Takoż i w łepetynie mojej myśl powstała, co by Sivusa uspokoić. Wsadziłem łapę do mojej sakwy i znalazłem tam butelcznę z napojem jakimś. Nie była to wprawdzie gorzałka, alem i tak sobie nieźle golnął. Gdym płyn ów przełykał, myśl powstała, co by Sivusa w łeb ową butelczyną trzasnąć. Nie czekając ni chwili myśl w czyn zamieniłem, jeno zapomniałem butelczyny zakorkować i gdy trafiłem nią w łeb Sivusa, płyn się zeń wylał i zarówno na Sivusa jak i na niewiastę ową spłynął. Białogłowa wstała oburzona i rzucając pod naszym adresem niewybredne epitety, którym nie mógł zaprzeczyć, chwyciła swoje pakunki i uciekła w spokojniesze zakątki powozu. Honor mój przez to ucierpiał, ale miejsce nagle dla mnie się znalazło i kiedym klapnął na siedzenie, takom i o owym dyshonorze z miejsca zapomniał. Chwilę krótką posiedziałem spokojnie, aż tu Sivus począł nagle dziwnie bełkotać i piana jakowaś z ust jego poczęła płynąć, znak widomy, że brzuch Sivusa miał już dosyć gorzałki i właśnie zamierzał się wypróżnić. Siedząca wedle nas dystyngowana dama, widząc takie zachowanie w eleganckim powozie, czym prędzej chwyciła swoje bagaże i śladami pierwszej uciekinierki opuściła nas, wprzódy jednak nazywając bydlakami i temu podobnymi. Chwyciłem Sivusa, leciutki ci on jak piórko, i pędem go zaprowadziłem do wychodka, którego Sivus aż do stancyji naszej nie opuszczał, tak mu brzuszysko dopiekło. W końcu wysiedlim na stancyji i pożyczywszy nieco grosiwa udaliśmy się do domostwa Sivusa. Rodzicieli jego szlachetnych w domu nie było, toteż skierowawszy kroki nasze ku kuchni, do kurczęcia świeżego dopadliśmy się niczym psy, by potem opaść w fotel i z lubością zaciągnąć się dymkiem. Dzień cały u Sivusa spędziłem, gawędząc o tym i owym, aż nadeszła chwila powrotu w domowe pielesze. Po raz kolejny znalazłem się w powozie, który tym razem zawiózł mnie prosto do mojej rodzinnej osady. Domostwo swoje przywitałem z niekłamaną radością, obejrzałem pracę uczniów i czeladników, wypiłem co nieco, odłożyłem na półkę magiczne szkła i zapadłem w błogi sen. Teraz życie toczy się spokojnie, lecz wiem, iż obudziwszy się któregoś dnia, na parapecie zastać mogę zmęczonego gołębia do którego nogi przytwierdzony będzie malutki zwitek pergaminu z wiadomością, że oto któryś z kompanów następne spotkanie organizuje. * * * Prawda, że straszna kicha? Bawiłem się troszeczkę, ale to już chuj wielki. Przejdźmy do spraw normalnych, czyli scenowych. W poprzednim numerze mieliście, Drodzy Czytelnicy, okazję przeczytać taką scenową podziałkę. Siedziałem w domu, nie miałem nic do roboty, więc postanowiłem dzielić sobie dalej, a nuż w końcu nauczę się tej matematyki? Jeżeli więc ktoś chce wiedzieć coś więcej o podziałach, dzieleniu, wynikach dzielenia i temu podobnych sprawach, niech przeczyta sobie coś, co zowie się.... [i tu następuje kolejny artykuł Lenina - dop. Lothar]