>> EASTERN CONFERENCE - PARTY REPORT? <<
                             Lenin / Freezers

Ja,  wyżej  podpisany Leninus Frezersus, otrzyman był pewnego dnia malutki
zwitek  pergaminu, przyniesiony przez zmęczonego gołębia.  Na zwitku onym,
poszarpanym  i  wygniecionym,  zobaczyć  się dało niejakie znaki, które po
chwili  małej  dało  się  zidentyfikować  jako kaligrafy, koślawe i jakieś
takie  nieporęczne, ale jednak kaligrafy.  Jako że z biegiem lat wzrok mój
na  ostrości  stracił,  zmuszonym był sięgnąć po owe magiczne szkła, które
wytworzył  był  dla  mnie  pewien  czarodziej, którego imienia, ni miejsca
pobytu  już nie pamiętam.  Mają owe szkła magiczne, oprawione w dziwacznie
pocięte  drewno,  moc  jakowąś,  która powoduje, iż po umieszczeniu ich na
moim nosie, zaczynam postrzegać nieco lepiej a i kaligrafy odczytać mogę.

Założywszy  więc  magiczne  szyby, usiadł ja był na drewnianym stołku i ze
skupieniem  wielkim  czytać poczołem jako następuje:  "Drogi Leninusie," -
donosił kompan mój stary, Rangerus, Biedronką zwany - "wiedzieć Ci należy,
iż w czasie niedługim, trzydzieści lub czterdzieści słońc, odbędzie się we
włościach  moich swoiste spotkanie, Party przez niektórych zwane, na które
stawić  się  musisz  obowiązkowo.  Odrzuć więc precz wszystkie, choćby nie
wiem jak pilne zadania, i poczyń przygotowania odpowiednie, byś na miejscu
owym,  Party  Place  nazywanym, stawić się mógł a i spóźnić nie ważył.  By
lżej  Ci  owa  decyzja  przyszła,  spieszę  Cię  zawiadomić,  iż  rozrywek
rozmaitych  pod  dostatkiem  będzie,  a i o trunki martwić się nie musisz.
Jeno  jadła  nie mogę Ci zagwarantować, lubo sam wiesz przecież, że kraina
moja  w  lasy  niezbyt  obfita, więc i zwierza nie ma a kupować potraw nie
mogę,  boby  grosza  na  samą organizacyję nie starczyło.  Wiedz także, co
radością  Twe  serce  winno  napełnić, że kompani, Twoi jak i moi, także w
progi moje zawitają, by przy kufelku o czasach starych pogawędzić a i przy
okazji  spojrzeniem  dzieła  młodszych obrzucić.  Racz więc do podróży się
sposobić,  a  serce  moje  radością  się  napełni, gdy Cię w progach moich
ujrzę."

W dalszych słowach Rangerus udzielił mi odpowiednich wskazówek, jak w jego
włości  trafić,  ino parę innych rzeczy napisać raczył.  Kłamstwem bym się
skalał,  gdybym  powiedział,  iż nie ucieszyłem się tą wiadomością.  Wszak
kompanów  moich,  zaszywszy  się  w domostwie moim, dawnom nie widział a i
brzucho  wypadałoby  czym innym, nie jadłem jeno, napełnić.  Poszedłszy za
radą Rangerusa wszystkie prace w kąt odstawiłem, co pilniejsze czeladnikom
i  uczniom  moim zostawiwszy, i poczołem ekwipunek, jak i grosz odpowiedni
na  drogę  szykować.   Słońce leniwie włóczyło się po niebie, a ja z coraz
większą  radością na dzień wymarszu czekałem.  Żaden czarodziej słońca nie
ważył  się  zatrzymać,  więc  dnia  pewnego,  wieczora  raczej,  zebrawszy
najbliższych  kompanów  na  stacyję  powozów  się  udałem,  gdzie zająwszy
wygodne  miejsca  ruszyliśmy,  wprzódy  jednak  po kompana naszego, Sivusa
MoczumPana, wstąpiwszy.  Słowa żadne nie oddadzą radości z tego spotkania,
ino  rozdziawiona  od  ucha do ucha gęba Sivusa może być tego świadectwem.
Na nic nie czekając, do pierwszej z brzegu oberży krokiśmy swe skierowali,
gdzie  przy  garncu, nie najlepszego wprawdzie, ale zawsze piwa, o czasach
starych  gaworzyć  poczeliśmy  a  i  plany  wędrówki, jak i pobytu snulim.
Brzucho  przyjemnie  ciepłem  się  napełniło, więc i po drugim kuflu żeśmy
opróżnili,  co  jeno głód nasz spotęgowało i chęć do pozostania na tyłkach
stworzyło.   Pomni  jednak  poruczeń  Rangerusa na kolejną stacyję powozów
kroki  nasze  skierowaliśmy,  by  po  chwili  krótkiej-długiej  w  grodzie
większym wylądować.

Powozów  tam  ogrom  ci  był,  a  i  ludzi  jako mrówek w lesie, stać więc
musieliśmy  wraz  z gawiedzią, by papirus do podróży uprawniający zakupić.
W  barze,  co  przy  powozowni zaraz stał, kompanam spotkał, choć rzekłszy
prawdę,  on  to pierwszy mnie zauważył i się ku mnie odezwał.  Zdzwion był
ja  wielce, bo gębe człeka onego pierwszym raz w życiu widział, alem człek
towarzyski,  więc  przywitał  ja  się  był  z nim serdecznie a i o podróży
kierunek  spytnąłem.   Wielkież  me zdziwienie było, gdym odkrył, że człek
ów, Floppus się przedstawił, w temże samym kierunku co ja, zmierzał.  Jako
że  powóz  za  chwil  kilka miał ruszać, kroki swe ku niemu skierowaliśmy.
Diabelskij  iście  to  był dzień, bo w całym powozie miejsc nie było, jeno
nasza  kompanija  na dupskach siedziała, nam korytarz zostawiwszy.  Ledwom
ruszyli,  wietrzysko  przez  szpary dmuchać poczeło, na co Floppus z sakwy
swojej  butelczynę  dobył  a  i szkło odpowiednie wyczarował.  Ważnym jest
także,  że trzeci człek z nami siedział, Exolonus niejaki, co także gały w
butelczyne  wlepiał,  językiem  przy tym młóciwszy.  Zostawiwszy więc całą
kompaniję  na  ich  dupskach,  na  klepisku  siedlim,  Floppus  butelczyne
otworzyć  raczył  i  trunek, ach, mocne to było, w brzuchy nasze popłynął.
Wietrzysko  za  nic  miało  nasze  klątwy,  wiało  dalej, raz mocniej, raz
słabiej,  toteż by gorzałka, bo ona to w butelczynie była, nie wywietrzała
nam  czasem, coraz szybciej pić poczeliśmy.  Takie ci tempo nasze było, że
butelczyna,  choć  duża,  szybko  pustą  się  stała  i niejakie pragnienie
poczeło  w  pyski  nasze  zaglądać.   Pomny  więc na gościnność Floppusa i
Exolonusa,  w  głąb sakwy mojej łapem wsadził i oczym spragnionym kolejnom
butelczyne pokazał.

Fatum  jakoweś  jednak  chciało, że w chwili onej, kompani, ci co na dupie
wygodnie siedzieli, za nic nasze cierpienia mając, przypomnieć o nas sobie
raczyli  i  zobaczywszy,  iż  kolejną  butelczyne  opróżniamy,  miny swoje
skwasili  i  zaprosili  nas,  co  byśmy  u  ich boku siedli, by w większej
kompaniji  trunkiem się delektować.  Rad, nie rad, ruszylim nasze dupska i
do  kompaniji  dołączyli.   Dobra  to  zamiana  była,  bo  gąb  więcej się
widziało,  co i przyjemności w piciu więcej dostarczało.  Butelczyna nasza
napoczętą  już była, od niej więc pić my poczeli.  Gąb było mnogo, toteż i
butelczyna  szybko  opustoszała,  na  co kompanija zgodnie w sakwy zajrzeć
raczyła  i kolejne flaszki otwierać poczeła.  Pili my i pili, ażem, koniec
końców,  świadomość  stracił,  czerń  jakaś mnie obeszła, wprzódy władzy w
członkach  pozbawiwszy.   Obudzon  ja był w grodzie ogromnym, większegom w
życiu  swoim  nie  widział.   Powozownia wielka zaiste była a człeków jako
mrówków  w  całym  lesie.  Papiery my mieli w porządku, kroki więc nasze w
kierunku  powozu  skierowalim.  A miał nas ten powóz na miejsce ostateczne
zawieźć,  toteż  radości pełni, opróżnialim kolejne butelczyny, co by czas
przyspieszyć a i ponurym nie być.

Po  czasie  jakimś  powóz  stanął  a  ludziska  poczeły się zeń wysypywać,
zalewając  powozownię, harmider ogromny przy tym czyniąc.  Tamże spotkalim
kolejnych  kompanów naszych.  Uścisków, cmoknięć i tubalnych ryków nikt by
nie  policzył,  tylu człeków na raz jeden się witało!  Wyściskawszy się za
wszystkie  czasy,  kupilim po jednej butelczynie na łeb, by zapasy skromne
porobić,   po   czym  wsiedlim  w  powóz  i  po  chwili  małej  w  progach
Rangerusowego domowstwa stopy nasze postawilim.  Ludków ci tam było mnogo,
oj  mnogo,  nie  wszystkich ja znał, alem z gawiedzi i tak wiele znajomych
gąb  wychwycił.   Ciaborgusam  obaczył, łapsko z Petersusem uściskałem a i
Rangerusowi  serdeczności  nie  pożałowałem.   Wtargalim  nasze  dupska do
środka  a tamże oczom naszym ukazała się wielka masa ludków, latali oni we
wszystkie  strony,  niczym pszczoły w ulu, a gwar i harmider taki przy tym
był, żem myśli własnych prawie nie słyszał.

Powłóczylim się chwilke małą po komnatach, kompanów szukając, co by w gębe
ich  cmoknąć  i  na piwo, lubo gorzałkę, zaprosić.  A była ci to kompanija
zaiście potężna, tako w liczbie, jako i w pojemności brzucha, bo kędym pić
poczeli,  takoż  i butelczyny tak szybko pustoszały, że małom nie nadążyli
nowych otwierać.

Każden  z  nas cygaro był w łapie trzymał, dymkiem się racząc i w zawody o
wielkość  puszczonego  dyma  stawał.   Duszno się stało w naszej komnacie,
ruszylim  więc  ku  pobliskiej  oberży, którą to Rangerus nam był polecił.
Gospodarz  tegóż  przybytku  już chciał podwoje zawierać, lecz zobaczywszy
taką  gawiedź,  a  i  zysk  przy  tym  niechybnie  węsząc, szeroko był się
uśmiechnął  i  piwo  świeże  przede pyskami naszymi spragnionymi postawił.
Ledwiem  wąsy  umoczyli,  a  tu  już  kufle  pustymi się stały a gospodarz
wyganiać nas począł, mrucząc coś pod nosem i do słowa nam dojść nie dając.
Kupilim więc malutkie flaszki i wrócilim na Rangerusowe miejsce.

Gawiedź cały czas jeno biegała i biegała.  Dorwał ja był Rangerusa w kącie
ciemnym i wywiedział się, co ludków więcej miało przybyć, a i nie wszystko
idzie tak, jako se Rangerus plany sprawił.  Pocieszywszy go, udałem się do
komnaty  naszej,  gdzie  akurat  rozpoczęły  się  obrady  naszego  starego
Uniwersytetu.   Nazwy  ci  jego  nie wyjawię, co by młodszych nie gorszyć,
powiem  jeno, że niezwykła to jest uczelnia a i w szeregach swoich mocarzy
samych zawiera.

Kompanija  to  zaprawdę  doborowa  była, a i gorzałka w takim towarzystwie
płynęła strumieniem, końca którego próżno by wypatrywać.  Uderzyła mnie ta
gorzałka  w  żyły sromotnie, obrazy chwiać się poczęły, a kończyny dziwnie
słabe  się  ostały,  cielska  mojego nie mogąc unieść.  Siedział ja jednak
twardo,  bom  i  widział,  że  reszta  kompaniji  podobne  problemy miała.
Siedzielim  więc  i siedzielim, o czym my gadali, tego nie spamiętam, może
jaki iny człek cosik wie.

Siedział  więc  i  pił  sobie  spokojnie, gdy naglem poczuł, jak przedmiot
jakowyś  mimo  głowy  mej leci i z hukiem wielkim w ścianę komnaty uderza.
Ledwom  się obejrzał, a tu kolejna bezkształtna bryła pada obok pierwszej.
Nie  wiedzieć  czemu, któryś z kompaniji począł ciskać tymże, co pode jego
ręką  siedziało.  Hałas się okrutny zrobił a i bałagan do tego odpowiedni.
Któryś  tam, chyba bardziej przytomny niźli reszta, hasło ucieczki rzucił,
na co wszyscy zerwali się i nuże dupskiem ruszać, by do wyjścia trafić.

Natenczas  Rangerus  zjawić  się  raczył  i zobaczywszy, co z jego komnaty
uczynilim, dąsać się począł, poczem komnatę zamknął i wchodzić do niej nie
kazał.   W czubie miał ja ostro, toteż i ruszyłem przede się, by z ludkami
inszymi  słów  parę  zamienić.   Członki  moje,  nie wiedzieć jak i czemu,
skierowały  mnie  ku  sali  ogromnej, gdzie ciżba spora siedziała i obrazy
jakoweś  ruchome oglądała.  Łeb mi nieco zaciążył, toteż dupskiem o stołek
trzasnąwszy,   jąłem   odpoczywać,   by  później  dalej  móc  z  kompaniją
konferować.

Wielkież  jednakże  byłe  me  zdziwienie,  gdym  dowiedział się, że władza
przyjechała   i   zabrawszy  Gollumusa,  do  ukochanego  kopmana  naszego,
Petersusa,  problemy  jakieś  jęła  czynić.   Na nic się zdał nasz protest
gwałtowny,  bo  władza, wprzódy Petersusa zamknąwszy w powozie, odjechała,
słowa nawet nie powiedziawszy.

Uszym  potem nadstawiał, by jakieś wieści łowić.  Jedni mówili, że jakowaś
inna  komnata ogniem się zajęła, że kompanija siłą weń się wdarła i szkody
ogromne  poczyniwszy, dała w nogi i skryła się po kątach.  Inni mówili, że
władza,  gdy  butne  swa  kroki  do komnaty owej skierowała, Gollumusa bez
czucia  na  stole zastała i widząc, że onże jeden się ostał, winowajcom go
uczyniła  i  zamknąwszy  w  powozie  w  kierunku niewiadomym odwiozła.  Od
jeszcze innegom usłyszał, jakoby władza nie tych ludzi, co trzeba wywiozła
i jakoby prawdziwi winowajcy wciąż w domostwie Rangerusa przebywali.

Zdania  własnegom  nie  miał,  boć  niczegom nie widział, jeno słów mogłem
słuchać.  Coś jednak gorzałki się ostało, takom pod kompanów naszych, siłą
przez  władzę  zabranych,  wypilim  po  kielichu.  Dzień się jednakowuż ku
końcowi  imał  i  takoż  napoczął  się  pokaz  dzieł ludków, który w tejże
ogromnej  sali,  o  której wcześniem pisał, się odbywał.  Z kompanem moim,
Sivusem  u  boku  jednego  i  Davusem  u drugiego, poczołem oglądać co też
ludkowie  zrobili.   A  fajne  nawet  rzeczy  niektórzy potworzyli, obrazy
jakieś   ruchome,   pod  które  muzyka  grała  a  niektórzy  obrazy  swoje
pokazywali,  jedne gorsze były, a przy niektórych tom gębe rozdziawiał nie
wierząc  gałom własnym.  Magiczne szkła jednak tkwiły wciąż na moim nosie,
takom  i  mógł  się wszystkiemu dokładnie przyglądnąć.  Muzyki też jakoweś
puszczali,  a  że skoczne były, takoż i z Jackalusem tańczyć mu poczęli, a
jak  nam  szło,  tego  nie  wiem, bom pamięć po raz kolejny stracił, czerń
przed oczyma ujrzywszy i padłszy bez czucia na klepisko.

Ranom  się obudził, Sivus u boku mego spoczywał.  Podnieślim się, kościami
strzyknelim   i  nuże  reszty  kompaniji  szukać.   Wierzyć  począłem,  że
czarodziej  jakowyś  u  Rangerusa  się  zjawił,  bo ledwom w progi komnaty
jakowejś  zawitał,  takom  i  gorzałke  na stole obaczył.  Na tenże widok,
puste brzuszysko odezwało się jękliwie, graby same w szkła stronę pomknęły
i pić my poczeli, zdrowie kompanów uwięzionych co rusz wznosiwszy.

Takoż  pilim i pilim, aże Rangerus nadszedł i rzekł, co impreza ku końcowi
zmierza.   Smutkiem  się  gęby  nasze  pokryły,  ale  nic  to.   W jakiejś
pobliskiej  gospodzie zakupilim parę butelczyn, choć Ciaborgusowi chwałę i
cześć  oddać  należy,  bo  zdrowiem i zyciem ryzykując, skradłszy był dwie
butelczyny  gorzałki,  co  nie dość, że grosiwa oszczędzić pozwoliło, to i
radością serca nasze napełniło.  Wrócilim do Rangerusowego domostwa, gdzie
chwilkę   posiedziawszy  i  popiwszy,  pożegnalim  się  z  gospodarzem  i,
zobaczywszy   przeuroczy,   zielony   trawniczek,  ku  niemu  kroki  swoje
skierowaliśmy, by w promieniach słońca, na ziemi zasiąść i gorzałką gardła
spragnione zakropić.

Dzionek   to   był   wspaniały,  jeno  kompanów  naszych,  a  Petersusa  w
szczególności,  brakować nam zaczęło.  Wywiedziawszy się o drogę, udaliśmy
się  pod kamienicę, gdzie władza na swych stołkach siedziała i grożną miną
zbywała  wszystkie nasze prośby o kompanów wydanie.  Widząc, że czczymi są
nasze  prośby  i słowa, udalim się do powozowni.  Wraz z Sivusem poszli my
papiery na drogę zakupić.  Ledwom papierzyska w sakwy pochowali a tu nagle
Echus,  Krowusem  zwany,  informacyją nas uraczył, jakoby chwil kilka temu
władza,  z  cicha  pod  powozownię podjechawszy i w cieniu się zaczaiwszy,
wyskoczyła  zza  węgła  i  dwóch kompanów naszych, Skajusa i Ciaborgusa, w
łapska swe obmierzłe schwytała i siłą do powozu zawleczywszy, odjechała.

Słowa  żadne  rozpacczy  naszej nie wyrażą.  Patrzylim na siebie, dziwując
się  niepomiernie,  łeb  zachodząc,  cóż  się  mogło  zdarzyć.  Długom nie
podumali,  bo  powóz  nasz  odjeżdżał  i trza nam było weń się pakować.  W
tejże  chwili kolejne zdumienie mózgi nasze poraziło.  Otóż, ni z tego, ni
owego,  Petersus,  jako  żywy  przede  nami stanął i do powozu wraz z całą
kompaniją  załadować  się  raczył.   Zarzucilim go z miejsca pytaniami, na
które  ówże  niemrawo  odpowiadał,  zupełnie,  jakoby go władza przez młyn
jakowyś  przepuściła, resztki siły i woli zeń wydusiwszy.  Co nieco jednak
się dowiedzielim, jeno sprawa ta poufną jest i zdradzać jej nie mogę.

Ruszylim z Rangerusowego grodu i po czasie jakimś, po raz wtóry stanęliśmy
w  owym  grodzie  olbrzymim,  gdzie ludzi jak mrówków, a powozownia niczym
dwie  wsie  wielka.   Wysiadalim właśnie z Sivusem, gdy nagle gałom naszym
widok dziwny, acz straszny, się pokazał.  Oto obok powozu, niemocą powalon
i  bez  ducha  najwidoczniej,  kompan nasz, Zibus, leżał i martwym być się
zdawał.   Nuże  ku  niemu  podbieglim  i  okazać  się stało, że Zibus jeno
zamroczony  gorzałką  był,  widać  łeb u niego niezbyt tęgi, skoro w takim
miejscu  świadomość  stracił.  Że to jednak kompan nasz był dobry, takom z
Sivusem,  wprzódy  pod  łapy  Zibusa  złapawszy, dźwignęlim go w górę i ku
powozowi naszemu człapać poczeliśmy.

Serca nam do gardeł podlazły, kiedym obok siebie zobaczyli władze.  Trzech
ich było, rosłych i potężnych mężów, a miny marsowe niczego dobrego wróżyć
się  nie  zdawały.   Nakazali  nam,  byśmy  wraz  z  nimi się udali do ich
siedziby,  bo, wedle ichnich słów, porządek zakłócamy a widokiem naszym, a
Zibusa  szczególnie, obrazę u porządnych ludzi wywołujemy.  Jako że wraz z
Sivusem  też mieliśmy nieźle we łbie, nie strzępiliśmy języka po próżnicy,
jeno  siły  zebrawszy poczęliśmy iść do przodu, Zibusa, który niczym worek
kartofli  martwym  być  się  zdawał,  trzymawszy  i  niemalże  po klepisku
ciągnęlim.

Władza  wierzeje  nam  otworzyła i umieściła w komnacie jakowejś, gdzie na
ławach  leżało  już  dwóch innych ludków, jako Zibus, zamroczonych.  Wedle
stołu  wielkiego,  z  piórem w ręku i kałamarzem przy boku, siedział jakiś
wyższy  władza  i  tenże  właśnie  począł  mnie  wypytywać,  co się stało,
dlaczego  mamy  we  łbach i co ma z nami zrobić.  Inszy zaś kazał mi sakwę
moją  wypróżnić,  zupełnie  jakobym  bomby  albo  inne  świństwa  w niejże
przewoził.   Niczegom  jednak  podejrzanego  w  sakwie nie miał, toteż ten
wyższy  władza  spytawszy  o  godność  moją, w kajecie ją zapisał a potem,
wzrok  wprzódy  na  mnie skierowawszy, zapytać był raczył, cóż też on ma z
nami uczynić.

Ja,  człek  co nieco wygadany i w świecie obyty, rzekłem mu, iże problemów
żadnych sprawiać zamiaru nie mamy, jeno do chałup własnych nam spieszno, a
gorzałki  to  trochę  z  przygodną kompaniją łyknelim, bez żadnych wszakże
złych  zamiarów.  Wyższy władza pokiwał był głową, zamruczał coś pod wąsem
swoim  i  kazał  nam iść precz, na odchodnym rzucając, że jako nas jeszcze
raz obaczy, tako i zostaniemy u nich, jako Zibus, którego nam władza wydać
za nic nie chciała.

Z  ulgą  w sercu wybieżelim z Sivusem z siedziby władzy i nuże ku powozowi
poczeliśmy  biec.   Dopierom  kiedym  przy  nim  stanęli,  do łbów naszych
zakutych  nam  przyszło,  że  ani  papierów  na  dalszą podróż nie mamy, a
sakiewki  nasze za nic nie chciały się napełnić.  Nie bacząc jednak na to,
wtargaliśmy  nasze  cielska  do  powozu  i  wtedy  okazało się, że jakowyś
ekskluzywny był to powóz, lokaje w liberii trunki roznosili a przede każdą
stancyją,  woźnica  mówić  raczył, co to za postój.  Dupskiem nie mieliśmy
gdzie   usiąść,  lecz  ślepy  traf  chciał,  iże  dwóch  kompanów  naszych
znaleźliśmy,   Jackalusa  i  Mrocznusa,  którzy  to  w  wygodach  wielkich
siedzieli i w gęby nasze zapite z uśmiechem się gapili.

Stanęliśmy  wedle  nich  i  gadać  poczęliśmy  o  tym  i  owym, Sivus zaś,
ujrzawszy  niezwykle  piękną  niewiastę,  nuże  gałami  łypać  na jej nogi
począł,  czym  niejakie  oburzenie  u  owej  wywołał.  Jednakże wedle owej
niewiasty  siedział  jej  mąż  i  co  rusz  Sivusa  spojrzeniami ognistymi
uspokajał.   Stało  się  jednakże,  że  mąż ów na którejś z kolei stancyji
wysiadł   a   Sivus,  niewieścich  wdzięków  widać  złakniony,  nuże  obok
białogłowy owej się wcisnął i dalejże gały wlepiać, to w nogi, to w piersi
cudownie zarysowane.

Sivus,  człek  niezbyt obyty w wyższych sferach, stawał się coraz bardziej
arogancki  i  natarczywy,  czym  honor  swój,  jak i mój, na szwank począł
narażać.   Takoż i w łepetynie mojej myśl powstała, co by Sivusa uspokoić.
Wsadziłem  łapę do mojej sakwy i znalazłem tam butelcznę z napojem jakimś.
Nie była to wprawdzie gorzałka, alem i tak sobie nieźle golnął.  Gdym płyn
ów  przełykał,  myśl powstała, co by Sivusa w łeb ową butelczyną trzasnąć.
Nie czekając ni chwili myśl w czyn zamieniłem, jeno zapomniałem butelczyny
zakorkować  i  gdy trafiłem nią w łeb Sivusa, płyn się zeń wylał i zarówno
na  Sivusa  jak  i na niewiastę ową spłynął.  Białogłowa wstała oburzona i
rzucając   pod   naszym  adresem  niewybredne  epitety,  którym  nie  mógł
zaprzeczyć,  chwyciła  swoje  pakunki  i  uciekła  w  spokojniesze zakątki
powozu.

Honor  mój  przez  to ucierpiał, ale miejsce nagle dla mnie się znalazło i
kiedym  klapnął  na  siedzenie,  takom  i  o  owym  dyshonorze  z  miejsca
zapomniał.  Chwilę krótką posiedziałem spokojnie, aż tu Sivus począł nagle
dziwnie  bełkotać  i piana jakowaś z ust jego poczęła płynąć, znak widomy,
że  brzuch  Sivusa  miał  już  dosyć  gorzałki  i  właśnie  zamierzał  się
wypróżnić.   Siedząca wedle nas dystyngowana dama, widząc takie zachowanie
w  eleganckim  powozie,  czym  prędzej  chwyciła  swoje  bagaże  i śladami
pierwszej  uciekinierki opuściła nas, wprzódy jednak nazywając bydlakami i
temu podobnymi.

Chwyciłem  Sivusa,  leciutki ci on jak piórko, i pędem go zaprowadziłem do
wychodka,  którego  Sivus  aż  do  stancyji  naszej  nie opuszczał, tak mu
brzuszysko dopiekło.

W  końcu wysiedlim na stancyji i pożyczywszy nieco grosiwa udaliśmy się do
domostwa  Sivusa.   Rodzicieli  jego  szlachetnych  w domu nie było, toteż
skierowawszy  kroki  nasze ku kuchni, do kurczęcia świeżego dopadliśmy się
niczym psy, by potem opaść w fotel i z lubością zaciągnąć się dymkiem.

Dzień  cały  u Sivusa spędziłem, gawędząc o tym i owym, aż nadeszła chwila
powrotu  w domowe pielesze.  Po raz kolejny znalazłem się w powozie, który
tym  razem  zawiózł  mnie prosto do mojej rodzinnej osady.  Domostwo swoje
przywitałem z niekłamaną radością, obejrzałem pracę uczniów i czeladników,
wypiłem  co  nieco,  odłożyłem  na półkę magiczne szkła i zapadłem w błogi
sen.

Teraz  życie  toczy  się  spokojnie, lecz wiem, iż obudziwszy się któregoś
dnia,  na  parapecie  zastać  mogę  zmęczonego  gołębia  do  którego  nogi
przytwierdzony  będzie  malutki  zwitek  pergaminu  z  wiadomością, że oto
któryś z kompanów następne spotkanie organizuje.

                                  * * *

Prawda,  że  straszna  kicha?   Bawiłem  się  troszeczkę,  ale to już chuj
wielki.   Przejdźmy  do  spraw  normalnych, czyli scenowych.  W poprzednim
numerze  mieliście,  Drodzy  Czytelnicy,  okazję  przeczytać  taką scenową
podziałkę.  Siedziałem w domu, nie miałem nic do roboty, więc postanowiłem
dzielić sobie dalej, a nuż w końcu nauczę się tej matematyki?  Jeżeli więc
ktoś  chce wiedzieć coś więcej o podziałach, dzieleniu, wynikach dzielenia
i temu podobnych sprawach, niech przeczyta sobie coś, co zowie się....  [i
tu następuje kolejny artykuł Lenina - dop. Lothar]