C.A.F. - Bydgoszcz '95 (Fuckir/Ind.) No i kolejne party, tym razem multikomputerowe, czyli dla Amigowców, Commodorowców oraz PC-towców. Party odbyło się w Bydgoszczy pod nazwą Computer Art Festival'95. No cóż, taką nazwę mogli wymyślić tylko PC-towcy, bo to oni byli organizatorami tego miernego party. Dokładniej była to PC grupa Dark Legions, ale także kilka lubianych (?) ludzi z amigowskiej sceny, m.in. Hudi, Bukka. Party odbyło się w dniach 29-30 lipca i jak każde party wielokomputerowe nie było zbyt udane. O party dowiedziałem się na tydzień przed. Jednak dopiero w dniu wyjazdu zdecydowaliśmy się tam pojechać. W składzie ja, czyli Fuckir, Flapjack, Pila oraz commodorowiec Hiugo zebraliśmy się w norze Flapjacka. Jeszcze ostatnie wskazówki trenera i amigowsko wbiegamy na dworzec. Pociąg podstawiony, bilety kupione, jesteśmy w przedziale... Zaraz, zaraz, o czymś zapomnieliśmy. Tak, tak, a paliwko! Szybko wyskoczyliśmy po jedną dużą wodę ognistą i kilka piw. No, a w pociągu, to już standartowe wydarzenia. Tankowanie, toasty, szklenie torów i wesoła gęba. Na jakiejś stacji wsiadło dwóch marynarzy i jakiś spoko gostek, fajnie się z nimi gadało. No, ale nagle stacja Bydgoszcz, trzeba ruszyć dupy. Byliśmy już tam przed 3:00. Rozejrzeliśmy się po dworcu i okolicy. Ani jednej komputerowej duszy. Poszliśmy do poczekalni, a po pół godzinie znowu ruszyliśmy się rozejrzeć. Tym razem spotkaliśmy pokaźną grupę PC i Amigowców. Jako, że autobus był dopiero o 5:00 poszliśmy całą grupką do poczekalni, gdzie podłączyliśmy Amisię do kontaktu i oglądaliśmy demka. Czas upłynął szybko i już siedzieliśmy w autobusie. Jechaliśmy, jechaliśmy i jeszcze trochę jechaliśmy, wywiozło nas na samo zadupie Bydgoszczy. Tam to nawet psy dupami szczekają, a jak jednego zabili to pół roku jeszcze łańcuch szczekał. No nic to, przed szkołą byliśmy już około 6:00. Ale wielmożni organizatorzy nie wpuszczali przed 10:00, a po jakimś czasie powiedzieli, że łaskawie nas wpuszczą może o 8:00. Wkurwieni musieliśmy siedzieć przed szkołą. Na szczęście mieliśmy stare Bajtki i Entery, które należycie wykorzystaliśmy. He, he, po jakimś czasie przed wejściem do szkoły było morze podartych stron gazet. O dziwo, kiedy już weszliśmy do środka, ktoś to ładnie i szybko posprzątał. O 8:00 mogliśmy już wejść i tutaj jeden z dwóch plusów tego party. Rejestracja, pomimo tego, że było to też party PC-towskie, była na Amidze. Ale jak mówiłem był to jedyny plus wraz z tym, że było to friendshipowskie party, jak każde. Można było rozlokować się w sali, jednak prawie wszyscy rozbili się na korytarzu. Zaczęło się party. Do około 20:00, czyli pierwszego kompotu, nic nie było zorganizowane. Niektórzy kopiowali, dokańczali prace, inni oglądali czyjeś produkty, jeszcze inni poznawali nowych ludzi albo pogłębiali stare przyjaźnie. Na nudę nie można było narzekać, było tylu ludzi, z którymi można było porozmawiać, atmosfera była jak zawsze przyjazna. Alkoholu nie można było spożywać na terenie party więc potulnie wszyscy (?) łykali w pobliskim sklepiku. Od pierwszych dwóch piw chodziłem cały czas na gazie, bo co jakiś czas spotykało się kogoś i wspólnie szliśmy wypić przyjacielskie piwko. Czas leci i pora posiłku dla prawdziwego amigowca się zbliża. Znajduję bufet, a w nim do zjedzenia tylko bigos (issue #9, he, he) i jakaś parówka. No cóż, wybrałem to pierwsze, jak i większość jedzących. Bufet po prostu był do dupy! Mój żołądek nigdy im tego nie wybaczy. Po jakimś czasie, znów zgłodniałem, bigos recomended. Ale co się okazało, bigosu i innego jedzenia nie ma. Co?!! Kurwa, ja byłem głodny o 18:00, a ile jeszcze godzin pobytu tutaj zostało. W okolicy nic kompletnie nie było, gdzie możnaby zjeść choć małe conieco. Lecz aby się upewnić spytałem się organizatora (jebało od niego PC-tem), gdzie tu można coś zjeść. A on mówi, że coś najbliższego autobusem pięć przystanków stąd, a później w... Pierdolę ich!!! Kurwa żarcie powinno być na miejscu, ewentualnie gdzieś w pobliżu. A tu... Aaa... Szkoda żołądka... Do końca wytrwałem na pseudo-żarciu m.in. słone paluszki po bretońsku, chipsy w polewie czekoladowej i inne takie. Ale to nic. Jeszcze przed composami zrobiłem obchód po komputerkach oglądając co ciekawsze rzeczy. Ale co mnie najbardziej zaszokowało, to nie było na Amidze, a na komodzie! Była to procedurka dooma na C-64! Dźwięk, duża szybkość, dużo kolorków, jeszcze postacie i ruchome obiekty. Dla mnie to był szok, gdyż komodę pamiętam tylko z cienkich gierek. Nadszedł czas kompotów. Odbywały się w dość dużej sali gimnastycznej. Jako pierwszy music-compo, który był wspólny dla PC i Amigi i chociaż prowadzący nie mówili, czy to jest Amigowski czy PC-towski moduł, to jednak dało się usłyszeć komentarze w stylu "moduł na 12 kanałach", "na 4 ścieżkach", "16 bitowy dźwięk", itp. Ogólnie poziom był dosyć wysoki, mi się przynajmniej modułki podobały, lecz przeszkadzało w słuchaniu tworzące się echo w sali. Wprawdzie większość to bum-bum-bum, ale za to w najlepszym wykonaniu. W ogóle mieszanie 8 bitowego dźwięku na 4 kanałach z 16 bitowym na kilkunastu ścieżkach, raczej nie powinno mieć miejsca. Chyba jest jakaś różnica. Pomimo, że PC-ety miały fory, wygrał Scorpik. Mi się jescze podobały utwory Dana i Bethovena oraz gitarowy modułek (sorry, ale nie wiem, kto był autorem, nr18). Następny był graphics-compo. Big screen nie był najwyższych lotów, ale też nie najgorszy. Jak wcześniej, tak i teraz compo było wspólne. Grafik było coś ponad 20 i stały na wysokim poziomie. Jak się później dowiedziałem PC-towcy ładnie skanowali, a niektórzy pobieżnie przerabiali prace amigowców z zachodu. No cóż, lamerstwo u niebieskich jest na najwyższym poziomie. Najlepszy według mnie był extra screenik Seq. Później odbyło się intro-compo, na szęście nie połączony z PC-tami. Intra były na poziomie "bez poziomu" w ilości - sztuk pięć. Po prostu zrobione dla jaj, aby były. Jedyne w miarę poważne było grupy Illusion, zawierało scroll, fajnego logosa, a później teksturowanie w perspektywie kaczek. Dwa inne, to na przykład screen z napisem "JTX LAME" (PC-towski organizator) lub "AMIGA RULEZ" i muzyczka zrobiona na poczekaniu. Ogólnie total syf dla jaj (dosłownie i w przenośni). No nic, czekaliśmy na demoniczny kompot. I doczekaliśmy się czterech zróżnicowanych jakościowo demek. Jako pierwsze Sabotage grupy Technology. W demku postawiono na desing gdyż nie zuważyłem żadnego efektu. Muzyka to zsamplowane sekwencje utworu "Lick it". Nic specjalnego. Drugie demko to intro do NTB#8 autorstwa XTD. Jak na czołowego muzyka i naczelnego NTB robi naprawdę super interka pod względem desingu. Ja nie wiem, jak on na to wszystko znajduje czas, jestem pełen podziwu. Następne to jajcarskie demko na najwyższym poziomie, czyli Delirka pijackiej grupy Uniwersytet Picia. Jaja są już na początku, credits: Gfx by Lenin (Ciekawe, kto je zrobił naprawdę, gdyż są super), Msx by Katani (muzyka też fajna), Code by Sivy (fajne teksturki, plasmy nakładane na obiekty, itp.). Ogólnie demko robi duże wrażenie. No i ostatnie demko, które bije wszystkie pozostałe o głowę, to demo Appendixu o nazwie Contagion. Demo to jest na wszystkie Amigi i dzięki temu zrobiło to na mnie wrażenie. Obfituje ono w znakomite, jak na A500 efekty, a także extra desing, muzykę i... animację. Cały trzeci dysk demka zajmuje extra animacja lotu w tunelu. Demko jest godne obejrzenia, ale niestety autorzy nie pozwolili kopiować pod wymówką, że jest jeszcze mały szczegół do poprawienia. Czyżby powtórka z Tiltem? Ostatecznie jednak to demo zajęło trzecie miejsce za, hmhm, PC-towskimi demkami. Gdyż wspaniali organizatorzy postanowili połączyć na koniec demka obu komputerów. Nic dziwnego, no bo jak ma się równać demko na A500 z demem-słoniem na 486DX2. To tak, jakby w wyścigu porsche wystawić syrenkę, która by była i tak trzecia. Nie mniej jednak trzeba przyznać PC-towcom, że umią zrobić fajne efekty (mają silny procesor...), np. renderowane obiekty 256 kolorów w jednej ramce, czy też obwarzanek traktowany gouardem w jednej ramce pozostawiający za sobą smugę. Ogólnie może nie mają zbyt dobrego desingu (choć już powoli), ale muzykę robią niektórym amigowcy np. Scorpik, Snoopy. Trzeba jeszcze dodać, że jest to ich największe party w tym roku, czyli najlepsze produkcje. Nie czekając na wyniki (te co mam, to dowiedziałem się o nich poźniej), jak i większość uczestników, postanowiliśmy opuścić miejsce zbrodni o świcie księżyca. Tak więc na stacji byliśmy około 6:00, a pociąg miał odjeżdżać za minutę. Szybko pobiegliśmy na peron, gdzie w ostatnim momencie powstrzymaliśmy konduktora przed opuszczeniem lizaka (celnym ciosem w środkowe jądro, he, he). Oczywiście nie zorientowaliśmy się, że do naszego wspaniałego miasta Kostrzyn jadą tylko dwa ostatnie wagony odłączane w Pile. A my spokojnie śpiąc w trzecim od końca wagonie zmierzaliśmy sobie do Starogardu. Przed Starogardem kanarek sprawdzał bilety. Budzi nas, prosi o bileciki i po chwili mówi: - No panowie, do Kostrzyna to wy nie dojedziecie. - Dlaczego? - Ano, jesteście pod Starogardem. - Jak? Co? Kto nas przeniósł do innego pociągu? A gdzie to w ogóle jest? - Nad morzem. - Co??? Później dojechaliśmy do domu, przesiadając się jeszcze z pięć razy. A pomyśleć, że mieliśmy bezpośredni dojazd. No cóż. Ogólnie party uważam za udane pod względem friendshipu, pod każdym innym była to totalna klapa. Tak, jak każde party wielokomputerowe nie było zbyt udane. Ja na pewno nie pojadę drugi raz na takie party (żołądek mnie nie puści), jest przecież tyle lepszych tylko amigowskich party. Fuckir/Ind.