The Party 1994


Jesteśmy  wszędzie!!!   Wścibskie  legiony  chłopców  herbu  PMM  były już
wszędzie.    Wszędzie   gdzie  bezkarnie  można  popierdywać.   Jednym  ze
znaczących  celów  naszych  wypraw  stało  się takie jedno małe państewko,
gdzie organizują największe na świecie i znane wszem i wobec party, Tunia.
Chodzi  tu  oczywiście o The Party 1994, które tradycyjnie miało miejsce w
przerwie  między  Bożym Narodzeniem i Sylwestrem czyli od 27 do 30 grudnia
1994.

Nasze oddziały dotarły tam pod postacią moją czyli Mnie.  Z Polski w Tunii
pojawiło  się  jakieś  11  osób, nie licząc jednego kierowcy.  W tym osiem
osób,  które  dotarły  do  Herning w osobowej wersji Forda Transita.  Może
pokrótce  wymienię  które  to  osoby wprowadziły trochę swojego smrodku do
spokojnego  miasteczka jakim jest Herning:  Qwerty/Scope (ten na początek,
bo  fajnie się go pisze), Python/TPDL, Tom/TPDL, Dreamer/TPDL, Norby/TRSI,
Qba/TRSI,  Snoop  (ex.Redman)/Applause oraz Moi.  Ponadto w inny mniej lub
bardziej  droższy  sposób dotarli na miejsce Mr.Root/Union (kupa szmalu na
samolot),  Musashi/Union  (stary  globetrotter,  Mongolia i te klimaty...)
oraz jeszcze jeden człowiek, lecz nie znam jego xywy (no ID).

Moja  podróż  usłana  kolcami  bez  róż,  rozpoczęła  się, gdy zrozpaczony
zorientowałem  się,  że  nie  wziąłem  aparatu, żeby Lizardking, czy Facet
mogli  sobie  ze mną zdjęćko pstryknąć.  Ale cóż, to ich strata...  A więc
spod  katowickiego  dworca wyruszyłem wraz z Python'em, Tom'em i Snoop'em.
Kierowca  chyba  też  był...   Cała  reszta, która przeszła mi przez palce
nieco wyżej, wsiadła we Wrocławiu skąd poszybowaliśmy w kierunku Niemiec w
takt  tajnych  rozmów  telefonicznych (wtajemniczeni wiedzą o co chodzi, a
jak  nie  to  ich  tak  urządzę,  że  telefony  postradają,  he he...).  W
Niemczech  stary  recydywista  znany  w  pewnych  kręgach jako Norby Złota
Rączka, obrobił szwabski automat telefoniczny na jakieś sześć marek...

Podróż  trwała  z  lekka  14  godzin,  lub coś koło tego.  Pod Messecenter
Herning  (to  party-place)  byliśmy  równo o 10 rano (sprawdzałem na mojej
busoli)   czyli   w   momencie  oficjalnego  otwarcia  bram.   Z  tego  co
dowiedziałem   się  od  organizerów,  Messecenter  Herning  to  największy
kompleks targowy w Danii.  To było rzeczywiście kolosalne, na potrzeby The
Party  wynajęto ze sześć wielkich hal.  Cztery z nich były przeznaczone na
sprzęt  i  w  ogóle  na  party,  dwie  to  były  sleeping-halls  non  stop
zaciemnione i nie zawsze dobrze ogrzane (o tym przekonać się było można po
przebudzeniu, gdy nieokryty śpiworem nos wykazuje tendencję do odpadania).

Wjazd  kosztował cholernie dużo, bo w okolicach 80 zł po przeliczeniu, no,
ale  za  klasę  się  płaci.   Za  tę  kasę  otrzymaliśmy specjalny dysk do
głosowania,  oraz sznurek zaciśnięty na ręce (ten sznurek to był tym samym
co  u  nas  identyfikator,  gdy  się  wyszło  i  ponownie  wróciło,  to po
pokazaniu,  że  się  taki ma, można było wejść).  Właściwie był to kawałek
sznurka  z  kawałkiem  metalu  ściśniętym  kleszczami  i jak by się dobrze
postarać,  to  można  by  wykombinować  takie cacka samemu i trochę na tym
zarobić.   Na  szczęście nie zrobiono nam rewizji w bagażach (a innym taką
robili,  sam  widziałem),  szukali  przede  wszystkim  alkoholu,  a  także
narkotyków  i broni (czyli tego co było zabronione w rulesach).  Python na
szczęście  zarezerwował wcześniej stolik i tam się rozłożyliśmy.  Z Polski
przyjechało  zero  komputerów  dlatego  żerowaliśmy  na  rozłożonych  obok
komputerach ludzi z Tribe i Platin.

Niestety na party było bardzo dużo niebieskich (około 900!), wprawdzie nas
było  ze  dwa  razy  tyle,  ale  i  tak  jest  to  około  900 zmarnowanych
życiorysów.   W  każdym  bądź razie panoszyli się jakby byli u siebie.  Co
było,  dla  mnie  przynajmniej,  najbardziej  oburzające  było  to, że gdy
podczas  composów  pojawiał  się  znany i lubiany logos "Intel Outside" ci
idioci ośmielali się gwizdać.  Jakbym takiego zobaczył jak gwiżdże, to bym
mu  chyba ozór wyrwał.  Ale jakieś 95% tego barachła to ciągle tylko grali
w  "Doom'a",  ja  nie  wiem  co  oni  w  tym widzą...  Wśród amigowców też
zdarzały się skrajne przypadki, kiedy to podczas np.  demo compo niektórzy
ludzie którzy mieli stoliki przed samym big screen'em (czyli te najlepsze)
jak idioci pogrywali w jakieś stuknięte gry.  To było lekkie przegięcie...

Tam  to  była  organizacja z prawdziwego zdarzenia.  Na miejscu zapewniono
wszystkie   podstawowe  usługi.   Były  dwa  bary  standardu  co  najmniej
McDonald's  z  których  jeden był czynny non-stop 24 godziny na dobę, plus
dwa  mniejsze  kioski  ze  słodyczami  i drobniejszzymi przekąskami.  Ceny
jednak  zabijały,  średnio za półtoralirową butlę Coca-Coli płaciło się 10
zł,  a  herbata  czy  kawa  kosztowały jakieś 4 złote.  Jednak trzeba było
przestać  przeliczać,  bo  tak to nic by się nigdy nie kupiło.  Oczywiście
ceny  były  wysokie dla Polaków, gdyż dla Niemców czy Skandynawów, były to
zwykłe ceny za takie towary.

Na  miejscu  można  było  wymienić  walutę w terenowej komórce tamtejszego
banku,  były czyste (sic!) ubikacje z mydłem w płynie przy każdej umywalce
i  suszarkami  do  rąk  (raz,  jak  tam wszedłem, to zobaczyłem w umywalce
wyjątkowo  dorodnego fraktala, raczej niepolskiego pochodzenia i z czystej
ciekawości wróciłem do tego kibla 15 minut później - nic tam już nie było,
czyściuteńko),  w  holu  było  sześć automatów telefonicznych (na monety i
karty magnetyczne) bezbłędnie łączących z "dalekimi krajami" (np.z Polską)
(jeden  automat  był  zepsuty  i  w ogóle nie zużywał karty magnetycznej),
punkt  informacyjny  z  organizatorami  zawsze  chętnymi  do  pomocy (byli
kulturalni  i  to  im  przede  wszystkim  zależało  aby komuś pomóc, a nie
odwrotnie),  jeżeli  miało  się  już  dość spikania w inglishu, można było
odpocząć  w  tzw.   "laser-disc  room", czyli sali projekcyjnej, gdzie non
stop  puszczano  klasyczne filmy z dysków kompaktowych (Terminator II, The
Pelican  Brief,  Speed, Jurrasic Park, Seaquest, Last Action Hero i wiele,
wiele  innych).   W punkcie rejestracyjnym były koszulki, czapeczki (można
było  wybrać  spośród  różnych szablonów z napisem "The Party 1994", które
potem  nagrzewano na przód czapki) a także plakaty z rysunkiem Devilstar'a
(na to chyba było najmniej chętnych - za drogie jak na plakat).

Oprócz  zwykłych  composów,  organizowano  także  takie  szalone  np.   na
najładniejszy  komputer  (wygrał  gość,  który  miał komputer w obudowie z
przezroczystego plastyku), na najbrzydszego gościa (byli chętni!), czy kto
szybciej  wypije  1.5  litra  coli  (albo  dwa  litry,  nie  pamiętam już)
(zwycięzca  zrobił  to  w  47  s.,  a  to  podobno  nowy  rekord  świata).
Wieczorami za 30 koron można było wziąć udział w wirtualnej grze, w której
można  było  "postrzelać" do żywych przeciwników, a oni mogli "postrzelać"
do  Ciebie...  Dwaj komandosi z Polski - Norby i Dreamer wzięli w udział w
tej  grze,  jeśli  chcecie jakieś wrażenia z tej gry, to ich zapytajcie...
Poza tym w jednej z niewykorzystanych hal zorganizowano rave party również
dla  ludzi  z  zewnątrz  (wreszcie  jakieś  porządne  tunki),  gdzie wśród
migających stroboskopów i w takt transujących kawałków rave szaleli Qwerty
i  Snoop,  było  głośno, ale czadowo i przede wszystkim tańczyły zajebiste
tunki.

Na  big-screen'ie  wszystkie  prezentacje  tekstowe  (ogłoszenia, program,
plansze  informacyjne)  leciały  ze  Scali.   Organizatorzy mieli łączność
radiową  przez krótkofalówki, tak więc w przypadku kłopotów, po kilkunastu
sekundach   cały   kordon   "czerwonych   chujów"   (organizatorzy  nosili
charakterystyczne  czerwone koszulki) był na miejscu gotów do interwencji.
Jednak  organizacja  nie  była  idealna,  mimo tych rozwiniętych schematów
interwencyjnych  i  stałego  nadzoru  na  The  Party  1994 ukradziono masę
sprzętu.    Na   big-screen'ie   co  chwila  ukazywały  się  informacje  o
zaginionych:    Amigach  1200  z  osprzętem,  A4000/040  (sic!),  twardych
dyskach,  czy nawet 486DX 60MHz (cóż za wypaczony gust).  Poza tym głównym
problemem  organizatorów  było  zdecydowanie  opóźnianie composów i innych
zaplanowanych wydarzeń (jakbym skądś to znał).  Poza tym Snoop'owi zginęło
z  plecaka  100  koron,  a  Norby'emu  zginęła  czapka...  Wiele wcześniej
zaplanowanych  godzin było nieaktualnych, a opóźnienia dochodziły nawet do
pięciu godzin!

Szkoda że tak rygorystycznie przestrzegano tej zasady o zakazie spożywania
alkoholu  pod  żadną  postacią,  przynajmniej  piwo  mogli  tolerować.  Ja
osobiście  do  Tunii wwiozłem sześć półlitrowych puszek rodem z żywieckich
browarów  i wszystkie tam zostały opróżnione.  Czasami gdy razem z Norby'm
i  Qbą  wysuszaliśmy  kolejne puszeczki (Norby wziął tyle puszek żeby upić
się  dziesięć  razy,  czyli  puszeczek było dziesięć) w sleeping-hall'u to
chodzili tam czerwoni, świecili ludziom latarkami po oczach i podejrzliwie
gapili  się  co robimy, szczęśliwie nic nie zauważyli, ale żeby wprowadzać
taki stres przy piciu tego boskiego płynu to trzeba być tuńczykiem.

Music  compo  odbyło  się  jako pierwsze 28-go o 14:00.  Usadowiłem się na
przeciw   big-screen'u   dokładnie   pomiędzy   dwoma   stertami   sprzętu
nagłaśniającego.    A  nagłośnienie  to  tam  mieli  naprawdę  dobre,  pod
warunkiem że nie siedziało się bliżej niż 10 metrów od głośników, bo wtedy
trochę  dudniło.   To co mi się bardzo podobało podczas compo, a czego nie
ma  w  Polsce  to  pełna  informacja  o  modułach  i  grafikach  przed ich
prezentacją (chodzi mi tu o podanie autora, tytułu i numeru na jaki należy
głosować).   Po  pierwsze  nie  wiem kto wymyślił tę bzdurną zasadę, że na
compo prace mają być anonimowe.  Przecież jak ktoś chce to i tak zagłosuje
na  znajomego,  kumpla  czy  idola  (ale  to brzmi...), a taka pełna notka
informacyjna  przed  prezentacją (lub w czasie w przypadku modułów) bardzo
by  się  przydała.   Po  drugie  chodzi  też  o czytelność, a raczej dobrą
słyszalność organizatorów (a tak właściwie o brak tej słyszalności, to już
poplątałem...).   Na  tych  party  w  Polsce, na których byłem zawsze ktoś
prowadził  music  compo, nie było w tym nic złego, dopóki ten kto prowadzi
mówi  wyraźnie i zrozumiale (nigdy nikomu się nie dogodzi), większość razy
albo  pluto w mikrofon, albo było na tyle głośno, że nic nie było słychać.
Nie  lepiej  byłoby  zrobić  to  wszystko  na  big  screen'ie?  Wszyscy by
widzieli  i nikt potem by nie psioczył, że niedosłyszał tytułu, numeru czy
czegokolwiek.   A jak już ktoś musi koniecznie prowadzić composy, to niech
będą  numery,  tytuły  i  opcjonalnie  autorzy  równocześnie pokazywane na
screen'ie.   Prosiłbym  bardzo organizatorów przyszłych party o rozważenie
tych kilku innowacji.  Dobra, to tyle gwoli postulatów...

Wracając  do  music  compo, to poziom był zaskakująco niski jak na takiego
formatu  party.   Byłem  realnie  zawiedziony.   Myślałem,  że tam to będą
moduły sław typu Lizardking, Interphace, Chromag (to ci którzy byli obecni
z  bardziej  znanych),  a  tu  chała.   No,  nie było aż tak źle, były dwa
moduły, które mi się szczególnie podobały.  Chodzi mi tu o moduł z numerem
dwa  o  tytule  niemieckojęzycznym  (a  przynajmniej  tak  mi  się wydaje)
autorstwa  Mr.Looping'a  (ja  go  już  gdzieś  wcześniej słyszałem, co nie
zmienia  faktu  że  jest  on  zajebisty), drugi, to jak się każdy domyśla,
Dreamer,  w każdym chyba zagrały pewne patriotyczne nutki.  W końcu po raz
pierwszy  na The Party moduł polskiego muzyka i od razu tak wysoko, fajowo
było...   Wprawdzie  moduł  krążył  już  od  jakiegoś czasu, ale co z tego
(patrz wyżej).

Intro  compo  było  o  18:00.   Co  tu  dużo gadać, według mnie intra były
zabijające.   Co  tu  dużo  mówić  takie  intra  jakie  widujemy  u nas na
compotach  (a przynajmniej znakomita większość), tam odpadłyby w selekcji.
Tak  się  składa,  że  miałem  przez pewien czas wszystkie intra, nawet te
które odpadły w selekcji.  Oczywiście są i wyjątki, a takim wyjątkiem było
niewątpliwie  intro  TPDL  pod  tytułem  "Hollywood  Mood".   Jestem pełen
uznania  dla pracy Tom'a, ludziom się podobało, bo w czasie projekcji były
brawa  (szczególnie w momencie kiedy ten nosorożec, czy inny zaurus zaczął
się  obracać),  Dreamer  głęboko zainspirował się Heatbeat'em, ale utworek
niezły  jest.   Jeśli  natomiast  chodzi  o  tego jakiegoś-tam-zaurusa, to
uważni  zauważyli  pewnie  dokładnie tego samego zwierzaka w demku Virtual
Dreams'ów,  tyle że Dr.Skull (albo Tsunami, oni to kodowali, więc któryś z
nich) mając do dyspozycji nieograniczoną ilość miejsca na dysku/ach zdołał
jedynie  go  pokazać  i  puścić  wokół niego źródła światła, natomiast Tom
mający  limit  w postaci 40960 bajtów po spakowniu, pokazał go i zmusił do
obrotów  wokół  własnej  osi  z  uwzględnieniem oczywiście źródła światła.
Bosko,  bosko,  podobno  Dr.Skull podczas tego intra z lekka się zszokował
(źródło  wiarygodne  i  obecne przy fakcie).  Bądź co bądź dla mnie był to
kandydat  na  miejsce w pierwszej trójce, a zajął szóste (chyba...).  Inne
intra,   które  mnie  zadziwiły  to  Nitte!/Passion,  4k0/Polka  Brothers,
Doodle-doo/VD   oraz   Peverly   Hills/Stellar   (zajebisty   landscape  z
user-mode)...

O godzinie 2:00 29-go grudnia miało odbyć się graphics competition, ale tu
dały  znać o sobie pierwsze niedociągnięcia organizatorów.  Przed drugą na
big-screen'ie  pojawił  się  napis "Graphics compo is coming up...", który
był  na  big  screen'ie przez następne pół godziny.  Później (nie pamiętam
ile  w  końcu  zwlekali)  wreszcie  wszystko  poszło.   Wprawdzie ja tam w
grafice  nie  bardzo  siedzę, ale jakieś poglądy na ten temat wypowiedzieć
mogę.   Dla  mnie  większość  obrazków  była  na  wysokim  poziomie, część
zaskoczyła  mnie z lekka, gdyż chyba nawet w Polsce by odpadły w selekcji.
W  zachodnich  magach  słyszy  się że w Polsce nie ma dobrych grafików, że
skanujemy,  że  przerysowujemy.   Natomiast  oni  tam też przerysowywują i
skanują  (przynajmniej  częściowo).   A  my w Polsce mamy naprawdę dobrych
grafików,  by  wymienić  na  przykład  Seq'a, czy Lazura bądź Yogę, którzy
mogliby tam nieźle namieszać, ale tego nie zrobili.  A szkoda...

Wracąc  do  tuńskiego  compo, to były tam obrazki, które mnie zabiły (mnie
rzadko obrazki zabijają, no chyba że piłą tarczową...) jak na przykład ten
autorstwa  Peachy'ego  of  Masque.   Zwycięzca  compo sprzed roku, Cougar,
według mnie dał dupy, jego obrazek mnie się w ogóle nie podoba, jest w tym
jakaś  koncepcja,  ale  realizacja i efekt końcowy jest mierny.  Niektórym
natomiast  nie  podobał się obrazek Facet'a, natomiast mnie tak.  Poza tym
na  wspomnienie  ich  prac  zasługują  tacy  graficy  jak  Reward/Complex,
R.W.O/Balance, Fiver/TRSI, Devilstar/Virtual Dreams.

Z tym composem jednak byłoby za prosto gdyby tak się skończyło.  Ra/Sanity
oburzony iż jego rysunek nie przeszedł selekcji ZAŻĄDAŁ powtórzenia całego
compo.  Oczywiście nie byłem przy tym, ale takie właśnie wieści krążyły po
party.   Faktem  jest  to, iż całe gfx compo zostało powtórzone przed demo
compo.   Zostały pokazane chyba wszystkie oddane grafiki, więc chłamy też.
Było  tego grubo ponad sto, jednak głosować można było jedynie na pierwsze
99  (wymogi programu do głosowania), wynikła z tego całkiem nowa numeracja
obrazków,  więc chcąc nie chcąc zmuszeni byliśmy do obejrzenia wszystkiego
raz  jeszcze,  by zanotować sobie nowe numery obrazków, które wybraliśmy w
edycji  poprzedniej.   Obrazek  Ra,  domniemany powód powtórzenia composa,
został  zaprezentowany  i  moim  zdaniem na tę prezentację nie zasługiwał,
choć,   jak   się   później   okazało,   zajął  drugą  pozycję.   Zupełnie
niezasłużenie...

Te  wszystkie  mess'y  z  gfx  compo  pociągnęły za sobą opóźnienia całych
poźniejszych   przedsięwzięć  (w  końcu  w  przerwach  między  amigowskimi
composami  komodorowcy  i  kloniarze  mieli swoje pięć minut), więc gwóźdź
programu  czyli  demo  competition odbyło się nie o 16:00, jak przewidywał
program,  lecz  w  okolicach  godziny 19:00.  Do tego composa zgłoszono 36
dem,  z  których  wyselekcjonowano  22  produkcje.  Jak wyglądają demka to
wiedzą  wszyscy,  ja  chciałbym  to  jakoś ogólnie zebrać.  Było cholernie
trudno wygrać na tym compo.  Dużo było dem na bardzo wysokim poziomie, kto
wie  jakby  wyglądały  wyniki, gdyby demo Bomb'u nie wiechnęło się podczas
composa,  bo  demo było przykurwiste, a ten guru zepsuł ogólne wrażenie...
Dziwię  się  również  jakim  cudem  The  Silents, czy Rebels zaszli aż tak
wysoko,  przecież te demka nie mają w sobie nic ciekawego.  Są niezłe, ale
nie na pierwszą piątkę.  Osobiście na trzecim, czwartym miejscu widziałbym
demko Musashiego, dlaczego tam się nie znalazło?  Niewielu wie...  Publika
sprawiała  wrażenie,  że demko się podoba (brawa w czasie i po projekcji),
ale  żadnego  bardziej wymiernego rezultatu to nie dało.  Dlaczego Balance
nie  było  w czołówce, przecież "Syndrome" jest o niebo lepsze od "Whammer
Slammer'a",  czy  "Soulkitchen".   Jeżeli  demko  "Roots" to tylko złożony
szybko  na  party release, to ja chciałbym widzieć pełną wersję.  Niestety
Mr.Pet  nie  dojechał  z  dyskiem  pełnym grafiki i pewnie jeszcze jakimiś
routinkami  i Chaos składał z tego co jest.  Miejmy nadzieję ujrzeć wersję
100%,  jeżeli  zdecydują się wypuścić takiego fixa.  Jednak Andromeda dała
czadu,  z  tym  wszyscy  się  zgodzą,  a  Dr.Jekyll to był spoko gość, sam
roznosił  demo  po composie i nie trzeba było na nie mozolnie polować, jak
to  było  na  przykład  z releasami Polki, czy Virtualów.  Typowana przeze
mnie  piątka  wyglądałaby  tak:  Andromeda, Union, Bomb, VD, Balance i tak
typowałem   świeżo   po   composie.   Tak  z  dystansu  po  przeglądnięciu
wszystkiego   na   spokojnie   pewnie  coś  by  uległo  zmianie,  ale  nie
zastanawiałem się nad tym.

O  północy  30-go (już) miały być wyniki i nagrody, ale to nie wchodziło w
grę,  gdyż  wszystko  było  opóźnione.  Miało być o 3:00 (rano, a jak...).
Przed  tym odbyło się liczenie głosów na żywo, to znaczy było to po prostu
pokazanie  jakby  się  liczyło,  gdyż przy oddawaniu dyskietek organizator
jedynie  wkładał  ją  do komputera, a ten przez jakieś 5 sekund odczytywał
głosy,  no  i  myślę że je od razu podliczał, no bo jaki byłby tego sens w
innym  przypadku?   W każdym razie podczas tego quasi-live liczenia głosów
na  big screen'ie były znów jakieś kłopoty.  Przerywali, dawali screen "We
are  working  on  a problem" i tak to się w skrócie potoczyło.  Zrobili po
drodze  kupę  delayów  i  dlatego ceremonia wręczania i ogłaszania wyników
odbyła się dopiero o 5:00 (takich delayów to chyba nawet na polskich party
nie było...).  Dreamweb odebrał drugą nagrodę i trochę po polsku przygadał
do  organizatorów  i  publiki,  wszyscy  Polacy  wtedy  gryźli  podłogę ze
śmiechu.  W ogóle fajnie się ubliżało czerwonym, zwłaszcza jeśli oni nic z
tego  nie  kapowali...   Nagrody  rozdano tylko w kategoriach Amigi i C64.
Dla  innych,  mało  ważnych  kategorii  rozdanie  przewidziano  w terminie
późniejszym.  I dobrze, niech czekają, kloniarze...

Chcieliśmy  być  w  Polsce  jeszcze  przed sylwestrem, dlatego po rozdaniu
szybko  pozbieraliśmy  się  i  o  godzinie 7:00 ruszaliśmy z parkingu przy
Messecenter  Herning.   W  drodze  powrotnej  wszyscy raczej odsypiali noc
spedzoną  na kopiowaniu demek, nawet kierowca nie chciał postoju na spanie
i  jednym  ciągiem  dociągnął  nas  do  naszych  dziupli.   Ja  z radością
powitałem  Katowice  i jego ożywcze, krystalicznie czyste powietrze, w tej
cholernej  Tunii  nie  mogłem oddychać, tyle zanieczyszczeń...  Kończyłbym
już  ten  przydługi  in-depth  report powoli...  Reasumując, impreza warta
była  forsy  na nią wydanej.  Jak ktoś czuje się na siłach to niech jedzie
na The Party 1995, gdyż takiego party w Polsce nie będzie NIGDY.

                                              Bodzio/The Edge