PRIMAVERA PARTY 94 RAPORT (by WIERZA) Pociągiem o 20.30 (no przcież, że nie autobusem) wyjechaliśmy ze stacji Stargard Szczeciński w kierunku Starachowic (to tam, gdzie się robi "STARY") na kolejne (?) ** COPY PARTY **. Podróż zapowiadała się interesująco, a biorąc pod uwagę to, że pociąg ("pociąg sobie kurwa z butelki") kursował w owym kirunku tylko raz na dobę, należało nie napierdolić się za wcześnie, by odjechać w w/w kierunku. Po zachowaniu wszelkich środków ostrożności ja (czli WIERZA) ,KORBATZ, LEGO, BAX, NOSTER, PIPEN i MIŚU zajeliśmy przedział i z jego okna podziwialiśmy krajobrazy naszej polskiej, pojebanej, skurwiałej i pierdolonej rzeczywistości (co ja pierdolę, przecież było już ciemno). W związku z tym , że podróż do najbliższej stacji docelowej (KIELCE) miała trwać 10 godzin, należało umilć sobie czas kosztując nowe napoje domowej produkcji fermentacyjnej (mowa o bimberku, gdyby ktoś nie wiedzał, o co nikogo nie podejrzewam). Napój św zalatywał nieco ziółkami, jednakże tkwiła w nim moc (80 koni), której nie posiada zwykła wóda, kwasior, czy browiec. Po spożyciu (chlaniu) tegoż napoju bardziej odważni i zadowoleni z życia poszliśmy (?) do WARS-u, gdzie przy piwku za 25.000 pierdoliliśmy farmazony (gadaliśmy o pierdołach) do świtu. O 6:30 wytoczyłem się z pociągu w Kielcach. Kurwa mać, takiej dziury to dawno nie widzałem, a przacież jest to miasto wojewódzkie. Nie chcę obrazić ewentualnego czytelnika zanieszkującego to miasto, ale... Zresztą, nie ważne. W Kielcach otrzymaliśmy informację, że czeka nas jeszcze jenda przesiadka (zaprawdę powiedam wam, że połączenie z moją miejscowością jest, kurwa, wstrząsająco zajebiste). W miejscowości tej spotkałem towarzyszy mniej lub bardziej znanych, którzy również narzekali na skomplikowany dojazd do stacji Starachowice. Po wszyskich dojazdach, przyjazdach i chuj wie co jeszcze, znalazłem się w końcu w Starachowicach. I tu znowu jazda tym razem autobusem lini miejskiej, gdieś w pizdu nie wiadomo gdzie . No ale jakoś szczęśliwie stanąłem przed budynkiem szkoły, w której odbywało się COPY PARTY. Nie wiem jak Wy, ale ja miałem wrażenie, czekając na wszelkie formalności związane z dostaniem się do budynku, że stoje w kolejce po kiełbasę w okresie stanu wojennego (co za porównanie!). Ktoś może powiedzieć, że czpiam się szczegółów, ale przecież chcemy upodobnić się do "zachodu", a tam kochany czytelniku takie rzeczy są o wiele bardziej starannie organizowane. No ale zostawmy te, kurwa, polityczne mrzonki, bo przecież jestem na PARTY. Radość wstąpiła we mnie, kidy ujrzałem SIVEGO i LENINA. LENIN był w stanie wskazującym, jednak trzamał się na nogach, co świadczyAEo o jego niesamowitej odporności duchowej (po prostu ma twardą głowę, lub mniej spożywał), natomiast SIVEGO (leżącego na nieznanej mi osobie) w pełni podziwiam za dobre wyczucie smaku i niesamowite zamiłowanie dla przemysłu gorzelnego. Naprawdę patrząc na niego można było dojśc do wniosku, że wprowadzanie zakazu picia napojów alkoholowych na tego typu imprezach nie ma najmniejszego sensu. Ja osobiście uważam, że jeżeli mamy do czynienia z ludźmi inteligentnymi, a z pewnością część amigowskiej sceny (większa część) należy do tego gatunku ludzi, to wówczas zakaz "łojenia" wódy, piwka, itp. uważam za absolutne nieporozumienie. Mogę zrozumieć, że 300 nawalonych gości może zrobić małą "rozpierduchę", ale drugi człon nazwy "COPY PARTY" śwaiadczy o tym, że cała ta impreza to ma być PARTY, czli zabawa, a nie widzałem zabawy bez alkoholu. Organizatorzy powinni wziąść to pod uwagę. Ale chuj z tym. Po pozostawieniu sprzętu w biezpiecznym miejscu postanowiliśmy poszukać sali z big screen'em. Nasze próby zakończyły się fiaskiem. I tu mam pytanie do organizatorów: dlaczego tak, jak na przykład w Poznaniu, tego typu sala nie była przez cały czas otwarta , aby pooglądać coś nowego ze świata? To było naprawdę duże niedociągnięcie organizatorów. Ale do sali tej jeszcze później powrócę. Wykorzystując zastój, jaki się wytworzył na Party, postanowiłem pooglądać teren szkoły, jak i tereny pobliskie (włączając w to piwiarnie oraz sklepy monopolowe). Najbardziej niesamowite w tym mieście było to, że ludzie w tej miejscowości na pytanie: "Gdzie jest stacja kolejowa?", wzruszali ramionami, natomiast gdy zapytałem się o mononpolowy, lub pijalnie piweczka, udzilali tak wyczerpujących wskazówek, że nie sposób było by nie trafić. Takie podejście do życia, jakie mają mieszkańcy Starachowic, jest godne naśladowania. Około 14:00 wróciłem do budynku, w którym odbywała się impreza, by zapoznać się dokładnie z "planem zajęć" . Ów plan nie przedstawiał się zbyt rewelacyjnie. Wszystkie copoty miały się odbywać w późnych godzinach wieczornych, a do tego czasu organizatorzy nic specjalnego nie mieli zamiaru organizować. Nie pozostawało nic innego, jak tylko kupić flaszeczkę i powoli (bez szalenia) ją rozpracować. Ochrona początkowo nic nie mówiła, ale po kolejnej butelce zaczynali się przypirdalać. Nie wiem skąd ci pojebani ochroniarze sie wykopali, bynajmniej sprawiali wrażenie ludzi, którym najgorszy cieniak by napierdolił (nie obrażając cieniaka). Po dyskusjach z bramkarzami, które obfitowały w różne slogany pochodzące z polskiej wersji (V 1.01) języka łacińskiego uznałem, że jestem głodny. I tutaj należą się duże brawa i wielki plus dla organizatorów. ***** ***** ***** ***** ********************* ********************* ********************* ***** ***** ***** ***** (PLUS) Jadłodajnia była przez cały czas otwarta i można było w niej non stop kupić coś ciepłego do żarcia. To jest naprawdę bardzo ważne, aby była taka możliwość po zatruwaniu organizmu alkoholem. Można było zjeść kiełbaskę, "ciepłego psa" (HOT DOG) i wypić kawkę lub cherbatkę. Badania nukowe dowodzą, że picie wódy i jedzenie ciepłych potraw idą z sobą w parze (jedno nie może istnieć bez drugiego). No, ale wystarczy tego pierdolenia. Po posileniu się nieco stwierdziłem, że do "compo" zostało jeszcze w kurwę czasu. Postanowiłem pochodzić i pogadać z znajomymi. Nie będę opisywał z kim i o czym razmawiałem, bo zajeło by to dużo kiloczasu. Nie jest to najważniejczą rzeczą w tym artykule. W każdym bądź razie w ten sposób miło spędziłem czas. O 20:00 miało się odbyć pierwsze compo (muzyczne). Jednak przed nim odbyło się fast music compo "MAJA COMPO". W czsie słuchania "Pszczółki Maji" z niesamowitym wstrząśnięciem byłem zapatrzony w cudo techniki zawieszone na ścianie. Mowa tu oczywiście o big screen'ie. To cudeńko uszyte z kilku prześcieradeł zawieszone było na oknach sali gimnastycznej pod kątem 30 stopni do parkietu na czterech sznurkach i dawało jakość obrazu nie ustępującą w niczym dobremu rosyjskiemu telewizorowi lampowemu. No ale cóż, nikt nie jest doskonały, może organizatorzy nie mogli skręcić nic innego, a może olali sprawę i poszli na łatwiznę. To zawsze pozostanie ich tajemnicą. Ocknąwszy się z zamyśleń stwierdziłem, że właśnie zakończyło się "Maja Compo". Mówi się trudno, skoro wpadłem w trans. Oznaczało to, że nic szczególnego mnie nie omineło . Teraz z dużym znicierpliwieniem oczekiwałem pierwszych produkcji muzycznych. Moduły zostały wcześniej poddane selekcji. Jestem bardzo ciekaw, kto tej selekcji dokonywał. Jak niedługo miałem się przekonać, nie byli to ludzie kompetentni tzn.pojęcie o sztuce mieli takie, jak ja umiem latać samolotem. Ktoś może powiedzieć, że opierdalam ich dlatego, że mój moduł nie dostał się do "szczęśliwej 15", ale niestety ów ktoś się bardzo myli, gdyż w Starachowicach olałem to i w ogóle mi na tym nie zależało. Ale zakończmy to pierdolenie. Kiedy zabrzmiały pierwsze nuty pierwszego modułu, usłyszałem jakość, która wzruszyła by nawet głuchego. Organizatorzy wpadli na genialny pomysł puszczania modułów w wersji "orginal", czli stereofonocznie. To był poważny błąd, ponieważ ci, co siedzieli po lewej stronie, słyszeli lewy kanał, natomiast ludzie siedzący po prawej stronie mogli słuchać tylko prawego kanału. Najlepiej mieli ci, co siedzieli pośrodku (oni jako jedyni słuchali obu kanałów). Nie dość tego, że jedni mówili drugim (w zalerzności od tego, gdzie kto był usadowiony) co w którym kanale gra, to jeszcze na dodatek poziom utworów nie był za wysoki. Można by wręcz powiedzieć, że był troszeczkę za niski. I niech ktoś nie prubóje mi wmówić, że się mylę, bo znam się na tym całkiem dobrze. Ja osobiście głosowałem w systemie dwójkowym (0 lub 1), nieraz tylko dając kilu modułom większą ilość punktów i prawdę mówiąc nie interesowało mnie kto wygra. Następnym punktem programu miało być "GFX COMPO". Niestety nie było mi dane obejrzeć na tym zajebistym screen'ie wszystkich prac. Z tego co widzałem, obrazki były na wysokim poziomie. Nie jest to moją profesją, ale muszę przyznać, że albo graficy napracowali się razem z swoimi Amigami (diesiątki godzin obliczeń), albo mają bardzo dobre skanery. Oczekując na najważniejszy compot ("DEMO COMPO"), musiałem uzupełnić zapasy paliwa i podładować sobie nieco baterie, bo były już na wyczerpaniu. Znalezienie odpowiedniego sklepu nie stanowiło żadnego problemu po wcześniejszych bardzo wyczerpujących, o czym już wspominałem, informacjach od rodowitych mieszkańców Starachowic. Bardziej podładowany (nie mylić z "napierdolony", bo gdybym był napierdolony to bym nic nie pamiętał, a to jest różnica) wszedłem na salę do koszykówki , gdzie o godzinie 0:00 (godzina duchów) z niewielkim opóźnieniem odbyło się "DEMO-COMPO". Praktycznie ten punkt całej imprezy powinienem pozostawić bez komentarza, jednak poziom dem był tak wstrząsający, że nie można o tym nie pisać. Oglądając dema miałem wrażenie, że polska scena amigowa zaczyna upadać. Niech ci, co te dema wystawiali nie obrażą sie, ale nie pokazali zupełnie nic nowego. Wyjątkiem było demko, które wygrało. Mianowicie demo grupy STATUS O.K przez to, że było inne (a ja zawsze mówię, że liczy się pomysł). Demo to jako jedyne mnie zainteresowało. Będąc przy demach chcałbym zwrócić uwagę na jedno ciekawe zjawisko. W większości dem muzykę napisał XTD. Zastanawia mnie to, że 3/4 sceny bez przerwy na niego napierdala, a później chcą, aby napisał im muzykę do dema lub intra. To jest naprawdę zastanawiające, jak również to dlaczego go wszyscy opierdalają. Ale to może był dobry materiał na inny artykuł, bo w tym ma być opisane C-PARTY. Nieco zawiedziony i wkurwiony pozimem dem udałem się do klasy, gdzie spokojnie można było posiedzieć i przedyskutować całą imprezę, która zbliżała się powoli do końca. Zosało jaszcz Intro compo, jednak ja nie miałem ochoty już nic więcej oglądać. Słyszałem, że ostatnie intra prezentowano, kidy na zewnątrz zaczynało już świtać i praktycznie nic nie można było zobaczyć. No cóż, organizatorzy przyzwyczili nas do tego typu incydentów. O 6:00 nad ranem zaobserwowałem, że co niektórzy zaczynają szykować się do wyjazdu. Odniosłem wrażenie, że tak jak mi, im równierz nie chciało się czekać do 15:00 na ogłoszenie wyników i rozdanie nagród, które były całkiem niezłe. W związku z tym, że nie byliśmy zorientowani o której mamy pociąg powrotny, nie pozostawało nic innego, jak tylko spakować sprzęt (jeżeli ktoś go miał) i znowu męczyć się z tymi wszystkimi pojebanymi przesiadkami. Około 9:00 zjebani jak traktory udaliśmy się w kierunku stacji PKP. Kiedy wysiedliśmy w Kilcach byliśmy załamani. Mieliśmy 10 godzin do pociągu. Ja pierdole takie wczasy. Powstał poważny dylemat. Należało coś wymyśleć. Po skomplikowanych obliczeniach gotówki (135.500 zł. na cztery osoby) i po wszelkich możliwych sposobach zabicia czasu postanowiliśmy pójść do kina na " PSY 2 ". Bilety zakupiliśmy bez problemu. Zastanawiałem się dlaczego takie chujowe miasto ma takie zajebiste kino. Film był zajebisty, jak na polskie warunki i możliwości. Po obejżeniu filmu do pociągu zstało jeszcze 4 godziny siedzenia w poczekalni. Spotkaliśmy tam RYGARA, który pochwalił się, że wygrał compot z obrazków. Rozmowa ta nie trwała za dAEugo, bo Rygar miał niebawem mieć pociąg. To szczęście po czasie i nas spotkało. Wsiedliśmy do przedziału i pierdoliliśmy wszystko, aby tylko dojechać do Starogardu. ************************************************************************** Podsumowując całą imprezę trzeba przyznać, że nie różniła się ona czymś szczególnym od innych. Podobnie jak inne C-PARTY, tak i ta miała plusy i minusy, chociaż tego drugiego było więcej. Organizatorzy olali sobie niektóte sprawy, z powodu czego były później komlikacje. Aby zorganizować idealne C-PARTY, chociaż takiego nie ma i nigdy nie nie będzie, należy się uczyć na błędach. Być może w przyszłym roku, jeżeli znów będzie organizowane C-P w Starachowicach, impreza ta wypadnie lepiej. Na razie pozostaje czekać na następne C-PARTY, które odbędzie się w Warszawie. Miejmy nadzieję, że będzie lepsze, bo doszły mnie słuchy, że w Warszawie ma być "no limit", czyli że można pić i palić do bólu, jednakże z umirem (?). No cóż, poczekamy, pojedziemy, zobaczymy. Z ZAJEBISTYM SZACUNKIEM: WIERZA