GELLOWEEN`94 HIV/Scum Party to chyba najpiękniejsza sprawa dla Amigowca, który poci się codziennie nad nową produkcją. Dzięki jakiemuś kontaktowi dowiedziałem się o tej jakże wspaniałej imprezie, która miała się odbyć tym razem w Bydgoszczy. Jeszcze nigdy nie byłem na party, więc heja! Już trzy tygodnie przed party byłem tak podjarany, że nie mogłem się w spokoju spuścić. Czekałem na ten dzień długo, ale opłacało się. Wraz z kumplami z grupy zabraliśmy swe tłuste dupy do Katowic na dworzec. Byliśmy nieżle wkurwieni, bo na dworcu nie można było zaopatrzy? się w beer. Musieliśmy szukać czym prędzej jakiegoś sklepu w Katowicach. No cóż, trochę niewesoło, bo była to już godz. 21:00, a w tym mieście można dostać kosą za niedosznurowane buty. No ale gdzieś znależliśmy jakiś lokal. Wchodzimy zadowoleni, prosimy po 2 piwka i... To był cios w twarz, piwo 0.5l po 25 patoli! Skandal! Beton miał minę, jakby nasrał w gacie, a Detonus jakby zobaczył swoją panienkę rżnącą się z jakimś Murzynem. Po krótkich wyzwiskach kupiliśmy po jednym piwku i kwita. Pociąg mieliśmy o godz. 22:02. Poszliśmy jeszcze na dworzec i wyjaraliśmy chyba po 5 fajek. Nagle stała się 21:50. Przelecieliśmy się na peron, wskoczyliśmy do pociągu i czekamy. Nagle jakaś grupka ludzi zaczęła sie szwendać koło naszego przedziału, więc spytaliśmy się ich czy jadą na party. Of coz tak. Jak się okazało, była to grupa Saviours, którą dobrze znam, jednak tylko z listów. Ucieszyliśmy sie chudo i zaczćliśmy gadać. Jechaliśmy godzinę i zaczęła ogarniać nas nuda. Pierwszą flaszkę otworzyli oni, tj. Saviours. Poszła w minutę, bo co to flacha na 6 ryjów. Po 10 minutach poszła 2nd flacha. Została jeszcze jedna, czyli moja "żytniowka". Postanowiliśmy poczekać z nią do dwunastej. W międzyczasie była fajna zabawa. Format zaczął opowiadać kawały, które jednak znałem z lat dziecinnych. żebyście wy wiedzieli, ile ten facet się nagada, to walnęlibyście kupsko. Another też coś gadał o jakimś intrze do 40kb. Bishop też szczycił się swoimi osiągnięciami. Tylko my, czyli D E L I G H T wyzywaliśmy na kodera, który zapił pałę i nie zdążył nam poskładać zajebistego intra. Szkoda, bo miało być ostre. No ale dalej. Wpadł kanar, sprawdzał bilety i legitymacje/dowody. Oczywiście coś się musiało zjebać. Detonus spierdolił sprawę i nie miał legitymacji. Kanar chciał mu wpierdoli? 1.300.000 kary, ale dostał 200.000 w łapę i zatkał się. Jeszcze chwila, a dostałby po mordzie. Nadeszła północ i słowo się rzekło. Poszła moja flaszka. Ciągle było mało, gdy przypomnieliśmy sobie o tych piwkach. To był wspaniały U-Boot. Wymieszać piwo z wódą, to jak kamikaze. Jak bombelki zaczęły uderzać w łeb, to poszliśmy szukać jakichś bratnich dusz. Długo szukać nie trzeba było. Trzy wagony dalej jechała cała ekipa ze Śląska. Poznałem kilku ludzi. Moon/Obsession najebany jak odrzutowiec krążył po ludziach i szukał papierosa marki "Kluboro". Wszyscy mieli fajki, jednak "Klubowego" nikt nie mógł znależć. Bodzio/The Edge był coć trzeżwy. No no, też sobie z nim pogadałem. Dizzy/??? puścił fajnego fraktala na szybę w przedziale. Zrobił to bardzo zmyślnie, bo jak już obrzygał szybę, to ją otworzył. Trochć dziwny sposób. Dizzy - that was cool! Prosiłem go, żeby puścił następnego fraktala w HAM'ie, ale już mu się nie chciało. Wszyscy tak dobrze się bawili, że policja zatrzymała pociąg i chciała nas zatrzymać. Nie, Amigowski ród się nie podda! Wszyscy ostro walczyli. Skończyło się na fuksie, na ostrzeżeniu. Chwilowo powróciliśmy do przedziałów i... To był chyba mój dobry dzień (właściwie to noc, hehe) i po godzince wszystko mi przeszło. Po prostu nie czułem, że wcześniej tankowałem wódę. Za to Beton, który zawsze mnie przepija dostał takiej fazy, że nie wiedział jak się nazywa. Zdychał przez 4 godziny. Detonus też trochę zalany, ale nie do tego stopnia. Około godziny 1:00 zasnąłem i spałem przez około pół godziny. Gdy otwarłem oczy, to moje żrenice poszerzyły się chyba z 10 razy ze zdziwienia. Another spał na kolanach u ???/Saviours (sorry, ale zapomniałem twojej xywy) i wyglądało to tak, jakby ciągnął mu druta. Detonus przyjął pozę, jakby przebył Heinego-Medina. Beton siedział w taki sposób, że głowę miał na podłodze. Jedynie Bishop i Szudi/Saviours spali w jakiś rozsądny sposób, bo tylko oni nie chlali. Ja poszedłem do ludzisk 3 przedziały dalej. Znowu sobie z kimś pogadałem. Wróciłem do przedziału. Widok był żałosny. Format poszedł gdzieś w pizdu. Beton wleciał do kibla jak przecinak, puścił fraktala i mu przeszło. W przejściu przeszkadzała mi świetlówka, więc ją delikatnie wykręciłem i "wysadziłem" z pociągu. Z Betonem jeszcze trochę pojaraliśmy i było fajnisto. Po dwóch godzinach wrócił totalnie zalany Format. Prawie ze łzami w oczach opowiadał, że myślał, że już Bydgoszcz za nim, że nie zdążył wysiąść i pojechał do Gdańska, że nawet nie wiedział z kim chlał, że go ludzie naprowadzili na nasz wagon, bo on chyba był w zupełnie innym pociągu. Szkoda biedaka, bo chyba zostanie mu to do końca życia. Zbliżaliśmy się powoli do Bydgoszczy. I już jesteśmy. O godz 4:00 zacumowaliśmy w Bydgoszczy. Nasze zwłoki wyleciały na peron, cała grupa (ok. 100 osób) wyszła na miasto. Pech chyba chciał, że nikt nie znał miasta. Jakiś facet z fioletowym plecakiem wielkości komina wyjął mapkę. Trochć mu nie wychodziło na początku i błąkaliśmy się po Bydgoszczy o czwartej nad ranem z tymi tobołami. Organizatorzy nie mieli chyba na myśli nawet przez moment, aby wyjechać po nas luksusowymi limuzynami. Jednak po piętnastu minutach znależliśmy party place. Wyglądało to nie tak żle. Już przy wejściu można było zauważyć, że Tilt zawsze sobie wali w chuja i dowiedzieliśmy się, że ticket kosztuje 120 tys., a nie jak to było gadane wcześniej - 100 tys. A chuj wam w dupę, nażryjcie się tymi dwudziestoma tysiącami, ale ludzie musieli grzebać po tych wielkich torbach/plecakach i wszyscy byli wkurzeni. Wpuszczająca gruba świnia chamskim głosem i tonem kazał się uspokoić, bo jak nie to... Ciekawe co by mi ten spaśluch zrobił? Chyba nie wiedział, że mam brown belt. Wybuliłem 120 patyków a tu co? Nawet nie dostałem porządnego identyfikatora, tylko jakiś świstek papieru i szpileczkę. Mogli by się wysilić na coś ciekawszego. I wchodzimy na główną salę. Estetyka tego miejsca pozostawiła mi dużo do życzenia. To już przecież w moim pokoju mam czyściej. Big skrin był (może o tym trochę póżniej). Kolumny były w porządku. Dawały ostro, może nawet za ostro, bo nie można było sobie pogadać z kumplem, który stał 2 metry dalej. Byliśmy tam jako jedni z pierwszych, zbyt dużo ludzi to jeszcze nie było. Jako, że byłem po raz pierwszy, to czułem się trochę dziwnie i nieswojo. Jednak po małej porcji beer'a przeszło mi jak ręką odjął. Podstawowym błędem było to, że nie wzićliśmy komputera. Tak, tego to sobie nie wybaczę. Palarnia była w tak obskurnym miejscu, że nie chciało się tam chodziś. Na początku party to jeszcze wszyscy wrzucali pety do popielniczek i wszystko odbywało się kulturalnie, jednak potem to trzeba było uważac, żeby się nie zabić o jakieś szkła, lub żeby nie wpaść na jakiegoś zalanego gościa. Smród był tam niesamowity. Palarnia sucked! Gdy wchodziłem na główną salę, to zdeptałem jakiegoś gościa, któremu bardzo chciało się spać. Mógł sobie chyba znależć jakieś lepsze miejsce, a nie pod nogami. Znalazłem tam mój najlepszy (3,2,1) kontakt, czyli Scraby'ego/Humans (teraz już Prelude-SJ). Tak, facet się nieżle zmienił. Na zdjęciach to wyglądał trochę inaczej. Zmienił lekko fryzurę i już inny facet. Pogadaliśmy sobie ile wlazło. Tak "na video" sobie pogadać, to chyba coś lepszego niż zwykły swap. Przynajmniej można gościa przejrzeć na wylot. Scraby jest w porząsiu. Najlepiej to jak już szukałem Rangera/Ladybird Design. Chyba ze dwie godziny się o niego pytałem. Wreszcie go dorwałem w palarni z lekka nawalonego. Nie dość, że człowiek chce dobrze, to on mnie jeszcze nieżle opieprzył za to, że przeklinam w swoich artykułach. Ranger, żeby cię tak... JUST JOKE. Dobrze zrobiłeś, że tak zrobiłeś. Przynajmniej teraz wiem, jak wygladają sprawy. Dzięki za to, że mnie operdoliłeś, bo tak to kurwa mać wyzywałbym nadal w tych pierdolonych artykułach. Nie, tak chujowo klnąć to nie można (hehe!). Dzięki Ranger za Pmm#6. Moje dalsze losy wyglądały nastepująco: kiepściutko. Szwendałem się od komputera do Amigi i przegrywałem trochę stuffu. Beton i Detonus połowę party przespali, budząc się jeno na compoty. Ja przez dwie noce nie zmrużyłem oka nawet przez chwilę. Muszę posłać fucki do gostka, który wszystko (tzn. główny komputer podpięty do big screena) obsługiwał, bo był on trochę porypany. Podobały mi się tylko niektóre jego wygłupy. Jak ktoś dał dysk z czymś tam i to nie odpalało, to dyskietka wracała do właściciela drogą powietrzną. Jednak ogólnie facet ten mnie wkurzał. Bardzo fajnie było, kiedy organizer wymyślił pokazanie nam kasety video z Intel Outside Party w Warszawie. Na początku materiału pokazywane były głupotki czyli konkurs bekania, konkurs przepychania brzuchami. Najlepsze jaja miały nadejść za chwilę. Wyskoczyl na scenę zespół JAM ROSE. Jak wiemy, używają oni Amigi do tworzenia swojej muzyki, jednak moim zdaniem trochę im to nie wychodzi. Ale nie o to chodzi. Wszyscy wiemy, co sie działo dalej. Strip-tease itd. Gdy na scenę wyszła ta panienka (BTW - fajna z niej była dupcia, ale cycki to ja mam większe, hehe) i gdy już zaczęła się rozbierać, to ci idioci wyłączyli video. No ludzie, żebyście Wy wiedzieli co się wtedy działo. Wszyscy jednym wielkim chórem zaczęli krzyczeć: WY - PIER - DALAC! WY - PIER - DALAC! WY - PIER - DALAC! Gwizdano tak głośno, że nawet ja nie słyszałem jak gwizdam. Organizatorzy jednak zaczęli nas drażnić. Właczyli kasetę, a po 5 sek. znów wyłączyli. I wtedy padło jedno wspaniałe hasło, które było skandowane przez jedność siedząca na sali: PRO - WO - KACJA! PRO - WO - KACJA! PRO - WO - KACJA! Tak, to ich tak bardzo zmieszało, że już tego nie wyłączyli. Wszyscy świetnie się bawili. Było na co popatrzeć, a jako, że ród amigowski jest rządny cycków, to wszystkim leciała ślinka. Piękny był numer, jak panienka została wciągnięta przez tych rządnych cipki chłopców z pierwszego rzędu. Panowie, tak trzymać! Szkoda tylko, że wpadł tam ten bramkarz i nie pozwolił jej wyruchać. No, ale nie tylko z tego się nasze Gelloween składało. Aby się nam nie nudziło, organizerzy wymyślili na szybkensa: "Skarpetki Compo" i "Cola Compo". Skarpetki Compo miało proste zasady. Należało pociąć skarpetkę w taki sposób, aby była ona jak najbardziej seksowna. Warunkiem było to, że skarpetkę mo?na było założyć tylko na stopę (szkoda, hehe). Do konkursu zgłosiły się tylko 3 osoby. Chłopcy nie dawali po sobie znać, że się starają. Po prostu odwalili Mariana i koniec. Tak a'propos, facet który wygrał, to dużo nie stracił, bo chyba i tak skarpet nie zmieniał z tydzień. Kiedyś chyba miał te skarpetki białe, jednak nam przedstawił je w kolorze black. Ogólnie Skarpetki Compo były takim sobie uatrakcyjnieniem wieczoru. To samo myślę o Cola Compo. Zadaniem było wypić jak najszybciej 3 kubki coli, czyli 1,5l. Jakiś chłopaszek wciągnął tę colę, jakby od roku bananów nie widział. W nagrodę otrzymał jeszcze 4l. coli. Tak przy okazji, to sponsorem całej imprezy była Coca-Cola. A teraz przejdę może do ostatnich godzin party. Music-compo miało się rozpocząć o godz. 13.30, ale organizerom coś nie wyszło i rozpoczęło się dopiero w póżnych godzinach wieczornych. Moduły niestety na tym party stały na niskim poziomie. Jedyny moduł, który mi się podobał, to "Terror Machine II". Tak, takie kawałki to ja lubię. Rave is cool! Póżniej było 40kb-intro compo. I tu można było ujrzeć kilka niezłych interek. Myślę, że w końcu doszło do tego, na co czekali wszyscy ludzie z party. DEMO-COMPO! Tu muszę teraz ponarzekać na big-screen. Niestety ostrość była do dupy, rzutnik był trochę krzywo ustawiony, ale muzyka to wyrównywała, ponieważ ogólnie nagłośnienie było piękne. No, ale do rzeczy. Ludzie, myślałem, że oszaleję. Takich efektów to dawno nie było widać. Pięknie było. Jednak wszystkich zaszokowało demko pewnego chorego faceta, co się zowie Miklesz/Damage. Jego demko było rozbrajające. Ten efekt (czyt. te efekty) były przejebane. Tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć. Jednak nie wiem, czy Wam się to uda gdzieś ujrzeć, ponieważ słyszałem, że to demko zajmuje 8Mb. To nic! Teraz nie liczy się przeciętny, szary użytkownik starej pięćsetki. Szkoda, choć ja sam chcę sobie zmienić furę na A1200. Jak zwykle grupa Lamers zaszokowała nas jakże zapierającymi dech w piersiach efektami (hehe). Bardzo, ale to bardzo podobał mi się song Hudinsky'ego of LadyBird Design w ich trackmie called "Traitor". Chłopcy, skręćcie sobie gdzieś jakiegoś kosackiego grafika i wszystko będzie O.K. To w zasadzie wszystko na ten temat. Nastał ranek, wszyscy się już pokładli, tylko ja jak głupi Kaziu zapieprzałem i przegrywałem jeszcze dyski. Hogan/LBD był odlot. Otóż obudził dwóch facetów, powiedział im aby się przesunęli i bezczelnie się między nimi położył. Ja bym go chyba zabił. Ale to nic, stay cool Hogan! O godz. 8:00 zacząłem się z wszystkimi żegnać, bo o 9:18 miałem pociąg i jakoś chciałem się na niego załapać. I udało się. Jednak po godzinie jazdy zasnąłem i Detonus w bardzo brutalny sposób obudził mnie dopiero w Katowicach. Dalej jakoś doczołgałem się do chaty i pierdolnąłem się spać. Niestety, na następny dzień nie byłem w stanie iść do szkoły. Na koniec chcę jeszcze bardzo mocno pozdrowić wszystkich obecnych na GELLOWEEN PARTY'94 . See ya on next party. z wyrazami szacunku HIV of SCUM