GELLOWEEN PARTY REPORT ---------------------------------------------------------------------- Tak... yyy? więc cóż to ja chciałem napisać? Aha, party report... No dobra, ale zanim zacznę malutki wstęp... Otóż szanowni czytelnicy i czytelniczki, z prawdziwym niesmakiem i ewidentnym brakiem przyjemności (dlaczego to za chwilę...) chciałbym zakomunikować Wam, iż w dniach 12-13.11.br w Bydgoszczy odbyło się pojebane party zorganizowane przez jedną z najbardziej lamerskich grup w Polsce. Wlaściwie nic nie mam do organizatorów, ale wkurwia mnie to, że na party mieliśmy wystawić BD 6, ale z przyczyn o których nie raczę wspomnieć (no nie, Betoniara?) Braina nie wystawiliśmy, tak więc party było do kitu. Ma to jeszcze jeden negatywny aspekt, gdyż nasi pojebani redaktorzy ubzdurali sobie, żebym npisał im party report, a oni go sobie opublikują. W ten sposób Brain wychodzi w tydzień po party, a my już mamy piękny, chory party report. Ale pamiętajcie! Jak dla mnie party było pojebane, a nasi redaktorzy jeszcze bardziej, co to ja jeden w Bydgoszczy byłem? Niech inni napiszą... No ale dobra, chuj Wam wszystkim w dupę, przeczytajcie sobie ten najszybszy w Polsce party report... * * * O, he he, znowu tu jestem... Jeszcze jeden wstęp. Cały ten artykuł jest jak najbardziej subiektywny, piszę go od siebie i roztrząsam w nim tylko moje bolączki i gówno mnie obchodzi, czy kogoś moje partyjne zmartwienia obchodzą, czy nie, ja po prostu piszę to tak, jak widziałem i jak się sam męczyłem... Koniec wstępów... * * * Tak,yyy, więc, na początku to było strasznie dużo kłopotów... Na długo przed party naszym koderom coś odbiło i postanowili napisać coś. To coś dość szybko przerodziło się w trackmo, początkowo na 500tkę, potem na AGę z fastem i koprofesorem, potem w jakieś dentro, potem w intro, a co żeśmy wystawili i tak wszyscy wiedzą... Niezależnie od tego planowaliśmy wystawienie BD 6, ale jak zwykle brakło czasu i BD składaliśmy w pośpiechu na dzień przed party. Saks. Łatwo się domyślić, co z tego wynikło... Wpraedzie zawizlem BD na party, ale nie puściłem, a czemu to będzie napisane dalej... Ostatnim problemem była kwestia naszego wyjazdu. W huraoptymistycznym zrywie chęć pojechania na party wyraziły następujące misie: Stasi - czyli ja Bart - czyli mój kumpel, a nasz koder Betoniara - jak wyżej Domel - nasz grafik i koder Gambit - znajomy lamer Angej - osobliwa postać z Lędzin Co z tego wynikło łatwo się domyślić (jak to w Convexie...) Ja oczywiście pojechalem, Bart też, z Betoniarrą to niegdy nic nie wiadomo, wahał się do ostatniej chwili, a w końcu stara go nie puściła i kazała biedakowi uczyć się biologi (he he he!), Domel stwierdził, że to jest chore, Gambit, chwala Bogu, zrezygnował, a Angej miał zadzwonić w przeddzień party no i oczywiście nie zadzwonił. Tak więc z naszej wesołej gromadki zostałem ja i Bart. W 3 dni przed party głupi Bart się rozchorował i sprawa nabrała tragicznego oblicza, bo moja starsza orzekła, że mnie samego nie puści łajdaczyć się po calej Polsce (co to będzie jak na Party IV pojadę...). Na szczęście Bart wydobrzał, chyba z tego zdeterminowania dla sprawy chłopskiej, poza tym chciałbym nadmienić, że matka od Barta jest cool, przez pół godziny wypytywała się mnie o szzegoły i tak jej się ta impreza spodobała, że pewnie sama chętnie by pojechała, hy hy, no ale w każdym bądź razie Bart pojechał spoko. Tak, na dworzec zawieźli nas nasi troskliwi rodzice, zapewne w obawie abyśmy nie pojechaali sami, gdyż jakoś nikt nie chciał uwierzyć w moje zapewnienia, jakoby na party od nas jechało 120 osób. Na samym wstępie spotkałem Comancha, który przykulał się tu aż z Bielska razem z Bald Koniem, tylko po to żeby jechać sobie pociągiem ze sceną. Cie choroba, to jest poświęcenie... No nic, wsiadamy do tego pociągu i cóż widzimy? Zima, mróz! Z zapowiadanych 120 osób nie widać nawet połowy, całość ekipy zmieściła się w półtora wagonu, potem jeszcze kilka pojedyńczych misiów w innych przedzialach, z tego co wiem jacyś frajerzy jechali też w pierwszej klasie, ale nic mi bliżej o tym nie wiadomo. Kilka przedziałów obok nas rozlokowali się ludzie z Damage, z Mikleszem na czele, co mnie trochę zestresowało, po moich artykułach w Silu, nie byłem pewien, czy moje przeprosiny odniosły zamierzony skutek, ale jak się okazało, tak (okazało się to także na party). Tak, zajęliśmy przedział koło załogi z Illusion. Jechało tam jeszcze kilku ludzików, jak dobrze pamiętam Warhawk i Bald Horse, no i oczywiście Comanche, odszczepieniec, nie chciał się widocznie do nas przyznać... :) Gdzieś tam po bokach byli ludzie z Obsession, Beton Dezignu (bez Plastusia), The Edge, Saviours, eeee, sory ale dalej nie pamiętam. Sporo ludzi też dojechało, miedzy innymi Damage przykulało się tu aż z Krakowa, bo im podobno ten S5 pociąg bardziej pasował... No nic, olać ich! Pojast róża, a my się cieszymy. mamy bardzo spokojny przedział, jadą z nami jacyś dwaj normalni ludzie. Na początku obgaduję z Bartem kilka spraw organizacyjnych zwiazanych z party, a potem wyruszamy na obchód pociągu. Prawdziwym szcześciem jest fakt, że jadą z nami zwyczajni ludzie, ktorzy pilnują naszych bambetli, podczas, gdy my się łajdaczymy. Na samym początku spotykam Warhawka, Axela, Stana, słowem elytem katowickiej giełdy. W końcu mam też okazję pogadać trochę z Derkiem, z którym mam kontakt od prawie roku, a ktoryego jeszcze na oczy nie widzialem, mimo, że mieszkamy 30 km od siebie... Jak to się porobiło... Ucinamy sobie malutką pogawędkę na różne tematy, podczas gdy pojast wjeźe naz f niesnane. Zaczyna się robić wesoło. Damage dali się poznać jako pierwszorzędni imprezowicze, już za Tarnowskimi Górami wszyscy mieli 3 fazę. Miklesz dał piękny pokaz kreślenia fraktali w ril tajmie, podczas ktorego to pokazu puścił przez okno wagonu żura długiego na cztery przedziały (typowy przykład zasady zachowania pędu). Nieźle zalany był też Moon/Obsession, który wszystkim dostarczył wiele radości, stając przy otwartym oknie w pędzacym z szaloną prędkością pojaście i oznajmiając wszem i wobec, ze on wcale nie rzyga, tylko się wietrzy. Istotnie, nie widziałem aby puszczał pawie, lecz jego zabiegi spowodowały gwałtowną reakcję publiczności (na dworze -2?C...). Do naszej pogawędki włącza się Clod, którego wcześniej nie znalem, a który okazuje się być bardzo cool gościem. Jest rulez. Nudzi mi się w tym głupim korytarzu, więc idę z Illusionami do Warsa (to nie xywa, to bar...), ciągnąc za sobą Barta. Tam spotykam niezbyt ciekawy widok. W okienku siedzi taka nudna, stara pierdziocha, która ma jakieś wonty do sceny amigowskiej. Na moje pytanie po ile jest herbata, kurwa nędza odpowiada, żebym sobie przeczytał w cenniku. W dodatku ciągle sypie jakieś pojebane hasła, wszystkim, którzy nic nie jedzą każe opuścić "lokal". Jest xtra. Miło popatrzeć na taką idiotkę, jak się pluje w tym swoim barze. Jakieś wonty ma też do mnie pewien człowiek, ktoremu nie spodobały się moje artykuły o Applause. Nie podaję jego xywy, bo może sobie tego nie życzy. Tak nawiasem mówiąc, to był to jedyny człowiek, który na party otwarcie fakał mnie za moje poglądy. Jeden człowiek! A ilu było uczesników!... Pewnie, z wszystkimi nie gadałem, ale o czymś to chyba świadczy... Nie muszę chyba mowić, że dla odmiany wielu ludzi udzieliło mi gorącego poparcia... Ale wracajmy do pociągu... W barze jest wesoło. Kurwa za ladą coraz glośniej się pluje, a my sobie robimy z niej jaja. Bart zamowił cytrynę do herbaty, to ta mu nie chciała sprzedać i w końcu wyrzucila go z Warsa. Pan konduktor jakoś dziwnie się na nas patrzy, ale jest cool... Nagle pojast chamuie, a herbatka, którą trzymał Comanche, tudzież Stan (nie pamiętam dokłanie...) wylewa się częściowo na spodnie Bald Horsa, w miejsce chyba wszystkim wiadome. Wywołuje to nasz szczery atak wesołości, na co rozrywa z oburzenia kurwę za ladą. Zaczyna się pluć do niemożliwości, co nie jest zbyt przyjemne. Postanawiamy opuścić lokal, na koniec łamiemy jeszcze z Axelem D styropianowe kubki od herbaty/kawy i wychodzimy pozostawiając plującą się pizdę. Częśc ludzi jednak zostala, no i w koncu babsztyl tak się nabuzował, że wezwał SOKistow, żeby zrobili porządek, he he he... A w naszym wagonie kwitnie życie towarzyskie. Co chwilę przechodzi w te i we w te Bizi, który ma chyba 4 fazę, pomimo że jest najmłodszy z nas wszystkich. Biedaczkowi pomyliły się strony świata i zamiast chodzić wzdłuż korytarza, chodzi w poprzek, co wygląsa co najmniej bardzo zabawnie. Włażę do jakiegoś przedziału, w ktorym siedzi Bart, Warhawk, Clod i jeszcze 2, których nie znam i wysłuchuję relacji o jakimś interesującym gościu, który kilka razy przychodził już do tego przedziału, siadał sobie wygodnie, kręcił glową i wskazywał na zegarek. Wszystkich zaciekawiło jego nietypowe zachowanie, mnie też ono zaintrygowało. Po krótkim wywiadzie okazało się, iż tą frapującą postacią jest Sitek/Damage. No no no... Mimo tego nadal za bardzo nie wiem co chciał wyrazić poprzez swoją enigmatyczną gestyulację. Tymczasem dochodzi do niezbyt przyjemnych zgrzytów. Jakaś babcia, która miała coś do sceny, wezwała kierownika pociągu, oburzona skandalicznym zachowaniem młodzieży. Pan kierownik nie mniej się oburzył, jak zobaczył że co drugi przedział jest zarzygany. Z naszego powodu pociąg zrobił mały delay, gdyż chwilę trwało, zanim sytuacja się wyjaśni. Panowie SOKiści chcieli nas odczepić i odstawić na bocznicę, a potem wezwać gliny, żeby uspokoiły co niektórych. Efekt takiej operacji byłby straszny, gdyż pomijając nawet tych najbardziej gorliwych generatorów fraktali, w całym pociągu mało było ludzi, którzy nic nie pili. Z punktu widzenia formalno-prawnego chlanie w środkach komunikacji jest zabronione, a nasza sytuacja była podwójnie beznadziejna, gdyż większość ludzi była nieletnia. Sytuację uratował Dudi, który miał coś wspólnego z organizatorami. Biedaczek ten o słodkiej twarzy tak się poświęcił, że oddał panu kierownikowi pojastu swoją legitymację studencką, jako gwarancję spokojnego zachowania scenowiczów. Istotnie, scena się uspokoiła, a po dojechaniu do Bydgoszczy chłopak odzyskał swoją legitę. Po mału dojeżdżamy do Bydgoszczy. Kiedy w końcu dojechaliśmy, zastał nas niezbyt ciekawy widok. Dworzec w Bydgoszczy wygląda jak psia buda w Zadupiu Dolnym, gdzież się takiej chatynce równać do katowickiego dworca! Pomijając aspekty architektoniczne, na dworcu pełno gliniarzy, którzy nie patrzą na nas zbyt przychylnie. W dodatku piździ jak sto pięćdziesiąt, jest chyba z 5 stopni mrozu i nie ma jeszcze 4 rano. Słowem, suxx. Z braku lepszego zajęcia wyruszamy na party place. Zanim zrobiliśmy 100 metrów, już wyksztalciło się 10 obozów, w których każdy chciał iść w inną stronę. W koncu podzieliliśmy się na dwie grupki, każda o własnej koncepcji dotarcia na party place i - o dziwo! - obydwie dotarły na miejsce. Pomijam już fakt, że z dworca do tego głupiego technikum było chyba z 10 kilometrów, jakoś nikomu nie wpadło do głowy, żeby pojechać autobusem. Kiedy w końcu doleźliśmy na miejsce, byłem kurewnie zziębnięty i w dodatku chciało mi się spać. Jeszcze jakieś pół godziny straciliśmy na rejestracji, podczas których jakiś wesoły chłopak mało co mnie nie obrzygał, no i w końcu jesteśmy na miejscu. Warto jeszcze nadmienić, że za wstęp zdarli ze mnie 120 koła, mimo że cena nie miała podobno przekroczyć setki... Party place wygląda gorzej niż tragicznie. Centrum wydarzzeń jest jakaś pojebana aula, w której wszyscy się gnieżdżą gdzie popadnie. Ponadto do dyspozycji partyjniaków oddano jeszcze 2 korytarze, balkon nad tą aulą i 2 sleep-roomy, słowem bieda. Nie czekając na oklaski instalujemy się zaraz koło wejścia, koło jakiś independentow. Kał totalny. Pokazuję Comanchowi BD 6, który mialem spreadować na party, ale jak go chłopak zobaczył, to sie zalamał i rzekł mi, abym jeszcze się tak nie spieszył z puszczaniem BD 6. Z niepewnością spoglądam na inne twarze, ale zdegustowane dolną belką miny mówią same za siebie. Tak. Braina puścimy po party. Głupie Tilty ustawiły jakiś daremny wyświtelacz, na którym wyswietlają się godziny kompotów. Wyświetlają się one za pomocą Scali, która co chwilę pada, wywołując nasze rozbawienie, a Tiltów irytację. Dodatkowo przez dwie zardzewiałe kolumieny non stop leci jakaś naprawdę denna muzyka, bez przerwy 2 utwory na przemian. Jest to bardzo wkurwiające, gdyż w każdym kącie party place słychać ogłuszający ryk wydobywający się z głośników. W końcu ktoś myślący wpada na dobry pomysł i wyłącza tą pastę. Teraz dla odmiany na wyświetlaczu można sobie pooglądać co lepsze demka na 1200, z ostatniej dekady. Po jakimś czasie do Amigi sterującej całym tym chłamem dorwał się Miklesz i zaczął coś tam rządzić, ale za bardzo nie wiem co, gdyż zaliczyłem malutki zgon. Ciekawa sprawa, po prostu taki bylem zaspany, że rwał mi się film, całkiem jak na haju. Gapię się bezmyśnie w jakiś monitor, widzę jakieś tam efekty, ale za bardzo nie kumam o co w tym wszystkim biega, ot tak jakby mi się to wszystko śniło. Wytłumaczenie tego dziwnego zjawiska znalazlem dość szybko, kiedy uświadomiłem sobie, że od przeszło 24 godzin nie zmrużylem oka. Położyłem się na ławce, tarasując swoim cielskiem 3 stanowiska i olewając sobie cały świat popadlem w malutki letarg. Niestety błogi ten stan szybko się skończył, gdyż co chwilę ktoś probował usiaść mi na głowie, albo zrzucić z ławki. W koncu mnie to wkurwiło i polazlem do sleep roomu, trochę się przespać. Wszystko zostawiłem własnemu losowi, ktoś mógłby sobie przyjść i zabrać cały mój dobytek, a ja bym sobie to i tak olał. W sleep roomie jest cool. Jest pelen luz i dużo miejsca, jedyni klienci to skacowani fraktalowicze, którzy przesadzili trochę w pociągu. Olewam ich klasycznie i kładę się gdzieś w kącie patrząc, żeby ktoś na mnie w razie czego nie narzygał i zapadam w błogi sen. Budzę się po jakiś 2-3 godzinach, a gwoli ścisłości budzi mnie jakiś palant, który wlazł do sleep roomu z ruskim magnetem, na ktorym odchodziło jakieś techno. Techno było nawet czadowne, ale magnet psuł cały efekt. Spać w tym halasie się nie dało, zresztą i tak bylem już wyspany, więc polazłem do sali. A tutaj wszystko pojebane. Ludzi jakoś mało, a ci co są, jacyś drętwi, nic nie robią, tylko kopiują. Ale przynajmniej można się rozejrzeć w sytuacji. Brakuje dużo osob, nie ma na przykład Applausów, ciekawe czemu. Nie ma też Boogera/Abstract, który zbiera votki do BD, dużo ludzi nie ma. Po chwili dojeżdżają ludzie z Vacuum, no i jest cool. Dojeżdżają też rasowi alkoholicy z Nowego Tomyśla, hy hy, zapowiada się niezła zabawa, ale niestety tylko się zapowiada. Lenin i kilku innych chlorów wznosi rewolucyjne hasła "Gdzie jest Goebbels?", możemy się tylko domyślać powodu zainteresowania tym gościem, he he he... Jest drętwo. Dosiadam się do wesołej gromadki, złożonej z jakiś Illusionów, Qby, Bald Horsa, Comancha i jeszcze kilku i sobie siedzę, nie mając nic lepszego do roboty. Miklesz bawi sie wyświetlaczem, puszcza jedno za drugim tragiczne demka, można dotać czkawki, ale na szczęście w końcu idzie coś porządnego, konkretnie Odyseja w wersji na 1200 z twardzielem. Czadowna sprawa! Dawno już tego demka nie widziałem i teraz jestem happy, ach, żeby tak na tym party ktoś wypuścił podobną produkcję... A poza tym suxx. Pogadalem sobiee troszkę z Bobsonem i Betho, poszwędałem się bez sensu i polazłem poszukać znajomych. Ku mojej radości widzę Dooma/Excalibur, znajomego gostka, który mieszka niedaleko mnie. He he, on ma sprzęt! Lamer przyjechał samochodem aż z Katowic, jakby mu się pociągi nie podobały, ale to dobrze, przynajmniej będzie u kogo stuffy kopiować, he he! Pełznę dalej i spotykam Metala i Monicę, z którymi ucinam sobie malutką pogawędkę. Dołącza się do nas jakaś inna grupka, w której - co stwierdzam z nieskrywaną radością - jest Latro/Obsession, z którym odnawiam sobie kontakt. Biedakowi brachu sprzedał Amigę, podczas jego pobytu na party, ale chłopak dalej swappuje, tylko bez dyskow. To jest dopiero friendship! Każdemu życzę takiego zaciecia do sceny. Na takim łażeniu w te i we w tę schodzi mi cale popołudnie koło pierwszej wszyscy, którzy mieli przyjechać, już przyjechali, a ja odwiedziłem większość tych ludzi, których miałem zamiar odwiedzić. Razem z bartem postanawiamy wyskoczyć na miasto. Idziemy na pocztę, z potem do jakiejś knajpy, gdzie zjadamy tzw. "obiad", o ile tak to można nazwać. Przy okazji mam możliwość obejrzenia Bydgoszczy z bliska i stwierdzenia, że to miasto jest naprawdę lamerskie i tylko taki Tilt może tu mieszkać. Kiedy wracamy na party place, atmosfera zaczyna się po mału ożywiać. Ci najbardziej zasapani goście już trochę odespali trudy nocnych wojaży, ci najbardziej zalani też zdążyli wytrzeźwieć, ale mimo wszystko nadal jest stanowczo zbyt drętwo. W końcu organizatorzy wpadają na jedyny dobry pomysł i puszczają dwa zajebiste demka z Assembly 94, są to Breath Taker i Drool This. Ach, co za czad! Szkoda, że moi znajomi pececiarze tego nie widzą, chyba zesrali by się z wrażenia! Niestety, obie megaprodukcje chodzą tylko na 1200 z hardem i fastem, no ale to już trudno... Tymczasem obserwuję małe poruszenie. Na party place wkracza jakaś "dobrze zbudowana" osobistość w podeszłym wieku. Jak się okazuje, jest to "słynny" Lac/legion. Koło niego kroczy jakieś chuchro w niemniej podeszłym wieku, które okazuje się być niejakim Fuego. Goebbelsa na (jego) szczeście nie było. Z miejsca też otrzymuję propozycję dołączenia się do kompanii zamierzającej strzaskać przedstawicieli legionu, niestety jednak nic z tego nie wychodzi, zresztą i tak jestem przeciwnikiem takich metod "polemizowania". Zastanawia mnie tylko to, po co tacy ludzie przyjeż?żają na party? Przecież oni nie mają na scenie żadnych kumpli, żadnych kontaktów, z którymi mogliby pogadać, napić się i poszaleć. Nic też raczej nie wystawiają, a na zdobycie nowych znajomości chyba nie bardzo mogą liczyć. Więc po co? Chyba tylko po to, żeby znowu rozpisywać się w swoich artykułach o zepsuciu polskiej sceny, pijaństwie i tak dalej... Ciekawa sprawa... Koło 5 organizatorzy organizują Crazy Skarpeta Compo, polegające na uczynieniu za pomocą nożyczek skarpetki jak najberdziej seksowną, oczywiście w najkrótszym możliwym czasie. Pomysł świetny, ale organizatorzy dali dupy i kompletnie spieprzyli sprawę. Nic dziwnego, skoro do rzeczy zabrał się Kluge/Gel Dezign, czy jakoś tak, gość który strasznie wszystkim działal na nerwy, głownie w dalszej cześci party. Do music compo jest jeszcze trochę czasu, więc oglądamy sobie na wielkim wyświetlaczu film z copy party w Warszawie, na którym mamy wątpliwą przyjemność oglądania co chwilę rozpromienionego oblicza Roota. Film jest jednak spoko, miło sobie powspominać takie epizody, jak na przykład Bek Compo. Wracamy z Bartem na nasze miejsce i widzimy, że jest spoko. Wszyscy otaczający nas independents gdzieś się wynieśli, no i teraz obracamy się w "elitarnym" towarzystwie. Koło nas rozbiły swoje Amigi Latające Krowy, nieopodal Ozone Free, gdzieś tam z boku Obsession i cała masa jakiegoś bydła z Poznania, którego naawet nie znam. Magiel z jakimś wesołym gostkiem, który paraduje po party place w obleśnie żółtej podkoszulce, przeżywają chore moduły. Chłopcy przywieźli ze sobą kolumny i tak zdrowo dają czadu, że w koncu organizatorzy wywalili ich z tym sprzętem do korytarza. Tam jednak też nie mieli spokoju, gdyż przeszkadzali w selekcji modułów. Ciężki żywot technomana... Tmczasem nadchodzi kompot muzyczny. Jest cool. Moduly są takie sobie, ale można wytrzymać. Po tymże kompocie jest znowu luz, ja sobie zalatwiam moduły i wciskam je różnym ludzikom, biorąc w zamian różne pierdołki. Jest cool, jak już pisalem w tym akapicie. Spotykam Comanca, którego gdzieś przedtem wcięło. Jak się okazuje polazł sobie niecnota do kina na Foresta Gumpa, omijając tym samym rozkosze crazy skarpeta compo, moim zdaniem niewiele jednak stracił. Tak jakoś szybko schodzi czas do kompotu graficznego. Razem z Bartem postanawiamy obejrzeeć go sobie z balkonu. Kidy tam docieramy, jedyne wolne miejsce jest na wprost Sivego. Wkrótce też zaczynamy rozumieć czemu. Otóż nasz przyjaciej Sivy cały czas poczylony jest nad nami i wydaje z siebie co chwilę jakieś dziwne dźwięki. Nie trzeba wiele czasu, aby zajęte przez nas miejsce nadal pozostało wolne. Tymczasem zaczyna się gfx-compo. Poziom prac jest raczej wysoki, widać że słusznie wprowadzono selekcję rysunków, chociaż mimo tego nie udało się uniknąć kilku skanów, na przykład zeskanowanego z ktoregoś tam Bajtka obrazka robota. Poziom tych skanow był jednak na tyle niski, że organizatorzy chyba celowo ich nie odrzucili. Odrzucili natomiast kilka obrazków, które nie były skanami, o czym dowiedzialem się od ich rozgoryczonych autorow po kompocie. Słowem, jak to Tilt... Zaraz po gfx-compo ma miejsce ray-compo. Tu, ku mojej uciesze, także poziom prac jest dosyć wysoki. Obrazzy odchodzą xtra, to nie to co na poprzednich partach. Coś tam ssobie wybieram i jest spoko. Zdaje się, że po gfx-compo następuje intro-compo, ale nie jestem pewien, czy nie pomyliłem kolejności, a nie chce mi się teraz myśleć. W każdym bądź razie celem obejrzenia intro-compo pełźniemy na balkonik, gdzie jest straszny tłok, ale mimo wszystko i tak lepiej widać niż z dołu. Jest cool. Intra są zajebiste, stoję sobie obok Axela D i razem gapimy się na te interka. Naprawdę, ich poziom jest miłym zaskoczeniem, to nie to co swego czasu w Poznaniu, gdzie za intro uważano obrazek ze scrollem i rippowaną muzyką. Jako ostatnie puszczane jest intro Joker'a, zakodowane przez Dalthona. Intro jest po prostu piękne, trwa chyba z 15 minut i upchnięte jest w nie tyle rzeczy, że szok. Jest tam i bardzo długa animacja, i fraktale, i wektory i diabli wiedzą co jeszcze. aż trudno uwierzyć, że tyle rzeczy zzmieściło się w 40 kb. Jedyny mankament to to, że intro codzi tylko z Action Replayem... Nie mniej zajebiste są produkcje Freezersów i Technology, intra te niczym nie odstępują zachodnim introm zajmującym najwyższe miejsca w kompotaach. Aż miło patrzeć... Demo compo przewidziano dopiero na 12 w nocy. Jest więc sporo czasu. Organizatorzy wpadają na jeden z nielicznych dobrych pomyslów, na jaki wpadli i puszczają film z party w Warszawie po raz drugi, tym razem mniej więcej w całości. Jest cool. Wszyscy zgromadzili się na balkonie i na dolnej sali, gdzie gapią się na to dzieło kinematografii polskiej. Prawdziwe jaja zaczynają się jednak dopiero wtedy, gdy docchodzi do sceny z pamiętnym striptizem. Jest cool. Głupi i pojebany Kluge/Gel Dezign co chwilę rzerywa projekcję, prawdopodobnie w obawie o morale młodocianych partyjniaków, na co publiczność odpowiada przeciągłym wyciem i skandowaniem "pe-da-ły!". W końcu ktoś myślący wypierdala Kluge'a i spokojnie oglądamy sobie film aż do końca. Diabli wiedzą skąd pojawia się też przedtawiciel lokalnych środków przekaazu w osobie jakiegoś idioty z kamerą. He he, dym, dosyć pokaźne grono scenowiczów na widok telewizji skanduje "wy-pier-da-lać!", a gdy zgorszona telewizja zwraca się w ich stronę, oni wołają "Tak, tak, to my tak wołamy! Wy-pier-da-lać! Wy-pier-da-lać!" Rulez. Tymczasem zbliża się demo compo. Jest cool. Razem z Bartem i Comanchem pełznę na gorę, na balkonik, gdzie jakimś cudem wygodnie sobie siadamy i oglądamy demo-compo. Zanim je obejrzeliśmy, zdenerwował nas jeszcze trochę ten idiota Kluge, poczym wszystko było ok. No, niezupełnie wszystko, bo demka są do gazu. Moim skromnym zdaniem tylko Noxzoma i Wit Premium stoją na należytym poziomie, inne demka to dno. Owszem, demka FCI, Illusion czy Ladybird Design nie są złe, ale na pewno nie odzwierciedlają poziomu koderow, grafikow i muzyków z tych grup. Po prostu, ludzie się nie przyłożyli... Zaś wspomniane dwa demka są naprawdę zajebiste. Które zaś lepsze? Diabli wiedząm, trudno orzec, ja tam wolę Wita, bo chodzi na golej 1200, a poza tym bardziej lubię Freezers. Nie ssposób jednak zaprzeczyć, że Miklesz też pokazał na co go stać i odwalił zajebistą produkcję, słowem, spór nierozstrzygnięty... Po demo compo jestem już trochę zmeczony, więc wciskam różne dyski różnym ludziom do nagrania i olewając cały świat idę sobie spać. W sleep roomie jest już full komplet ludzi, ale jakoś się tam wciskam i zasypiam. Kiedy rano się budzę, widzę że jakiś down przywalił mnie nogą, więc mu ją wywalam i idę na obchód. Spotykam Barta, który wymyślił, żeby wracać wcześniej, już pociągiem o 9 rano. Robię mały wywiad i popieram Barta. Większość ludzi wynosi sie z party z samego rana, w tym praaktyczniee wszyscy z Katowic. Odbieram więc w pośpiechu dyski, nagrywam ostatnie bzddety, poczym razem z Bartem dołączamy się do Illusionów i idziemy na dworzec, błądząc trochę po Bydgoszczy. Wlasciwie nie ma co dalej pisać, gdyż to już jest faktyczny koniec party. Na początek w pociągu nas rozdzielili i wcisnąlem się do wagonu z jakimiś dwiema starymi babami, które coś do mnie miały. Pomijam już fakt, że mało co uciekłby nam pociąg, gdyż razem z Veroxem, Darkiem i jeszcze innymi tuż przed odjazdem kupowaliśmy frytki, zapiekanki i Bóg wie co jeszcze. Kiedy w przedziale trochę sobiee pospalem, polazlem do innych. W sumie wracaliśmy razem z Bartem, Bald Horsem, Comanchem, Axelem D, Formatem, Veroxem i chyba kimś tam jeszcze. Było cool. Tak, to już chyba cały raport... Stasi/Convex