GELLOWEEN PARTY REPORT

----------------------------------------------------------------------

Tak...  yyy?  więc cóż to ja chciałem napisać? Aha, party report... No
dobra, ale zanim zacznę malutki wstęp...

Otóż  szanowni  czytelnicy  i  czytelniczki, z prawdziwym niesmakiem i
ewidentnym  brakiem  przyjemności (dlaczego to za chwilę...) chciałbym
zakomunikować  Wam,  iż  w  dniach 12-13.11.br w Bydgoszczy odbyło się
pojebane party zorganizowane przez jedną z najbardziej lamerskich grup
w Polsce. Wlaściwie nic nie mam do organizatorów, ale wkurwia mnie to,
że na party mieliśmy wystawić BD 6, ale z przyczyn o których nie raczę
wspomnieć (no nie, Betoniara?) Braina nie wystawiliśmy, tak więc party
było do kitu. Ma to jeszcze jeden negatywny aspekt, gdyż nasi pojebani
redaktorzy  ubzdurali  sobie,  żebym  npisał im party report, a oni go
sobie opublikują. W ten sposób Brain wychodzi w tydzień po party, a my
już  mamy  piękny,  chory  party report. Ale pamiętajcie! Jak dla mnie
party  było  pojebane,  a  nasi  redaktorzy jeszcze bardziej, co to ja
jeden w Bydgoszczy byłem? Niech inni napiszą... No ale dobra, chuj Wam
wszystkim  w  dupę,  przeczytajcie sobie ten najszybszy w Polsce party
report...

                                  * * *



O,  he  he,  znowu  tu jestem... Jeszcze jeden wstęp. Cały ten artykuł
jest  jak  najbardziej  subiektywny, piszę go od siebie i roztrząsam w
nim tylko moje bolączki i gówno mnie obchodzi, czy kogoś moje partyjne
zmartwienia  obchodzą,  czy  nie,  ja  po  prostu  piszę  to  tak, jak
widziałem i jak się sam męczyłem... Koniec wstępów...

                                  * * *

Tak,yyy, więc, na początku to było strasznie dużo kłopotów... Na długo
przed  party  naszym  koderom coś odbiło i postanowili napisać coś. To
coś dość szybko przerodziło się w trackmo, początkowo na 500tkę, potem
na  AGę z fastem i koprofesorem, potem w jakieś dentro, potem w intro,
a  co  żeśmy  wystawili  i  tak  wszyscy wiedzą... Niezależnie od tego
planowaliśmy  wystawienie  BD  6,  ale  jak  zwykle  brakło czasu i BD
składaliśmy  w  pośpiechu  na  dzień  przed  party.  Saks.  Łatwo  się
domyślić, co z tego wynikło... Wpraedzie zawizlem BD na party, ale nie
puściłem, a czemu to będzie napisane dalej...

Ostatnim  problemem była kwestia naszego wyjazdu. W huraoptymistycznym
zrywie chęć pojechania na party wyraziły następujące misie:

 Stasi - czyli ja
 Bart - czyli mój kumpel, a nasz koder
 Betoniara - jak wyżej
 Domel - nasz grafik i koder
 Gambit - znajomy lamer
 Angej - osobliwa postać z Lędzin

Co  z  tego  wynikło  łatwo  się  domyślić  (jak  to w Convexie...) Ja
oczywiście  pojechalem,  Bart  też,  z  Betoniarrą  to  niegdy nic nie
wiadomo, wahał się do ostatniej chwili, a w końcu stara go nie puściła
i kazała biedakowi uczyć się biologi (he he he!), Domel stwierdził, że
to  jest  chore,  Gambit,  chwala  Bogu,  zrezygnował,  a  Angej  miał
zadzwonić w przeddzień party no i oczywiście nie zadzwonił. Tak więc z
naszej wesołej gromadki zostałem ja i Bart.

W  3  dni  przed  party  głupi  Bart  się rozchorował i sprawa nabrała
tragicznego oblicza, bo moja starsza orzekła, że mnie samego nie puści
łajdaczyć  się  po  calej  Polsce  (co  to  będzie  jak  na  Party  IV
pojadę...).  Na szczęście Bart wydobrzał, chyba z tego zdeterminowania
dla sprawy chłopskiej, poza tym chciałbym nadmienić, że matka od Barta
jest  cool, przez pół godziny wypytywała się mnie o szzegoły i tak jej
się  ta impreza spodobała, że pewnie sama chętnie by pojechała, hy hy,
no ale w każdym bądź razie Bart pojechał spoko.

Tak,  na dworzec zawieźli nas nasi troskliwi rodzice, zapewne w obawie
abyśmy nie pojechaali sami, gdyż jakoś nikt nie chciał uwierzyć w moje
zapewnienia, jakoby na party od nas jechało 120 osób. Na samym wstępie
spotkałem  Comancha,  który przykulał się tu aż z Bielska razem z Bald
Koniem, tylko po to żeby jechać sobie pociągiem ze sceną. Cie choroba,
to jest poświęcenie... No nic, wsiadamy do tego pociągu i cóż widzimy?
Zima,  mróz!  Z  zapowiadanych 120 osób nie widać nawet połowy, całość
ekipy zmieściła się w półtora wagonu, potem jeszcze kilka pojedyńczych
misiów  w  innych  przedzialach, z tego co wiem jacyś frajerzy jechali
też  w  pierwszej  klasie,  ale nic mi bliżej o tym nie wiadomo. Kilka
przedziałów  obok  nas rozlokowali się ludzie z Damage, z Mikleszem na
czele,  co  mnie  trochę zestresowało, po moich artykułach w Silu, nie
byłem pewien, czy moje przeprosiny odniosły zamierzony skutek, ale jak
się  okazało,  tak  (okazało  się  to  także na party). Tak, zajęliśmy
przedział  koło załogi z Illusion. Jechało tam jeszcze kilku ludzików,
jak  dobrze  pamiętam  Warhawk i Bald Horse, no i oczywiście Comanche,
odszczepieniec,  nie chciał się widocznie do nas przyznać... :) Gdzieś
tam  po bokach byli ludzie z Obsession, Beton Dezignu (bez Plastusia),
The Edge, Saviours, eeee, sory ale dalej nie pamiętam. Sporo ludzi też
dojechało,  miedzy innymi Damage przykulało się tu aż z Krakowa, bo im
podobno ten S5 pociąg bardziej pasował... No nic, olać ich!

Pojast róża, a my się cieszymy. mamy bardzo spokojny przedział, jadą z
nami  jacyś  dwaj normalni ludzie. Na początku obgaduję z Bartem kilka
spraw  organizacyjnych zwiazanych z party, a potem wyruszamy na obchód
pociągu.  Prawdziwym  szcześciem  jest  fakt, że jadą z nami zwyczajni
ludzie,   ktorzy   pilnują  naszych  bambetli,  podczas,  gdy  my  się
łajdaczymy.  Na samym początku spotykam Warhawka, Axela, Stana, słowem
elytem  katowickiej  giełdy.  W  końcu mam też okazję pogadać trochę z
Derkiem,  z  którym  mam kontakt od prawie roku, a ktoryego jeszcze na
oczy  nie  widzialem, mimo, że mieszkamy 30 km od siebie... Jak to się
porobiło...  Ucinamy  sobie malutką pogawędkę na różne tematy, podczas
gdy pojast wjeźe naz f niesnane.

Zaczyna  się  robić wesoło. Damage dali się poznać jako pierwszorzędni
imprezowicze,  już za Tarnowskimi Górami wszyscy mieli 3 fazę. Miklesz
dał  piękny  pokaz kreślenia fraktali w ril tajmie, podczas ktorego to
pokazu  puścił  przez  okno  wagonu żura długiego na cztery przedziały
(typowy  przykład  zasady  zachowania  pędu).  Nieźle  zalany  był też
Moon/Obsession,  który wszystkim dostarczył wiele radości, stając przy
otwartym  oknie w pędzacym z szaloną prędkością pojaście i oznajmiając
wszem i wobec, ze on wcale nie rzyga, tylko się wietrzy. Istotnie, nie
widziałem  aby puszczał pawie, lecz jego zabiegi spowodowały gwałtowną
reakcję publiczności (na dworze -2?C...).

Do  naszej  pogawędki włącza się Clod, którego wcześniej nie znalem, a
który  okazuje się być bardzo cool gościem. Jest rulez. Nudzi mi się w
tym głupim korytarzu, więc idę z Illusionami do Warsa (to nie xywa, to
bar...),  ciągnąc za sobą Barta. Tam spotykam niezbyt ciekawy widok. W
okienku siedzi taka nudna, stara pierdziocha, która ma jakieś wonty do
sceny  amigowskiej.  Na  moje pytanie po ile jest herbata, kurwa nędza
odpowiada,  żebym  sobie  przeczytał w cenniku. W dodatku ciągle sypie
jakieś  pojebane  hasła,  wszystkim, którzy nic nie jedzą każe opuścić
"lokal".  Jest  xtra.  Miło popatrzeć na taką idiotkę, jak się pluje w
tym swoim barze.

Jakieś wonty ma też do mnie pewien człowiek, ktoremu nie spodobały się
moje artykuły o Applause. Nie podaję jego xywy, bo może sobie tego nie
życzy.  Tak nawiasem mówiąc, to był to jedyny człowiek, który na party
otwarcie  fakał  mnie  za  moje  poglądy.  Jeden  człowiek! A ilu było
uczesników!...  Pewnie, z wszystkimi nie gadałem, ale o czymś to chyba
świadczy...  Nie  muszę  chyba  mowić,  że  dla  odmiany  wielu  ludzi
udzieliło mi gorącego poparcia...

Ale  wracajmy  do  pociągu... W barze jest wesoło. Kurwa za ladą coraz
glośniej  się  pluje,  a  my  sobie  robimy  z niej jaja. Bart zamowił
cytrynę  do herbaty, to ta mu nie chciała sprzedać i w końcu wyrzucila
go  z  Warsa.  Pan konduktor jakoś dziwnie się na nas patrzy, ale jest
cool...  Nagle  pojast  chamuie,  a  herbatka, którą trzymał Comanche,
tudzież  Stan  (nie  pamiętam  dokłanie...)  wylewa  się  częściowo na
spodnie  Bald  Horsa,  w  miejsce chyba wszystkim wiadome. Wywołuje to
nasz  szczery atak wesołości, na co rozrywa z oburzenia kurwę za ladą.
Zaczyna  się  pluć  do  niemożliwości,  co  nie  jest  zbyt przyjemne.
Postanawiamy  opuścić  lokal,  na  koniec  łamiemy  jeszcze z Axelem D
styropianowe  kubki od herbaty/kawy i wychodzimy pozostawiając plującą
się  pizdę.  Częśc ludzi jednak zostala, no i w koncu babsztyl tak się
nabuzował, że wezwał SOKistow, żeby zrobili porządek, he he he...

A  w  naszym wagonie kwitnie życie towarzyskie. Co chwilę przechodzi w
te  i we w te Bizi, który ma chyba 4 fazę, pomimo że jest najmłodszy z
nas  wszystkich.  Biedaczkowi  pomyliły  się  strony  świata i zamiast
chodzić  wzdłuż  korytarza,  chodzi  w poprzek, co wygląsa co najmniej
bardzo  zabawnie.  Włażę do jakiegoś przedziału, w ktorym siedzi Bart,
Warhawk,  Clod  i  jeszcze  2, których nie znam i wysłuchuję relacji o
jakimś  interesującym gościu, który kilka razy przychodził już do tego
przedziału,  siadał  sobie  wygodnie,  kręcił  glową  i  wskazywał  na
zegarek.  Wszystkich  zaciekawiło  jego nietypowe zachowanie, mnie też
ono  zaintrygowało.  Po krótkim wywiadzie okazało się, iż tą frapującą
postacią  jest Sitek/Damage. No no no... Mimo tego nadal za bardzo nie
wiem co chciał wyrazić poprzez swoją enigmatyczną gestyulację.

Tymczasem  dochodzi  do  niezbyt  przyjemnych  zgrzytów. Jakaś babcia,
która  miała  coś  do  sceny,  wezwała  kierownika  pociągu,  oburzona
skandalicznym  zachowaniem  młodzieży.  Pan  kierownik  nie  mniej się
oburzył,  jak zobaczył że co drugi przedział jest zarzygany. Z naszego
powodu  pociąg  zrobił  mały delay, gdyż chwilę trwało, zanim sytuacja
się  wyjaśni.  Panowie  SOKiści  chcieli  nas  odczepić  i odstawić na
bocznicę,  a  potem  wezwać gliny, żeby uspokoiły co niektórych. Efekt
takiej  operacji byłby straszny, gdyż pomijając nawet tych najbardziej
gorliwych  generatorów  fraktali,  w  całym  pociągu  mało było ludzi,
którzy  nic  nie  pili.  Z punktu widzenia formalno-prawnego chlanie w
środkach  komunikacji jest zabronione, a nasza sytuacja była podwójnie
beznadziejna,  gdyż  większość ludzi była nieletnia. Sytuację uratował
Dudi,  który  miał  coś  wspólnego  z  organizatorami. Biedaczek ten o
słodkiej  twarzy tak się poświęcił, że oddał panu kierownikowi pojastu
swoją  legitymację  studencką,  jako  gwarancję  spokojnego zachowania
scenowiczów.  Istotnie,  scena  się  uspokoiła,  a  po  dojechaniu  do
Bydgoszczy chłopak odzyskał swoją legitę.

Po  mału  dojeżdżamy do Bydgoszczy. Kiedy w końcu dojechaliśmy, zastał
nas  niezbyt ciekawy widok. Dworzec w Bydgoszczy wygląda jak psia buda
w  Zadupiu  Dolnym,  gdzież się takiej chatynce równać do katowickiego
dworca! Pomijając aspekty architektoniczne, na dworcu pełno gliniarzy,
którzy  nie  patrzą  na nas zbyt przychylnie. W dodatku piździ jak sto
pięćdziesiąt,  jest  chyba  z  5 stopni mrozu i nie ma jeszcze 4 rano.
Słowem, suxx.

Z  braku  lepszego  zajęcia wyruszamy na party place. Zanim zrobiliśmy
100 metrów, już wyksztalciło się 10 obozów, w których każdy chciał iść
w  inną  stronę.  W  koncu  podzieliliśmy  się na dwie grupki, każda o
własnej  koncepcji  dotarcia  na  party  place  i - o dziwo! - obydwie
dotarły  na  miejsce.  Pomijam  już fakt, że z dworca do tego głupiego
technikum  było  chyba  z  10  kilometrów,  jakoś nikomu nie wpadło do
głowy,  żeby  pojechać autobusem. Kiedy w końcu doleźliśmy na miejsce,
byłem  kurewnie  zziębnięty  i  w dodatku chciało mi się spać. Jeszcze
jakieś  pół  godziny straciliśmy na rejestracji, podczas których jakiś
wesoły  chłopak  mało  co  mnie nie obrzygał, no i w końcu jesteśmy na
miejscu. Warto jeszcze nadmienić, że za wstęp zdarli ze mnie 120 koła,
mimo że cena nie miała podobno przekroczyć setki...

Party  place  wygląda  gorzej  niż  tragicznie. Centrum wydarzzeń jest
jakaś  pojebana  aula,  w  której wszyscy się gnieżdżą gdzie popadnie.
Ponadto  do dyspozycji partyjniaków oddano jeszcze 2 korytarze, balkon
nad  tą  aulą  i  2 sleep-roomy, słowem bieda. Nie czekając na oklaski
instalujemy  się  zaraz  koło  wejścia,  koło jakiś independentow. Kał
totalny.  Pokazuję  Comanchowi BD 6, który mialem spreadować na party,
ale  jak  go chłopak zobaczył, to sie zalamał i rzekł mi, abym jeszcze
się  tak  nie spieszył z puszczaniem BD 6. Z niepewnością spoglądam na
inne  twarze,  ale zdegustowane dolną belką miny mówią same za siebie.
Tak. Braina puścimy po party.

Głupie Tilty ustawiły jakiś daremny wyświtelacz, na którym wyswietlają
się  godziny  kompotów.  Wyświetlają się one za pomocą Scali, która co
chwilę pada, wywołując nasze rozbawienie, a Tiltów irytację. Dodatkowo
przez  dwie  zardzewiałe  kolumieny non stop leci jakaś naprawdę denna
muzyka,  bez przerwy 2 utwory na przemian. Jest to bardzo wkurwiające,
gdyż  w  każdym kącie party place słychać ogłuszający ryk wydobywający
się  z głośników. W końcu ktoś myślący wpada na dobry pomysł i wyłącza
tą  pastę.  Teraz dla odmiany na wyświetlaczu można sobie pooglądać co
lepsze  demka  na  1200, z ostatniej dekady. Po jakimś czasie do Amigi
sterującej  całym  tym  chłamem  dorwał  się  Miklesz i zaczął coś tam
rządzić,  ale  za  bardzo  nie  wiem co, gdyż zaliczyłem malutki zgon.
Ciekawa  sprawa,  po  prostu  taki bylem zaspany, że rwał mi się film,
całkiem jak na haju. Gapię się bezmyśnie w jakiś monitor, widzę jakieś
tam efekty, ale za bardzo nie kumam o co w tym wszystkim biega, ot tak
jakby  mi  się to wszystko śniło. Wytłumaczenie tego dziwnego zjawiska
znalazlem  dość  szybko,  kiedy  uświadomiłem sobie, że od przeszło 24
godzin  nie  zmrużylem  oka.  Położyłem  się na ławce, tarasując swoim
cielskiem  3 stanowiska i olewając sobie cały świat popadlem w malutki
letarg.  Niestety  błogi  ten stan szybko się skończył, gdyż co chwilę
ktoś  probował usiaść mi na głowie, albo zrzucić z ławki. W koncu mnie
to  wkurwiło  i polazlem do sleep roomu, trochę się przespać. Wszystko
zostawiłem  własnemu  losowi,  ktoś mógłby sobie przyjść i zabrać cały
mój dobytek, a ja bym sobie to i tak olał.

W  sleep  roomie  jest  cool.  Jest  pelen  luz i dużo miejsca, jedyni
klienci  to  skacowani  fraktalowicze,  którzy  przesadzili  trochę  w
pociągu.  Olewam  ich  klasycznie  i kładę się gdzieś w kącie patrząc,
żeby  ktoś  na  mnie w razie czego nie narzygał i zapadam w błogi sen.
Budzę  się  po jakiś 2-3 godzinach, a gwoli ścisłości budzi mnie jakiś
palant,  który  wlazł  do  sleep  roomu  z  ruskim magnetem, na ktorym
odchodziło  jakieś techno. Techno było nawet czadowne, ale magnet psuł
cały  efekt.  Spać w tym halasie się nie dało, zresztą i tak bylem już
wyspany, więc polazłem do sali.

A tutaj wszystko pojebane. Ludzi jakoś mało, a ci co są, jacyś drętwi,
nic  nie  robią, tylko kopiują. Ale przynajmniej można się rozejrzeć w
sytuacji.  Brakuje  dużo  osob,  nie ma na przykład Applausów, ciekawe
czemu.  Nie  ma  też  Boogera/Abstract, który zbiera votki do BD, dużo
ludzi  nie  ma.  Po chwili dojeżdżają ludzie z Vacuum, no i jest cool.
Dojeżdżają  też  rasowi  alkoholicy z Nowego Tomyśla, hy hy, zapowiada
się  niezła  zabawa,  ale  niestety tylko się zapowiada. Lenin i kilku
innych chlorów wznosi rewolucyjne hasła "Gdzie jest Goebbels?", możemy
się  tylko  domyślać  powodu  zainteresowania tym gościem, he he he...
Jest  drętwo.  Dosiadam  się  do  wesołej  gromadki,  złożonej z jakiś
Illusionów,  Qby, Bald Horsa, Comancha i jeszcze kilku i sobie siedzę,
nie mając nic lepszego do roboty.

Miklesz  bawi  sie  wyświetlaczem,  puszcza  jedno za drugim tragiczne
demka,  można  dotać  czkawki,  ale  na  szczęście  w  końcu idzie coś
porządnego,  konkretnie  Odyseja  w  wersji  na  1200  z  twardzielem.
Czadowna  sprawa!  Dawno  już  tego demka nie widziałem i teraz jestem
happy, ach, żeby tak na tym party ktoś wypuścił podobną produkcję... A
poza   tym   suxx.  Pogadalem  sobiee  troszkę  z  Bobsonem  i  Betho,
poszwędałem się bez sensu i polazłem poszukać znajomych.

Ku  mojej  radości  widzę  Dooma/Excalibur,  znajomego  gostka,  który
mieszka  niedaleko  mnie.  He  he,  on  ma  sprzęt!  Lamer  przyjechał
samochodem  aż  z  Katowic,  jakby mu się pociągi nie podobały, ale to
dobrze,  przynajmniej  będzie  u  kogo  stuffy kopiować, he he! Pełznę
dalej  i  spotykam  Metala  i  Monicę,  z którymi ucinam sobie malutką
pogawędkę.  Dołącza  się  do  nas  jakaś  inna  grupka,  w której - co
stwierdzam  z  nieskrywaną  radością  - jest Latro/Obsession, z którym
odnawiam  sobie kontakt. Biedakowi brachu sprzedał Amigę, podczas jego
pobytu na party, ale chłopak dalej swappuje, tylko bez dyskow. To jest
dopiero friendship! Każdemu życzę takiego zaciecia do sceny.

Na  takim  łażeniu  w  te  i  we  w tę schodzi mi cale popołudnie koło
pierwszej  wszyscy,  którzy  mieli  przyjechać,  już przyjechali, a ja
odwiedziłem  większość  tych  ludzi,  których miałem zamiar odwiedzić.
Razem  z bartem postanawiamy wyskoczyć na miasto. Idziemy na pocztę, z
potem  do  jakiejś  knajpy,  gdzie  zjadamy tzw. "obiad", o ile tak to
można nazwać. Przy okazji mam możliwość obejrzenia Bydgoszczy z bliska
i stwierdzenia, że to miasto jest naprawdę lamerskie i tylko taki Tilt
może tu mieszkać.

Kiedy  wracamy  na party place, atmosfera zaczyna się po mału ożywiać.
Ci  najbardziej  zasapani  goście  już  trochę  odespali trudy nocnych
wojaży,  ci  najbardziej  zalani  też  zdążyli  wytrzeźwieć,  ale mimo
wszystko  nadal  jest  stanowczo  zbyt  drętwo.  W końcu organizatorzy
wpadają  na  jedyny  dobry  pomysł  i  puszczają dwa zajebiste demka z
Assembly 94, są to Breath Taker i Drool This. Ach, co za czad! Szkoda,
że  moi  znajomi  pececiarze  tego  nie  widzą, chyba zesrali by się z
wrażenia! Niestety, obie megaprodukcje chodzą tylko na 1200 z hardem i
fastem,  no  ale to już trudno... Tymczasem obserwuję małe poruszenie.
Na party place wkracza jakaś "dobrze zbudowana" osobistość w podeszłym
wieku. Jak się okazuje, jest to "słynny" Lac/legion. Koło niego kroczy
jakieś  chuchro  w  niemniej  podeszłym  wieku,  które okazuje się być
niejakim  Fuego. Goebbelsa na (jego) szczeście nie było. Z miejsca też
otrzymuję   propozycję   dołączenia   się  do  kompanii  zamierzającej
strzaskać  przedstawicieli  legionu,  niestety  jednak  nic z tego nie
wychodzi,   zresztą   i   tak   jestem   przeciwnikiem   takich  metod
"polemizowania".   Zastanawia   mnie  tylko  to,  po  co  tacy  ludzie
przyjeż?żają na party? Przecież oni nie mają na scenie żadnych kumpli,
żadnych  kontaktów,  z  którymi mogliby pogadać, napić się i poszaleć.
Nic  też  raczej nie wystawiają, a na zdobycie nowych znajomości chyba
nie  bardzo  mogą  liczyć.  Więc  po co? Chyba tylko po to, żeby znowu
rozpisywać   się  w  swoich  artykułach  o  zepsuciu  polskiej  sceny,
pijaństwie i tak dalej... Ciekawa sprawa...

Koło  5  organizatorzy  organizują Crazy Skarpeta Compo, polegające na
uczynieniu  za  pomocą  nożyczek  skarpetki  jak najberdziej seksowną,
oczywiście   w   najkrótszym  możliwym  czasie.  Pomysł  świetny,  ale
organizatorzy  dali dupy i kompletnie spieprzyli sprawę. Nic dziwnego,
skoro do rzeczy zabrał się Kluge/Gel Dezign, czy jakoś tak, gość który
strasznie  wszystkim działal na nerwy, głownie w dalszej cześci party.
Do  music  compo  jest  jeszcze  trochę  czasu, więc oglądamy sobie na
wielkim  wyświetlaczu  film  z  copy party w Warszawie, na którym mamy
wątpliwą  przyjemność  oglądania  co  chwilę  rozpromienionego oblicza
Roota.  Film  jest jednak spoko, miło sobie powspominać takie epizody,
jak na przykład Bek Compo.

Wracamy  z  Bartem  na nasze miejsce i widzimy, że jest spoko. Wszyscy
otaczający  nas  independents gdzieś się wynieśli, no i teraz obracamy
się  w "elitarnym" towarzystwie. Koło nas rozbiły swoje Amigi Latające
Krowy,  nieopodal  Ozone Free, gdzieś tam z boku Obsession i cała masa
jakiegoś  bydła  z  Poznania, którego naawet nie znam. Magiel z jakimś
wesołym  gostkiem,  który  paraduje  po  party place w obleśnie żółtej
podkoszulce,  przeżywają  chore  moduły.  Chłopcy  przywieźli  ze sobą
kolumny i tak zdrowo dają czadu, że w koncu organizatorzy wywalili ich
z  tym  sprzętem  do korytarza. Tam jednak też nie mieli spokoju, gdyż
przeszkadzali w selekcji modułów. Ciężki żywot technomana...

Tmczasem  nadchodzi kompot muzyczny. Jest cool. Moduly są takie sobie,
ale  można  wytrzymać.  Po  tymże  kompocie  jest  znowu luz, ja sobie
zalatwiam  moduły  i wciskam je różnym ludzikom, biorąc w zamian różne
pierdołki.  Jest  cool,  jak  już  pisalem  w  tym  akapicie. Spotykam
Comanca,  którego gdzieś przedtem wcięło. Jak się okazuje polazł sobie
niecnota  do  kina na Foresta Gumpa, omijając tym samym rozkosze crazy
skarpeta compo, moim zdaniem niewiele jednak stracił. Tak jakoś szybko
schodzi  czas  do  kompotu  graficznego.  Razem  z Bartem postanawiamy
obejrzeeć go sobie z balkonu. Kidy tam docieramy, jedyne wolne miejsce
jest na wprost Sivego. Wkrótce też zaczynamy rozumieć czemu. Otóż nasz
przyjaciej Sivy cały czas poczylony jest nad nami i wydaje z siebie co
chwilę jakieś dziwne dźwięki. Nie trzeba wiele czasu, aby zajęte przez
nas miejsce nadal pozostało wolne.

Tymczasem zaczyna się gfx-compo. Poziom prac jest raczej wysoki, widać
że słusznie wprowadzono selekcję rysunków, chociaż mimo tego nie udało
się  uniknąć  kilku  skanów,  na przykład zeskanowanego z ktoregoś tam
Bajtka obrazka robota. Poziom tych skanow był jednak na tyle niski, że
organizatorzy  chyba  celowo  ich  nie  odrzucili. Odrzucili natomiast
kilka obrazków, które nie były skanami, o czym dowiedzialem się od ich
rozgoryczonych autorow po kompocie. Słowem, jak to Tilt...

Zaraz  po  gfx-compo ma miejsce ray-compo. Tu, ku mojej uciesze, także
poziom  prac jest dosyć wysoki. Obrazzy odchodzą xtra, to nie to co na
poprzednich  partach. Coś tam ssobie wybieram i jest spoko. Zdaje się,
że  po gfx-compo następuje intro-compo, ale nie jestem pewien, czy nie
pomyliłem  kolejności,  a  nie chce mi się teraz myśleć. W każdym bądź
razie  celem  obejrzenia intro-compo pełźniemy na balkonik, gdzie jest
straszny  tłok,  ale mimo wszystko i tak lepiej widać niż z dołu. Jest
cool.  Intra są zajebiste, stoję sobie obok Axela D i razem gapimy się
na te interka. Naprawdę, ich poziom jest miłym zaskoczeniem, to nie to
co  swego czasu w Poznaniu, gdzie za intro uważano obrazek ze scrollem
i  rippowaną  muzyką.  Jako  ostatnie  puszczane  jest  intro Joker'a,
zakodowane  przez  Dalthona. Intro jest po prostu piękne, trwa chyba z
15  minut  i  upchnięte  jest  w  nie tyle rzeczy, że szok. Jest tam i
bardzo  długa  animacja,  i  fraktale,  i  wektory  i diabli wiedzą co
jeszcze.  aż  trudno  uwierzyć, że tyle rzeczy zzmieściło się w 40 kb.
Jedyny  mankament to to, że intro codzi tylko z Action Replayem... Nie
mniej  zajebiste są produkcje Freezersów i Technology, intra te niczym
nie   odstępują   zachodnim  introm  zajmującym  najwyższe  miejsca  w
kompotaach. Aż miło patrzeć...

Demo  compo  przewidziano dopiero na 12 w nocy. Jest więc sporo czasu.
Organizatorzy wpadają na jeden z nielicznych dobrych pomyslów, na jaki
wpadli  i  puszczają  film z party w Warszawie po raz drugi, tym razem
mniej więcej w całości. Jest cool. Wszyscy zgromadzili się na balkonie
i  na  dolnej  sali,  gdzie  gapią  się  na  to  dzieło kinematografii
polskiej.  Prawdziwe  jaja  zaczynają  się  jednak  dopiero wtedy, gdy
docchodzi do sceny z pamiętnym striptizem. Jest cool. Głupi i pojebany
Kluge/Gel  Dezign co chwilę rzerywa projekcję, prawdopodobnie w obawie
o  morale  młodocianych  partyjniaków,  na  co  publiczność  odpowiada
przeciągłym  wyciem  i  skandowaniem "pe-da-ły!". W końcu ktoś myślący
wypierdala Kluge'a i spokojnie oglądamy sobie film aż do końca.

Diabli  wiedzą  skąd  pojawia  się też przedtawiciel lokalnych środków
przekaazu w osobie jakiegoś idioty z kamerą. He he, dym, dosyć pokaźne
grono scenowiczów na widok telewizji skanduje "wy-pier-da-lać!", a gdy
zgorszona  telewizja zwraca się w ich stronę, oni wołają "Tak, tak, to
my tak wołamy! Wy-pier-da-lać! Wy-pier-da-lać!" Rulez.

Tymczasem zbliża się demo compo. Jest cool. Razem z Bartem i Comanchem
pełznę na gorę, na balkonik, gdzie jakimś cudem wygodnie sobie siadamy
i  oglądamy demo-compo. Zanim je obejrzeliśmy, zdenerwował nas jeszcze
trochę  ten  idiota  Kluge,  poczym  wszystko było ok. No, niezupełnie
wszystko,  bo  demka są do gazu. Moim skromnym zdaniem tylko Noxzoma i
Wit  Premium  stoją  na należytym poziomie, inne demka to dno. Owszem,
demka  FCI,  Illusion czy Ladybird Design nie są złe, ale na pewno nie
odzwierciedlają  poziomu  koderow,  grafikow i muzyków z tych grup. Po
prostu, ludzie się nie przyłożyli...

Zaś  wspomniane  dwa  demka  są  naprawdę zajebiste. Które zaś lepsze?
Diabli  wiedząm,  trudno  orzec,  ja tam wolę Wita, bo chodzi na golej
1200,   a  poza  tym  bardziej  lubię  Freezers.  Nie  ssposób  jednak
zaprzeczyć,  że  Miklesz też pokazał na co go stać i odwalił zajebistą
produkcję, słowem, spór nierozstrzygnięty...

Po  demo  compo  jestem  już trochę zmeczony, więc wciskam różne dyski
różnym  ludziom  do  nagrania  i olewając cały świat idę sobie spać. W
sleep  roomie jest już full komplet ludzi, ale jakoś się tam wciskam i
zasypiam.

Kiedy rano się budzę, widzę że jakiś down przywalił mnie nogą, więc mu
ją  wywalam  i  idę  na  obchód.  Spotykam Barta, który wymyślił, żeby
wracać wcześniej, już pociągiem o 9 rano. Robię mały wywiad i popieram
Barta.  Większość  ludzi  wynosi  sie  z  party  z  samego rana, w tym
praaktyczniee  wszyscy  z  Katowic.  Odbieram  więc w pośpiechu dyski,
nagrywam  ostatnie  bzddety,  poczym  razem  z Bartem dołączamy się do
Illusionów i idziemy na dworzec, błądząc trochę po Bydgoszczy.

Wlasciwie  nie  ma  co  dalej pisać, gdyż to już jest faktyczny koniec
party. Na początek w pociągu nas rozdzielili i wcisnąlem się do wagonu
z  jakimiś dwiema starymi babami, które coś do mnie miały. Pomijam już
fakt,  że mało co uciekłby nam pociąg, gdyż razem z Veroxem, Darkiem i
jeszcze innymi tuż przed odjazdem kupowaliśmy frytki, zapiekanki i Bóg
wie co jeszcze. Kiedy w przedziale trochę sobiee pospalem, polazlem do
innych.  W  sumie  wracaliśmy  razem z Bartem, Bald Horsem, Comanchem,
Axelem D, Formatem, Veroxem i chyba kimś tam jeszcze. Było cool.

Tak, to już chyba cały raport...

                                                  Stasi/Convex