MOUNTAIN CONGRES 1993
                             (GIEŁDA W ŻYWCU)

Uwaga  czytelniku!   Wszystkie  wydarzenia zawarte w powyższym artykule są
prawdziwe,  jednak  część  z  nich  może  być  troszkę  zmieniona z powodu
działania  tzw.  wody ognistej.  Powyższy artykuł nie ma na celu obrażenia
kogokolwiek.



SOBOTA, 1.V., godz. 1.00 (rano), dworzec Poznań

Po  szczęśliwym (lub nie) przybyciu do Poznania oczekiwaliśmy na pociąg do
Katowic.   Nareszcie  wpakowaliśmy  się  do  pociągu,  a tu, do chuja, ani
jednego  miejsca.   Pociąg  jechał  ze Szczecina i był przeładowany ludźmi
(???).   Wszystkie  przedziały  były zajęte, a korytarze jeszcze bardziej.
Usadowiliśmy   się   pod  kiblem.   Przed  nami  ukazywała  się  pieprzona
perspektywa  6-cio  godzinnej jazdy na stojąco lub siedząco, ale to już na
zaszczanej  podłodze.   Minęły 3 godziny, gdy do pociągu na jakiejś stacji
(coś typu "COZIA WÓLKA" czy "LAMERNIKI WLKP.") do NASZEGO trainu wpakowała
się  liczna  grupa  turystów ze znaczącymi plecakami.  Próba persfazji nie
pomogła i wszyscy wcisnęli się obok nas.  Teraz nie możliwe już było nawet
sprawdzanie  godziny,  gdyż  zegarek  z  ręką  (a może na odw-ROOT) miałem
wciśnięty  głęboko  w  dupę  (innego  WOLNEGO miejsca nie mogłem znaleźć).
Następne  3  godziny  musiałem  sobie  po prostu postać.  Po dojechaniu do
KATowic mieliśmy 3 minuty na:

1. Znalezienie plecaków.
2. Wypierdolenie z pociągu turystów-wieśniaków.
3. Wysiądzenie (wysiądzeńcie, a może wysiąście albo wysiądnięcie) z
   ciuchci.
4. Sprawdzenie, że za chwilę odjeżdża pojazd do Żywca (Trupca).
5. Kupienie biletów (po co?).
6. Znalezienie peronu.
7. Zatrzymanie ruszającego pociągu.
8. Wsiąście (patrz wyżej) do niego (albo lepiej wejście - XTD).

Pociąg  do Żywca był prawie pusty.  Wszędzie pełno było ludzi z plecakami,
monitorami,  koszulkami  COMMODORE  (ruleZ)  itd.   (Pełno  ludzi w pustym
pociągu,  to  naprawdę  niezłe określenie - XTD).  Rozłożylismy torby i...
SIADAMY!   No!  Teraz można sobie nareszcie porządnie odpocząć.  Na jakimś
lamerskim  peronie  nasz  osobowiak staje, a naprzeciw nas czeka na odjazd
pośpiech  z memberami UNION.  Z naszego wehikułu jakieś lamery przeżywają,
że  widzą  smROOTa.   Pośpiech  z Unionami rusza, a my nadal stoimy.  Za 2
godziny  dobijamy  do  Trupca  (Żywca).

soBOTA, 1.V., godz.  7.30 - klub Śrubka

Po  zapłaceniu  50 kilozłotych polskich rozkładamy się ze sprzętem.  Nasze
syfy  to  AMISIA  500,  2.5MB  na  płycie  i 2 drive'y.  Na pierwszy ogień
poszedł  PROTRACKER  3.01 & mój wonder tune na compot (music competition).
Zebrała się grupka ludzisków zaciekawiona tym dziwnym programem, innym niż
X-copy  v6.3.   Tenże  moduł  prawdopodobnie  miał pójść do naszego demka,
jednak  nikogo z naszej preety grupy Flying Cows Inc.  Wtem wparował XTD i
w  ciągu  minuty  usiłował  udowodnić mi, że nowy Protracker jest do dupy,
jednak ja uważam, że tenże program jest cool i XTD męczył się na darmo.  O
godzinie 10.00 całą paczką udaliśmy się na piwo, które okazało się całkiem
nielamerskie.   Przy  okazji  poznałem  osobiście BFA (piwo postawię Ci na
następnym  party,  bo  rzeczywiście  miałeś rację), LTTLE HORRORA, PETERSA
(jak  tam  twoje  1.74  promila?),  KALOSZA, GACUCHA i innych ludzi świata
bussinesu.   Po  wypiciu kilku kufli świat stał się ładniejszy i nareszcie
można było normalnie porozmawiać z ludźmi.  Rozmowa 3mała się tematów typu
"życie  seXualne  gwoździ",  czy  "jak  decrunchować  słonia  do rozmiarów
ziemniaka"  (jak  leci  Ziemniak?).   Po  około godzince sensownej rozmowy
wróciliśmy do sriupki w celu kontyuacji nauki obsługi X-copy pro.

O  godzinie 15.30 dobiła część reszty FCI (Plexa+Girl & ŻONA+Echo).  Zaraz
dopadłem  Plexę,  który  wiedział już, że chodzi mi o music w demie.  Yes,
yes.   Moja  muzyka  jest  w  nowym  demku,  które  właśnie ma być od nowa
składane.

Mimo  poprzednich  przewidywań  organizatorów,  z  powodu  ogólnego  braku
zajęcia,  music  competition ma odbył się jeszcze dzisiaj, czyli 1-go dnia
party.   Około  godziny  16.00 wraz z paczką ponownie udaliśmy się na mini
beer-party  do  knajpki.   Tu  czekała mnie sprzeczka z Extendem dotycząca
muzyki,  ale  to już było i minęło (no more kłótnias and sprzeczkas!).  Po
wypiciu  rozsądnej  (tak  mi  się  zdawało)  ilości  piwa,  udałem  się na
muzycznego  compota.   Niestety  -  tu  zastałem  zamknięte  drzwi, jednak
ochroniarze,  których zatrudnili GRACE'owie, zbyt główką nie ruszyli, a ja
dostałem  się inside przez okno (ciekawe, czy udałoby mi się wynieść tylko
połowę,  czy  może  cały sprzęt z party?).  Zdążyłem akurat na drugi moduł
(pierwszym  okazał  się  KKKUUUUURRRRWWWWAAAAAAAA mój!).  Najciekawszy był
utwór  nr  7,  w  którym autor próbował przedstawić czytelnikowi...  co ja
pierdolę  (piszę)!   Oczywiście  słuchaczowi  utwór nawiązujący do technik
sexualnych  mrówek na przełomie lat 70-tych i 80-tych (jeżeli ktoś posiada
tenże  utwór,  to  proszę  o  niezwłoczne przysłanie na mój adres (jest na
końcu)   w   celu   budzenia   nim   nieboszczyków  usiłujących  spokojnie
odpoczywać).   Ponadto było kilka ciekawych kawałków, jednak ze względu na
życie  autorów  nie  będę o nich pisał.  After drink the compot zebraliśmy
sprzęt w celu odbycia podróży do hotelu, w którym czekała nas (niektórych)
spokojna  noc  (70  kłóek  is  too much for night).  Po rozłożeniu sprzętu
odbyło  się puszcznie demek, a kiedy wszyscy poszli spać, ja udałem się do
sąsiadów na koszerna-party.

NIEDZIELA, 2.V., godz 4.00am, koszerna-party

W pokoju znajdowali się:  upity & leżący Gacuch (pamiętasz jeszcze rozmowę
o  szczotkach?), wypity KALOSZ, WASYL, trzech ludzi o łatwo wypadających z
głowy   xyvah,   oraz  ktoś  from  BETA  TEAM.   Koszerną  spożywali:   ja
(DREAMER/FCI),  2  unknown  przeze mnie ludzi oraz KALOSZ (GUMIAK, LACZEK,
SANDAŁ,  TREP,  w  każdym  razie  xyva do niego pasuje).  Najpierw wypiłem
kilka  kieliszków,  ale  potem,  gdy  nikt  nie  widział, strzeliłem sobie
większą  porcję i wtedy widząc Kalosha walczącego z lustrem uznałem, że na
dzisiaj  starczy  i udałem się do swojego pokoju pograć w SUPERFROG'a.  Ta
ostatnia  czynność  była  jedyną  możliwą,  gdyż  nie udało mi się namówić
Gacucha na pisanie friendshipa, a na nic innego nie miałem ochoty.

Nie  byłem  zbyt  pijany,  jednak  tego fragmentu mego krótkiego życia nie
pamiętam.   Postaram  się  go jednak przybliżyć, opisując wygląd pokoju po
powrocie świadomości.

Kiedy  się  przebudziłem, od razu zwróciłem uwagę na to, że właśnie siedzę
na  dupie  i  generuję mini-fraktalka.  O curva - pomyślałem (???), jednak
naprawdę  się zdziwiłem, widząc leżące na podłodze moje spodnie.  Były one
w  szczególny  sposób pokolorowane zawartością mojego żołądka (nie mylić z
żołędzią).   Obok  znajdowała  się  jeszcze  spora  ilość nieużytej farby,
jednak  najdziwniejsze okazało się to, że nie będąc koderem, wygenerowałem
NA  AMIDZE  fraktala bez użycia jej procesora.  Tak, tak - klawiatura była
równie  zachęcająca  do pisania co spodnie do włożenia.  Wykonałem jeszcze
jeden  auto-reverse,  ale  tym  razem  już nad zlewem.  Po uprzątnięciu (3
godzinnym)  zabrałem  się  za  pakowanie, przy czym bardzo czę100 musiałem
omijać  pewne  fragmenty  dywanu  z  przyczyn  ogólnie  wiadomych.   Teraz
zabrałem  się  za  pranie  moich, wygenerowanych w trójwymiarowe fraktale,
spodni.  Niestety, po wypraniu (OMO LIPOSYSTEM ruleZ) nie nadawały się one
do  włożenia,  więc  nie przejmując się tym, udałem się wraz z pozostałymi
ludźmi  na  przystanek.   Po drodze oglądało się za mną kilka osób, jednak
znaczący `fuck` wyjaśniał im całą sprawę.

NIEDZIELA, 2.V., godz. 9.00am, ciąg dalszy zasranej żywieckiej "giełdy"

Po  powrocie  na  stanowiska, nawet nie chciało się nam sprzętu rozkładać.
Udaliśmy  się  na  grafix  competition,  które  podzielone  zostało  przez
"organizatorów" na część ray-tracingową, oraz tradycyjną.  Poziom był dość
wysoki,  ale  po raz drugi Animal/Union nie dał nikomu szans.  Oddał on na
konkurs  3 prace, z których jedna zdobyła pierwsze,a druga trzecie miejsce
(moje  gratulacje  Animal  -  jesteś  po prostu THE BEST!).  Po skończeniu
kolejnego   compotu   udałem   się  wraz  z  resztą  LUDZI  (nie  mylić  z
organizatorami)  na  piwo,  gdyż  nic  ciekawszego nie było do roboty (dla
zainteresowanych  dodam,  że  przez  cały  czas  paradowałem  w majtkach).
Reszta  dnia  jakoś  przeleciała i o godzinie 17.00 (chyba) rozpoczęło się
demo  competition.   Jako  pierwsze  puszczono demko gupy MAD ELKS (trzeba
zaznaczyć,   że  organizatorom  nie  chciało  się  nikogo  poinformować  o
autorach).   Już  wcześniej  słyszałem od Plexy, że to demko ma być super,
jednak  prawdziwy szok wywołało ono u mnie podczs oglądania.  Demko to nie
zawierało  żadnych efektów i było rodzajem teledysku typu "Simply State Of
Art"  -  Spaceballs'ów.  Produkcja Mad Elksów była perfekcyjnie dopasowana
do  fantastycznej  muzyki  Extenda (to chyba Twój najlepszy kawałek, XTD!)
(nie  sądzę  -  XTD),  w  związku z czym nie było żadnych wątpliwości, kto
zwycięży   konkurs.    Poza   tym   prezentowane  były  demka:   Unionu  -
"Hallucinations & Dreams", Suspectu, InvestatioN, 3 demka Beta Team, Music
Disk  Old  Bulls'ów  i  jeszcze  kilka  innych demek (sorry, ale po prostu
zapomniałem,  bo jeszcze byłem nie całkiem trzeźwy).  W sumie było ich 15.
Po  ostatnim  compocie  większią  kudzi  się  zwinęła, jednak stracili oni
najlepszą  zabawę.   Zanim  przejdę  do zdania relacji z tej zabawy, muszę
stwierdzić, że moje spodnie już wyschły i mogłem je już włożyć.


NIEDZIELA, 2.V., godz 22.00, wyjazd

Jeszcze  tylko  kilka  ostatnich  fotografii i wszyscy wpakowaliśmy się do
autobusu.  Na szczęście tuż przed dworcem komuś przyszedł do głowy pomysł,
aby  przejechać  się  nad  jezioro  do  campingów.   Tak zrobiliśmy.  Całą
paczką,  w  której  byli  między innymi:  Ninja, Uss Cadaver, XTD, Peters,
Mr.Root,  The  Generat,  Echo z żoną, Kalosz, Little Horror, ja oraz wielu
innych,   których   już   nie   pamiętam,   udaliśmy  się  nad  jezioro  i
wypożyczyliśmy  domki,  za  które chyba nikt nie zapłacił.  Party w naszym
domku  zaczęło  się  od  wysłania  po odpowiednie napoje grupy ochotników.
Podczas  ich  nieobecności  The  Generat  puszczał  z  magnetofonu rozmowy
telefoniczne  przeprowadzane  przez niego z właścicielami losowo wybranych
numerów.   Spośród  kilkudziesięciu trafiło się kilka naprawdę ciekawych &
pasjonujących,  w  których rozmawiajścy The Naturat podawał się za członka
rodziny  rozmówcy.   Polewka  była  niezła,  to trzeba przyznać.  Spróbuję
teraz przytoczyć dwie z takich rozmów:

TG - The Generat,
 B - Babcia.

 B - Hallo!
TG - To ty? Co tam u was słychać? Mów no prędko!
 B - Przepraszam, ale nie poznaję. Kto mówi?
TG - Jak to nie poznajesz? No, zgaduj masz 3 próby.
 B - Kaziu?
TG - No, widzisz - nie było takie trudne!
 B - No i co Kaziu? Czemu jeszcze nie wyjechałeś?
TG - Wiesz, ten dzisiejszy transport...
 B - No tak, tak, no to mów co tam u ciebie!
TG - W porząsiu,wszystko O.K.
 B - Ale ty masz jakiś taki dziwny głos! Czy to na pewno ty, Kaziu?
TG - No a któż by to mógł być?
 B - No tak, głupie pytanie, ale głos ci się zmienił.
TG - Mam małą chrypkę.
 B - Sluchaj Kaziu, dlaczego tak ciągle bijesz tą swoją Małgosię? Ciągle
     chodzi cała posiniaczona.
TG - Zdarza się.
 B - Nie bij jejże tak!
TG - Na pewno się poprawię.
 B - To dobrze. Właśnie wróciliśmy z pogrzebu. Wiesz kto umarł?
TG - ???
 B - Pani Bilińska. Pamiętasz ty ją jeszcze?
TG - Pamiętam, pamiętam.
 B - No, my sobie tu gadu, gadu, a mleko mi się przypala. Muszę już
     kończyć. Pa!
TG - Spierdalaj kurwo.

beep ... beep ... beep ...

(było trochę inaczej - XTD)

TG - The Generat,
 P - pewien pan.

(godzina pierwsza w nocy)

TG - Hallo, czy to numer 43-54-66?
 P - Tak, kto mówi?
TG  -  Proszę  pana!   Jesteśmy z Radia Maryjnego Warszawa.  Mamy dla pana
dobrą  wiadomość.   Otóż przeprowadziliśmy konkurs w którym zwycięzcą miał
zostać przypadkowo wybrany katolik.  Pan jest katolikiem?
 P - Oczywiście, jestem.
TG  -  A więc mamy dla pana dobrą wiadomość.  Właśnie wygrał pan mikser do
kawy  z  kompletem wkładów, oraz 3 paczki kawy Jacobs.  Nagrody ufundowane
przez warszawską firmę Domex.  Gratulujemy!
 P - Przepraszam panów, a gdzie mógłbym odebrać nagrodę?
TG - Może pan przyjść po nagrodę już teraz pod adres: (???) Ale jest
pewien warunek: nagroda będzie na pana czekał tylko 3 godziny. Po
upływie tego czasu nagroda przechodzi na następną osobę. A więc
możemy się pana spodziewać?
 P - Tak, na pewno przyjdę.
TG - A więc do widzenia!
 P - Do widzenia.

beeep ... beep ... beep ...

Po  wysłuchaniu  kasety  z  rozmowami,  wrócili  wysłani po wódę posłańcy.
Zaczęło  się  PRAWDZIWE  party, a nie jakaś pieprzona giełda zorganizowana
(???)   przez  gRACE'ów  (aPPLAUSE'ów  -  XTD).   Ogniste  napoje  zostały
rozdzielone i rozpoczęło się party.  Ja sobie nie zanadto użyłem, gdyż nie
zdążyłem  jeszcze wyleczyć wczorajszego kaca.  Po jakiejś godzince hulanki
wybraliśmy  się  do  sąsiedniego domku po demka z compotu.  Posiedzieliśmy
trochę,  pogadaliśmy  i  poszliśmy.   Potem poszliśmy jeszcze gdzieś z The
Generatem,  a  potem  on poszedł na imprezę do pokoju dROOTa (później ja z
Little  Horrorem  próbowaliśmy  do  nich  dołączyć,  ale  okazało  się  to
niemożliwe,  gdyż impreza u próta była tak rozkręcona, że nikt nie słyszał
jak  waliliśmy  (ojej!)  w  drzwi  (a,  chyba że w drzwi).  Po powrocie do
naszego  domku  okazało  się,  że na dole rozkręciła się niezła impreza, w
której  brała udział chyba większość ludzi.  Impreza zorganizowana była na
cześć  młodego  małżeństwa  Echów (sto lat!).  Dołączyłem się i ja, lecz w
pewnym  momencie  do  pokoju  wdarło  się  bez  pukania (!!?) dwóch panów,
proszących o ciszę.  Niestety, zostali oni potraktowani w wiadomy sposób i
sobie  poszli,  grożąc  że  zadzwonią po psów (policję).  Nikt na nich nie
zwrócił  uwagi  i  śpiewaliśmy  (wyliśmy)  "sto  lat" w dalszym ciągu.  Po
jakiejś  pół  godzinie  poszedł  spać  głowny  wyjec - XTD i wtedy właśnie
zaczęła  się  zabawa!   Dwóch panów wróciło ponownie grożąc policją.  Znów
nikt ich nie słuchał, więc wkurwieni wyszli, jednak gdy mijali próg, jakiś
osobnik  (nie  pamiętam  xyvy)  zawołał  za  nimi  coś w stylu "spierdalać
chuje!".   Wtedy panowie wkurwili się na dobre i wyprowadzili odważnego za
szmaty  do swojego domku.  Wszyscy stali osłupieni z wrażenia i dopiero po
jakichś  10  minutach zebrała się banda by odbić zakładnika.  Ruszyliśmy w
kierunku  siedziby  dwóch  panów.   Na czele szedł i podjudzał innych Echo
(XTD   w   tym  czsie  słodko  spał).   Po  dotarciu  rzeźkimi  kopniakami
zapukaliśmy  do  drzwi.   Otworzył  jeden  z  panów  i zaraz wywiązała się
rozmowa.   Echo  (student  pierwszego roku prawa) zarzucał panu porwanie w
celu  zgwałcenia,  na  co  ten  doskoczył  adwokatowi  do  ryja.  Do akcji
właczyła  się  zaraz  panna młoda, oraz reszta bandy i pan zwątpił w swoje
szanse.  Trzaskając drzwami krzyknął, że dzwoni po policję.  Banda jeszcze
chwilę  pokrzykiwała,  po  czym  się  rozeszła.   Ja, Uss Cadaver i Peters
zabraliśmy  się  za  sprzątanie  potłuczonych  butelek  i innych syfów.  W
pewnej  chwili  kompletnie  pijany  Cadaver  wypruł na górę do łóżka.  Nie
przejmując  się  niczym zwinąłem obrus ze stołu i zawartość tak powstałego
tobołka  wyrzuciłem  za  okno.   Teraz  wraz  z  Petersem  wziąłem  się za
wylewanie zawartości niedopitych kubków do zlewu i wtedy to się stało.  Do
pokoju  wtargnął  poruczik  Hans  Kloss  wraz z kapralem Wichurą.  Od razu
poprosili  o  dokumenty,  których  nie  miałem.  Kazali nam usiąść (Peters
trząsł   portkami,  gdyż  jego  legitka  była  podrobiona)  (Petersa  była
prawdziwa,  a podrobiona była kogoś innego - XTD).  Potem do pokoju wpadło
znajomych  dwóch  panów, prowadząc "zakladnika".  Wkrótce do pomieszczenia
wpadł  też  Echo  &  Żona.   Echo,  jako PRAWNIK, zaczął wyjaśniać sprawę,
jednak  wkurwieni panowie z zawziętością zaczęli nas oskarżać o zakłócanie
ciszy nocnej i obrazę ich "GODNOŚCI OSOBISTEJ".  Psy byli (a może "były"?)
(były   -  XTD)  w  widoczny  sposób  po  stronie  miejscowych  osobników.
Wywiązała  się  głupia  sytuacja  i  doszło  do  tego,  że zmuszono nas do
dmuchania  w "balonik".  Pamiętam tylko, że Peters miał 1.74 promila i był
z  tego powodu bardzo dumny.  Po około godzinnej rozmowie odważny krzykacz
przeprosił  panów  za  "obrazę",  a  my  obiecaliśmy spokój.  Psy dały nam
spokój,  obiecując,  że JESZCZE nie wyciągną z całej sprawy konsekwencji i
sobie pojechali.

Później  udałem  się  na  górę  sprawdzić, co porabia Cadaver.  Biedaczek,
przestraszył  się  okropnie  myśląc, że jestem jednym z psów.  Po krótkiej
rozmowie  wraz z resztą (ja, Cadaver, The Naturat, Zakładnik, Echo, Ninja,
Peters  i  ktoś  jeszcze)  zeszliśmy  na dół i do rana opowiadaliśmy sobie
kawały.   Dopiero  kiedy  już  świtało  zdrzemnelismy się trochę.  Był już
poniedziałek,  więc  czekała  nas podróż do domu.  Jednak co do przygody z
"panami"  muszę  jeszcze nadmienić, że głównym podjudzaczem i człowiekiem,
który  rzucił  się  na  Echa,  był jakiś wiejski ochroniarz wynajęty przez
aPPLAUSE'ów.   Co  było  jego  motywem  -  nikt  nie  wie.   Po  wszystkim
spakowaliśmy się i autobusem dojechaliśmy na dworzec.


PONIEDZIAŁEK, 3.V., godz. 12.00 (chyba), jakaś restauracyjka

W  drodze  na dworzec postanowiliśmy udać się jeszcze gdzieś na śniadanie.
Wysiedliśmy  nieopodal  małej  knajpki  i  tam się udaliśmy.  Prawie każdy
zamówił  kiełbasę (gotowaną, czy smazoną - było problemem indywidualnym) z
dodatkami.   Jednak  w  wybieraczce  (menu)  znajdowały  się  różne bardzo
ciekawe  dania,  takie  jak  "śledź po japońsku", czy "bulion w szklance z
żółtkiem" (autentyk!).  Po posiłku udaliśmy się na dworzec, skąd większość
z  nas  pojechała  pociągiem  do  Warszawy.   Sześciogodzinna podróż jakoś
minęła  i wreszcie dotarliśmy do stolicy.  Tu większą grupą zabraliśmy się
do  Mc'Donalda.   Była  godzina  21.30,  a  my wciąż jeszcze przeżywaliśmy
Party.  Tu chciałbym zaznaczyć coś ważnego:

Podsumowując  wyjazd  stwierdzam,  że gdyby nie ostatni dzień, a właściwie
noc,  party  byłoby kompletną klapą.  Organizacja była kompletnie do dupy.
Jeżeli   już  zaprasza  się  ludzi  z  całej  Polski,  to  jest  to  jakaś
odpowiedzialność.   Jedyną  atrakcją  była  odległa  o  około  400  metrów
piwiarnia.   Co  do ochrony sprzętu, to "organizatorzy" co prawda wynajęli
ochroniarzy,  ale jak już wcześniej pisałem, z łatwością można było ukraść
sprzęt,  wchodząc przez okno.  Co prawda większych kradzieży nie było, ale
paczka  dysków mniej, czy więcej, nie była niczym dziwnym.  Ogólnie uważam
żywiecką  giełdę  za  kompletnie  nieudaną  i  uważam, że członkowie grupy
Applause  powinni za swoje lenistwo zostać ukarani na przykład przez zakaz
wstępu na najbliższe party (jak też większość osób postanowiła i ja się do
tego  również piszę - XTD).  Myślę, że inni uczestnicy, kórzy zjechali się
do  Żywca  z  całego kraju, podzielą moje zdanie (większość podziela, więc
koniec z Applause'ami - XTD).

Podróż  do  domu minęła mi spokojnie, a dopiero na dworcu w Konine zwinęli
mnie  mendziarze  za  późne  szwędanie  się  po ulicy (ale, kurwa, godziny
policyjnej  w  Polsce  to  chyba już nie ma!).  Po krROOTkim przesłuchaniu
wypuścili mnie do domu.  Wróciłem we wtorek, 4.V.  o godzinie 4.00.

Jeszcze  tylko  podziękowanie  dla  DOCENTA za przetrzymanie mnie w swojej
chacie aż do przyjazdu mojego pociągu, na który musiałbym czekać 5 godzin.
Chciałbym  też  pozdrowić wszystkich ludzi, których poznałem na party, a w
szczególności:  EXTENDA, PETERSA, GACUCHA, KALOSZA, BFA, CDX, USS CADAVERA
(moja  stówa,  którą  Ci  pożyczyłem  M  U  S I wrócić !), NINJĘ, ANIMALA,
SNOOPY'ego, JETBOY'a i całą resztę, a także wszystkich, których znałem już
wcześniej.

                                         DREAMER/FLYING COWS INC.