KTS - ATD - G-F COPY PARTY - RAPORT ``````````````````````````````````` Jak na każdą podróż przystało, nie obyło się bez różnego rodzaju mniej czy bardziej nieprzewidzianych problemów. Ale zacznijmy od początku. Pierwsze zaproszenie które otrzymaliśmy, było oczywiście od Ninji, z którym Phobos utrzymywał kontakt. Było to jakieś trzy tygodnie przed party. Po kilku dniach nadeszło kolejne zaproszenie, tym razem od Rafa, który oprócz informacji co, gdzie, kiedy, jak starannie wykropkował na zrobionej przez niego mapce drogę od Dworca Centralnego do budynku, w którym miała odbyć się impreza. Po dwóch tygodniach teoretycznie wiedzieliśmy, ile osób ma jechać, a mianowicie: z Future Vision Larsen, Phobos, Slayer; z Beta Team CBM80, Gonzik, Gunman'71; z Rockers Team mięli wyruszyć Maffin i Falcon oraz paru niezrzeszonych ludzi jak Jarek. Wszystko byłoby pięknie i gładko, gdyby nie nastał piątek - dzień przed wyjazdem. Z samego rana przywitał wszystkich deszcz co było zapowiedzią niewątpliwie ciekawego dnia. Po południu, kiedy już wszystko było ustalone a bilety kupione, dokładnie jedenaście godzin przed odjazdem okazało się, że człowiek, który miał zabrać sprzęt rozmyślił się i zaczęło się robić coraz ciekawiej. Ostatecznie sprzęt wziął Gunman'71 (było to na siedem i pół goziny przed odjazdem). Nazajutrz, czyli około godziny szóstej piętnaście zjawił się Larsen, który przybył ostatni. Niestety, nie pojechał z nami Slayer, który chyba z nadmiaru emocji w nocy dostał pokręcenia kiszek, z niewiadomych przyczyn nie zjawili się także ludzie z Rockers Team i w końcu pojechało nas siedem osób. Jak to na nas przystało zajęliśmy cały przedział, więc nikt nam nie przeszkadzał, a zresztą nikomu bym nie radził z nami jechaćá- po pierwsze, że niewiele zrozumiałby z tego o czym mówiliśmy, a po drugie przy mocniejszym chamowaniu pociągu bagaże naprawdę nisko latały, więc ktoś nieprzygotowany na takie zjawisko naraziłby się na uderzenie śpiworem w twarz, ewentualnie mógłby dostać plecakiem w zęby. Tak, podróż upłyneła niezwykle ciekawie. Do Warszawy dojechaliśmy o godzine dzewiątej dziesięć. Ponieważ na miejsce, czyli pod liceum im. Hofmanowej dotarliśmy o dziewiątej trzydzieści, to w zależności od punktu widzenia było albo za wcześnie, albo za późno. Za wcześnie dlatego, że musieliśmy czekać do godziny dziesiątej na oficjalne otwarcie Copy Party organizowanego przez G-Force, Action Direct i Katharsis, a za późno dlatego, że grupy, które przyjechały znacznie wcześniej zostawiły sprzęt na sali i znalazły schronienie w wewnątrz budynku, a dzięki uprzejmości organizatorów niektórzy na dworze szczękali zębami (trzeba przyznać, że na dworze wcale nie było ciepło). No i jak na wszystko co polskie przystało, Mr.Root zaspał i dopiero za dziesięć dziesiąta razem ze sprzętem nagłaśniającym podjechał swoją Hondą pod szkołę. Ogólnie atmosfera była wesoło - czająca, czyli każdy w swojej grupie był wesoły, ale także każdy zachowywał pełną anonimowość, zdarzały się oszywiście wypadki dosadniej przyjaźni, jak np. "Nie dostałem Fat Agnusa nr.6!", "Mam, k***a!!!", itd, itp. O godzine dziesiątej w wielkim ścisku, tłoku oraz zamieszaniu, wzamian za czterdzieści tysięcy złotych każdy dostał pieczątkę na rękę, w charakterze szybko zmywalnego biletu (Phobos zmywał go około trzech dni). Dużym plusem było to, że wewnątrz było naprawdę ciepło. Można było swobodnie chodzić na terenie szkoły w krótkim rękawku (nie mylić z kaftanikiem). Wkraczając na teren sali gimnastycznej, czyli miejsca, gdzie rozlokowane były komputery, od razu trzeba było zająć miejsce, i skoczyć na drugie piętro po parę ławek i krzeseł (według wszelkich prawideł logiki sala gimnastyczna znajdowała się na parterze), a po zniesieniu owego sprzętu trzeba było się podłączyć pod wspólną sieć. Tylko czym? Dopiero na miejscu okazało się, że nikt nie wziął ani przedłużacza, ani też rozgałęziacza!!! Oczywiście każdy poszedł żebraćáo takowy ekwipunek, ale jak to w takich sytuacjach bywa nikt nie wziął zapasowego osprzętu. Zdecydowaliśmy się, że Larsen z Phobosem pójdą do wspaniałej krewnej Phobosa pożyczyć rozgałęziacz. I znowu zrobiło nam się weselej, kiedy dowiedzieliśmy się, że niestety ciotki Phobosa nie było. Udało nam się pośyczyć przedłużacz od woźnego, a następnie kupili rozgałęziacz w "Sawie". Sprzęta podłączyliśmy dopiero o godzinie w pół do dwunastej. Pod pojęciem sprzętu trzeba rozumieć Amigę 2000, 9MB, 150MB twardysku, karta turbo, kolorowy monitor multisync, cztery stacje dysków (dwie zewnętrzne), myszka oraz, to niesamowite - joystick! Spokojnie przechodząc koło naszego stanowiska Mr. Roota trochę cofnęło, gdy zobaczył na belce od Workbencha osiem i pół mega wolnej pamięci. Porócz nas przybyły chyba wszystkie liczące się grupy - Deform (od razu przy wejściu na salę rzucał się w oczy duży transparent oraz koszulki z nazwą grupy), Katharsis, Action Direct oraz G-Force w roli organizatorów, Grace Pl, Joker, Old Bulls, Investation, Suspect, prawdopodobnie była także Alchemy, oraz gościnnie przybyło paru członków Sanity (m.in. Chaos oraz Mr. Pet ) a także członkowie holenderskich grup. W tym miejscu trzeba przyznać organizatorom, że gdyby nie goście to party byłoby znacznie nudniejsze, choćáetapami, tak jak np. podczas music competition można się było podłamać. Ludzie! Jeżeli mieliście zdanych ponad trzydzieści siedem modułów, to trzeba było ustalić jakieś w miarę dostępne reguły, które skróciłyby cały ten pokaz do max. dwóch godzin. Przecież można było łatwo sobie policzyć, że jeśli przeciętnie moduł trwa cztery minuty, to 37*4 plus czas wczytywania modułu plus inne nieprzewidziane straty czasu, albo inne dziwaczne odejścia od normy np. moduł, który ma 127 patternów, to w efekcie daje nie mniej ni więcej tylko coś około czterech godzin. Kto, do licha wytrzymałby aż cztery godziny siedząc i słuchając, trzeba przyznać, kiepskich muzyczek? Przecież po dawce pierwszych dziesięciu muzyczek, większość publiczności zrezygnowała, co bardziej wytrwalsi doczekali do np. piętnastego utworu i dali sobie spokój, co potwierdza nawet sama liczba oddanych głosów - moduł nr.2 zajął pierwsze miejsce zdobywając 152 głosy. Następnym po nim był moduł, na który głosowało już tylko 48 osób. O czymś to świadczy (odpowiedź organizatorów: nie spodziewaliśmy się takiego plonu music competition, a każda ingerencja w liczbę wystawionych prac odrazu była by odebrana jako manipulacja co pociągneło by dozgonną niechęć do nas, czyli organizatorów; odsyłam do artykułu Ninjy nt. party). Ale zejdźmy na inny temat. Ogólnie organizacja była bardzo kiepska. Nikt nic nie wiedział, a nawet jak wiedział, to nie był pewien tego co mówi. Słowem o wszystko trzeba było się pytać, lecz nie zawsze było kogo. Trzeba jednak pochwalić Mr. Roota za doskonały sprzęt nagłaśniający (CD i wzmacniacz Technics) oraz dobrze dające czadu kolumny, szczególnie przydatne przy przezentacji Global Trash II Silentsów (tutaj się czuło moc i potęgę dem) oraz przy music compo. No i oczywiście big screen - choć i tak był za mały w porównaniu do potrzeb, ale spełnił swoje funkcje znakomicie. Wracając do rzeczywistości - coś zaczęło się dziać dopiero po godzine czwartej. Rozpoczęło się wówczas music compo. Skończyło się ono dopiero przed godziną dziewiątą, co jak wcześniej wspominaliśmy mogło doprowadzić do ciężkiego załamania nerwowego nawet najbardziej zapalonych słuchaczy. O godzine dziewiątej dyski wysoko latały, co oznaczało, że zanosi się na niezłą śnieżycę. Następnie, niewiadomo dlaczego, nikt o tym nie poinformował ludzi znajdujących się na sali, rozpoczęło się gfx compo, na którym znów swą klasę zaprezentował Rys, choć i Miva oraz Animal udowodnili, że ich prace są na niezłym poziomie. Zaraz potem zaczęło się długo oczekiwane demo competition. Naprawdę było co oglądać i niech każdy, kto nie przybył na imprezę żałuje, że nie mógł zobaczyćátego i poczuć fantastycznej atmosfery, która udzielała się wszyskim po niezliczonej ilości wypitego piwa i Pepsi, aktywności wirusów, odgłosach XTD, zawodności sprzętu i kawale Mr. Roota. Tego się po prostu nie da opisać, tam trzeba było być! Po skończeniu prezentacji na Amidze odbyło się competition dotyczące C64 - dem oraz grafiki (z powodu nikłej liczby muzyków music compo w ogóle nie było brane pod uwagę). W nocy przewidziane były różnego rodzaju atrakcje, jak filmy na wideo, gra w Kick Offa z możliwością oglądania walki na big screenie, oraz wiele, wiele innych - na przykład spanie w przejściu do kibla (hey Nugie!), romantyczny spacer dookoła szkoły podczas szalejącej śnieżycy (tak, tak, o to także organizatorzy zadbali) oraz zjadanie przysmaków w pobliskich fast-foodach. Cała impreza zaczęła się dopiero kończyć po obejrzeniu ostatniego filmu na video (a propos odtwarzacza, czy nie był to przypadkiem sprzęt Chaosa?)(nie, był Mr. Roota - przyp. Raf). Około godziny jedenastej pozostało juś naprawdę niewiele ludu (a sądząc po oddanych głosach było ich coś około dwieście pięćdziesiąt osób)(ogólnie odwiedziło party ponad 300 - przyp. Raf). Cała impreza zakończyła się jednym wielkim wyżywaniem się na ocalałych puszkach (chyba każdy osobiście skranczował przynajmniej jedną puszkę), kopaniem plastikowych butelek po nieprocentowych płynach, graniem w kosza śpiworami czy teś rzucaniem dyskami do celu (współczujemy delikwentowi, który znalazłby się na balistycznej takiego 3.5" dysku, który mierzyłby blachą prosto w zęby). O godzinie trzynastej, pozostawiając za sobą istne pobojowisko, wyruszyliśmy jako jedna z ostatnich grup. Powrotny pociąg mieliśmy dopiero o godzinie czternastej dwadzieścia, ale zanim dotarliśmy do dworca i kupili bilety, zostało nam tylko pięćdziesiąt minut do odjazdu. Nie miało prawa nam się nudzić. Każdy był tak wypompowany, że nie miał siły narzekać, że jeszcze trzy godziny do przyjazdu do Kielc. Tym razem nie wracaliśmy sami - wracaliśmy także z jakimiś dwoma osobnikami, którzy w naszym towarzystwie zachowywali się raczej jakby jechali z transportem pacjentów do zakładu psychiatrycznego, niż z normalnymi, strudzonymi podróżnymi. Trzeba jeszcze dodać, że wracaliśmy tylko w pięć osób, ponieważ Jacek wraz z John Blackiem wrócili do domu znacznie wcześniej, bo o godzine ósmej. Jacenty dlatego, że musiał uczyć się wiersza na pamięć, a John Black zakupił Action Replaya III, i spieszno mu było przetestować ów nabytek. Do Kielc przybyliśmy bez większego sprzawdzania odporności niektórych materiałów na spalenie, sprawdzone zostało tylko maksymalne nagłośnienie i temperatura, jaką da się uzyskać w przedziale. Do Kielc przybyliśmy uchachani i zadowoleni - sto piętnaście dysków ze świeżymi demami i użytkami to jest coś. Jedynie Gunman'71 narzekał, że już więcej nie weźmie sprzętu na copy party. A tu zapowiada się kolejne ciekawe party organizowane w Żywcu. A więc do następnego sprawozdania z kolejnego zlotu. PHOBOS