Relacja krótka z Copy Party w Warszawie (6,7,8 listopada 1992) Na daną imprezę (ja to nazywam "spęd") zostałem zaproszony przez PSV z KTS, około miesiąca przed datą rozpoczęcia. Miałem nadzieję wykorzystać trochę swoje kontakty i zaprosić kogoś z zagranicy ale jakież było moje zdziwienie kiedy PSV napisał mi w kolejnym liście, że zaproszenia po angielsku owszem zostały stworzone i nawet powielone....... no, właśnie ale zawsze musi by? jakieś "ale". Okazało się (po dokładnej analizie zaproszeń) że nie posiadają one ........ adresu pod którym będzie się odbywać dana impreza. No coż, Warszawa! Po tej małej dygresji, przejdżmy do tematu. Kilka dni po otrzymaniu zaproszenia przypadkowo spotykam Przemka S. , krótka rozmowa o możliwościach finansowych i decydujemy się na samolot jako środek lokomocji, który przeniesie nas do naszej sławnej stolicy - .......... (co za napięcie)... Warszawy. Lecz jak to się często zdarza, zamierzenia nigdy nie odpowiadają możliwościom, więc koniec końców do Warszawy, samolotem dostałem się sam a Przemek S. wraz z częścią grupy InvestatioN przyjechali do stolicy pociągiem noc wcześniej. Lot był ciekawy, choć pogoda niezbyt i dlatego też niewiele widziałem. Po szczęśliwym lądowaniu dostałem się do jedynego autobusu jadącego w kierunku miasta, była godzina 15.30. Jadę, jadę, jadę, jadę, jadę............jest godzina 16.10 (zaczyna być ciemno), okazuje się, że autobus dalej nie pojedzie ponieważ korek zatkał główną ulicę Warszawy. Wysiadam, ale na szczęście szybko odnajduję drogę, dzięki mapce narysowanej na zaproszeniu (brawa dla organizatorów). Idąc ciemnymi (sic!) ulicami Warsaw dochodzę do szkoły podstawowej nr 220. Po wejściu przestrach: kupa luda, ale nikogo znajomego. Dopiero po chwili znajduję Przemka S., Ziemniaka i innych z Wrocławia, spotykam też PSV i dowiaduję się, że właściwie to musimy, wyjść żeby wejść !?!? W środku pozostawiam swój nie najlżejszy plecak, i wybywam na zewnątrz (na szczęście nie zapominam o dyktafonie). Tam spotykam całą "śmietankę towarzyską": Grace Pl, Thorgal ex-Future Revolution i trochę innych stworzeń. By uprzyjemnić sobie dłuuugi czas oczekiwania na otwarcie podwoi szkoły, zaczynamy przyjemną pogawędkę. Przemek S. opowiada swoje przeżycia ze spotkania z super-lamerskim sklepem w Warszawie, w między czasie Thorgal deklaruje się jako członek grupy G-Force, kilku ludzi stwierdza, że "jest burdel" (ciekawostka, jeszcze przed rozpoczęciem imprezy chodziły takie opinie, to ciekawe jak nazywano to co działo się pod koniec). Przemek chciał od około 15.00 załatwić swoje potrzeby fizjologiczne ale okazało się, że przed rozpoczęciem imprezy przezornie zamknięto kible (żeby za wcześnie nie zostały zarzygane). Nie było mowy o siusianiu przed 18.00, ale nie zrażaliśmy się tym. Około godziny 17.30 zaczęto wpuszczać nas do środka szkoły, gdzie dotąd odbywały się jakieś zajęcia kółek zainteresowań. I tak około godziny 18.00, znalazłem się "inside" szkoły, uiściłem odpowiednią opłatę (40.000 zł), otrzymałem identyfikator, choć tym razem przezornie zaopatrzyłem się we własny, jeszcze we Wrocławiu. Organizatorzy hojnie obdarowywali wchodzących, starymi numerami "Amiga Magazine" i "Entera". Ciekawym pomysłem organizatorów było wpisywanie każdego uczestnika C-Party do malutkiej bazy danych (ksywa i grupa). Zaczęło się Copy Party (bez uroczystego otwarcia). Od początku dużym powodzeniem cieszył się big-screen na którym oprócz teledysków, co pewien czas wyświetlany był słynny film zrobiony przy pomocy Amigi, "Star Wars" oraz video-demo grupy Silents "Global Trash II". Nagłośnienie było dobre choć nie doskonałe (dobry stół "reżyserski", ale nie najlepsze kolumny głośnikowe a może odwrotnie ). Pierwszego dnia nie działo się zbyt wiele ciekawych rzeczy (nie licząc oczywiście totalnego [przesada!] chlania i kopiowania). Około godziny 22.30 wybraliśmy się - tzn. ja, PSV, The Generat i kilku chłopaczków z Katharsis - sekcja PC, do McDonalda by skonsumować "małe conieco". Dotarliśmy tam krótko przed 23.00 i jakie było moje zdziwienie kiedy dowiedziałem się, że McDonald w stolicy kraju zwanego, Polską, czynny jest do godziny właśnie 23.00. Na szczęście było w środku dużo ludzi dzięki czemu mogliśmy zamówić i zjeść trochę hamburgerów i cheeseburgerów (Big Mac rulez!). Następnie w drodze powrotnej zahaczyliśmy o pobliski sex-shop, ale że towarzystwo było trochę podpite, pani ekspedientka niezbyt grzecznie poprosiła o dowody osobiste. Przy takim zagrożeniu wszyscy zrezygnowali z nocnych zakupów i udali się w drogę powrotną do szkoły. Postanowiłem wcześnie się położyć spać by w sobotę mieć świeżą głowę; udało mi się to zrobić około godziny 3.30 w nocy. Pobudka już o około 8.00 i znowu kopiowanie i gadanie. Bohaterką C-Party była pierwsza w Polsce Amiga 4000, której szczęśliwym właścicielem jest Dr. Piotr. Maszynka jest "zaledwie" 36 razy szybsza od zwykłej "pięćsetki", posiada procesor Motorola 68040 25Mhz, twardy dysk 100 Mb oraz 5 Mb pamięci. Nie będę się nią dłużej zajmował ponieważ nie udało mi się do niej dostać, a zresztą zrobią to inni. Około godziny 17.00 rozpoczęło się "music competition", przy którym nie byłem od początku, ponieważ nie zdążyłem powrócić z pizzerii w której jadłem obiado-kolację. Po pierwszym competition zacząłem grać z Andy Brentem i The Generatem w Lotusa II. Gra wypełniała większośćáczasu pomiędzy poszczególnymi "competition". Po zawodach i emocjach nastąpiło nerwowe wypełnianie kart do głosowania. Póżniej przy stole "reżyserskim" wystawiono skrzynkę na głosy, którą ktoś zapomniał zamknąć dzięki czemu kilka nie powołanych osób miało doń wgląd. Na szczęście po interwencji "PSV-a" zamknięto pudełko i wszystko przebiegało w największym porządku, pomijając przypadek grupy Defensywa, która straciła jedną ze swoich Amig (kradzież, skleroza !?!?) (oprócz tego kilka pojedynczych osób straciło mniejsze ale równie ważne majątki). Po emocjach konkursowych większość ludzi porozchodziła się do swoich kwater i nastąpił gorący okres kopiowania (dem, muzyczek i graficzek). I tutaj nastąpił nieprzyjemny zgrzyt, w odróżnieniu od organizatorów poprzedniego C-Party - "warszawscy" nie postarali się o stworzenie kompilacji wszystkich muzyczek biorących udział w competition. Żaden z "przewielebnych organizatorów nie potrafił dać mi jasnej odpowiedzi kto ma wszystkie muzyczki i grafiki biorące udział w competitions. Niedopatrzenie ?, brak organizacji ?, chęci?! Po competition udałem się do pokoju organizatorów i zastępując PSV (Friendship Rulez !), wziąłem się do liczenia głosów wraz z Ninją. Tutaj należą się podziękowania dla U.S.S. Cadavera za jego opowiastki, które pobudzały nas do przeżycia kolejnych minut na męczącym liczeniu głosów (śmiechu było co niemiara !?). W końcu około godziny 4.00 zakończyliśmy liczenie głosów, odetchnęliśmy z ulgą i każdy udał się w swoją stronę. Niestety (może stety ?) dane o sposobie liczenia głosów przedostały się na zewnątrz pokoju organizatorów. I w ten sposób po 30 minutach od zakończenia ostatniego przeliczania głosów, przystąpiono jeszcze raz do żmudnej pracy (na szczęście beze mnie....i bez Ninji, przynajmniej na początku). Kiedy zobaczyłem, że Mad Max z zapałem przystępuje do wertowania kart do głosowania (w jego oczach dostrzegam ten dziwny blask fanatyzmu), ogarnia mnie potworne zmęczenie i staram oddać się w objęcia Orfeusza. Powoli zapadam w sen....co....z tego, że na trzech krzesłach (mało miejsca w sali), ale..... zapadam...... zapadam...... WSTAWAJ!!!!! ...to właśnie Przemek S. krzyczy mi do ucha bym dał sobie spokój z Orfeuszem, tylko pakował manatki i wynosił się na "Centralny", bo "Deformi" już poszli i jak się nie pospieszymy to nie zdążymy na ten sam pociąg. Posłuszny rozkazom naczelnego (ciekawe jak długo jeszcze ?!), szybko zgarniam dyski będące w zasięgu wzroku i udają się (bez uprzedniego odpowiedniego pożegnania, sorry for all...) na osławiony Centralny. Tam krótkie zdziwko, pociąg do Wrocławia odjechał przed 15 minutami, następnego można się spodziewać około godziny 12.00. Wykupujemy bilety. Nie pozostaje nam nic innego jak przeczekać te ładnych parę godzin (właśnie minćła 8.00), postanawiamy spędzić ten czas na przyjemnej pogawędce (Przemek S., Ziemniak (proszę Cię zmień ksywę, póki nie jest za póżno) i ja (też mam głupią ksywę, ale w moim przypadku jest już za póżno)) w lokalu osławionego i wcale nie przereklamowanego McDonalda. Prawie zasypiam podczas pogawędki (zmęczenie), ale ratuje mnie wspaniała kawa podawana w tym lokalu (McDonald rulez!!!). Siedzimy tam prawie do godziny 12.00 i podczas tego niewinnego spędzania czasu tylko ja wydaję około 50.000 zł. Wsiadamy w pociąg i tak kończy się kolejne Polish Copy Party. W czasie powrotu do domu....myślę już. ...jak będzie na Mountain Polish Conference in April 1993. Serdecznie lub mniej dziękuje za uwagę BACKFIRE of (to straszne) KATHARSIS If U wanna get contact with me just write at this addy:..but maybe this advert will be in other magazine: Backfire/KTS ul.Półtóska 66/6 66-666 Festung Breslau Polen (bez korekty!) (za błędy i słowa odpowiada wyłącznie Autor) (If ju łisz... Lifter)