WARSZAWSKIE COPY PARTY 1992 Dzień dobry wieszczór (wieszczur? o czym wie ten szczur?!) wszystkim miłośnikom polskiej sceny komputerowej i osobom zainteresowanym kto tym razem na kogo narzygał. TA NOTKA JEST DO LUDZI ZE SCENY: Na początku chciałbym uprzedzić, że ksywy, grupy i magazyny są w tym artykule najczęściej wymieniane wg. porządku alfabetycznego, więc jeśli podczas ich wymieniania umieszczam was na końcu, początku lub środku (czyli akurat nie tam, gdzie byście chcieli) to jest to tylko wina tego, że taką nazwę sobie wybraliście. Może się to uprzedzanie wydać głupie ale znam już przypadki, że jedna grupa się obraziła za umieszczenie ich nazwy obok grupy, z którą akurat się nie za bardzo lubią. * * * Pewnego pamiętnego dnia doszła do nas ulotka o "Kolejnym boskim C-PARTY w Warszawie". Przyznać trzeba, że tym razem postarano się o dokładne poinformowanie wszystkich zainteresowanych. Ulotka zawierała wszystkie niezbędne informacje co, gdzie, jak i kiedy oraz mapkę Warszawy, będącą kompilacją zdjęcia kanalizacji ściekowej Śródmieścia, zrobioną przez szpiegowskiego satelitę radzieckiego oraz zdjęcia rentgenowskiego jednego z organizatorów (sorry za ten drobny poemat dygresyjny, ale to "coś" na odwrocie ulotki przypominało mi wszystko za wyjątkiem mapki). Z ulotki dowiedzieliśmy się, że party zaczyna się 6 listopada o 17:00. Wtedy to zostaną otwarte "dżwi" i będziemy mogli KULTURALNIE wejść do środka (chłopaki, ja nie chcę się czepiać, ale napisać drzwi przez "ż" to po prostu wstyd... i po prostu - wstyd.) W środę zadzwonił do mnie SCORPIK/PSL i namówił, bym zamiast lecieć samolotem pojechał z nim pociągiem. Zgodziłem się, choć nie bardzo rozumiałem czemu chciał jechać w nocy z czwartku na piątek. Wyjechaliśmy w piątkę: Scorpik/PSL z dziewczyną, Norby/InvestatioN, Ziemniak/Inv. i ja czyli Przemek S./Inv. Zanim pociąg ruszył napoczęliśmy trochę "Żyta", a gdy ujechaliśmy spory kawałek drogi mieliśmy pierwszego kandydata na zwycięzcę fraktal competition, który oprócz rzężenia, że nigdy już nie tknie wódki mógł jeszcze z siebie wydobyć odpowiedż na pytanie czy mu pomóc, że "dla niego jest już i tak za póżno hhhhhh.....". (od cierpiącego: Tak, pomóc. Dobre sobie. Te skurczybyki widząc mnie w tak ciężkim stanie ((za dużo treningu)) zaczęły zabawiać się mówiąc różne dziwne rzeczy typu "wyobraż sobie, że lecisz sobie samolotem, a tu tak fajnie huśta, a ty odczuwasz przyjemne mdłości, czujesz jak jakiś płyn podchodzi ci do gardła ..." itd. Oczywiście wydając przy tym znaczące odgłosy ...) Nasza noga stanęła Warszawie o 7:00 AM. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że o tej porze przyjechało też kilka innych grup. Postanowiliśmy zobaczyć miejsce, gdzie ma się odbywać party, a potem pozwiedzać miasto. Niestety nie za bardzo nam szło odnajdywanie drogi, więc Scorpik podszedł do pierwszego przechodnia i spytał o kierunek. "Ja ne młóóówię poo poooolski" odrzekł gość i zrobił taką minę, że jego oczy stały się bardzo skośne. Wygląda na to, że nie wszyscy warszawiacy znają język ojczysty. Gość odszedł chwiejnym krokiem (chyba był chory, bo był żółto-blady i wydawał jakieśátakie "cin ping bejgin mao tse tung"). Przeszliśmy koło sklepu "Peters" (nie wiedziałem, że Jokerzy tak się reklamują z przyjazdem) i trafiliśmy na miejsce. Po "olukaniu" budynku zahaczyliśmy o bar, gdzie pochłonęliśmy resztę kanapek, które mieliśmy na drogę. Obsługa spoglądała na nas ciężkim wzrokiem, my na nią zresztą też. Ale nas było więcej więc skończyło się na łypaniu. Poczytaliśmy tamże kilka lokalnych gazet i dowiedzieliśmy się, że w kinie położonym niedaleko (ok. 4km) za pół godziny zaczyna sięá"Kosiarz umysłów", film którego nie mieliśmy czasu obejrzeć we Wrocławiu. Szybko dotarliśmy na przystanek i tu pierwszy szok: bilety tramwajowe kosztują 4 (słownie cztery) tysiące złotych !!!! (We Wrocławiu normalny bilet kosztuje 2 klocki ale to ma się podobno szybko zmienić). Nie było wyjścia (ale było wejście) i kupiliśmy bilety, które po chwili pochłonął przedpotopowy kasownik, zainstalowany w tramwaju. Wszystko wskazywało na to, że zdążymy. Około 5-ciu minut przed seansem, gdy zostały jeszcze tylko 4 przystanki, zepsuł się tramwaj. Gdy już zrezygnowaliśmy z filmu tramwaj ruszył i udało nam się dotrzeć na czas. Po wyjściu z kina miałem wrażenie, że jestem małym dzieckiem, idącym z łopatką do piaskownicy, które przed chwilą widziało w "Wiadomościach" urywki z akcji "Pustynna burza". Te efekty po prostu mnie zabiły!!! Myślałem, że przy nich moja Amiśka to dno i potem tego żałowałem ale o tym dowiecie się za chwilę. Po filmie postanowiliśmy udać się na partyplace, gdzie pewnie już się pojawiły jakieś grupy. Po drodze zauważyliśmy sklep komputerowy i po chwili narady ruszyliśmy w jego kierunku. Wchodzimy do środka i spoglądamy na monitor, gdzie szaleje plazma z "Majic 12". - O-ja-cie... Czy pani wie jak to się robi? Kobieta odwróciła się od monitora i spojrzała w naszym kierunku. Na oko wyglądała na podad 50 lat i na bardzo poważną osobę. - No jasne. Jak też chcecie się nauczyć to kupcie tę książkę !!! - i mówiąc to rzuciła na ladę "Amiga bez tajemnic". - ...I z tego się nauczymy ??!?! Kobieta najwyrażniej nie zdaje sobie sprawy z tego, że robimy sobie z niej dyrce. Czas jednak zmienić temat. - Ma pani może magazyn dyskowy "Fat Agnus"? Pani robi oczy jak parówki (takie szerokie i inteligentne): - A co to jest? Po krótkim instrukcji co to jest magazyn dyskowy (Ziemniaka najbardziej dobiło pytanie "a co ja mam z tym zrobić po przeczytaniu?") i co się z nim robi słyszymy: - Wezmę to od was, ale ktoś z was musi mi to skopiować, bo ja nie umiem. Wchodzi więc Norby, włącza kopiera i kopiuje. Zapomniałem wam powiedzieć, że Amisia stała na biurku obok schodów. Wchodzi sobie kobieta po schodach i potrąca nogą taśmę od drukarki, która spada prosto na Amigę. Komputer (już były) idzie w drobny mak. - Ooooo. Spsuło się - podsumowaliśmy - trudno, nie skopiuje sobie pani tego, ale to i tak najfajniejszy i najbardziej lamerski sklep w Warszawie, dowięzienia. Pani mimo awarii Amigi robi zadowoloną minę. Takich komplementów nie słyszy się codziennie i to od tylu sympatycznych młodych ludzi. Idąc dalej spotkaliśmy The Generata/OLD BULLS i po drodze rozmawialiśmy z nim o imprezie. Gadamy, idziemy, idziemy, gadamy. W pewnej chwili The Generat pyta: "Hej!!! A dokąd wy idziecie?", a po naszej odpowiedzi: "Za tobą!!!" stwierdził, iż myślał, że to my prowadzimy. Rzeczywiście zaszliśmy w jakiś nieznany kawałek miasta i trzeba było się wracać. Okazało się, że na partyplace pojawiły się jużáprawie wszystkie grupy, choć do rozpoczęcia zostały jeszcze około dwie godziny. Z początku sądziliśmy, że żle trafiliśmy. Przyjechaliśmy bowiem na COPY PARTY, a tu odbywało się COPY PATY (tak przynajmniej było napisane na identyfikatorach organizatorów). Podobno to teraz największa światowa moda - opuszczanie literek na oficjalnych dokumentach. Nawet NBP nie wytrzymał i na banknocie 2.000.000 też sobie jedną opuścił. Przywitaliśmy się z kumplami i zostaliśmy wszyscy wyproszeni z budynku, by zostać oficjalnie wpuszczonymi. Po jakiejś 0.5 godzinie stania przed budynkiem w deszczu (bo "elita" się nie spieszyła z wpuszczaniem; musieli przecież oddać sobie wzajemnąácześć i ponapawać się widokiem moknącego lamerstwa) przekroczyliśmy próg i staliśmy się biedniejsi o 40 kółek na łebka. Rozmawiając z Docentem dowiedziałem się, że dopiero przed chwilą dyrekcja szkoły poinformowała organizatorów imprezy, że lekcje będą się jeszcze w tym budynku odbywać do godziny 20-tej. Z tego to powodu większość grup (i my też) musi poczekać na salę do 8-mej. Jakoś to znieśliśmy i rozłożyliśmy sprzęt (i się) na korytarzu na dwóch stolikach zarezerwowanych dla naszej grupy. Ponieważ obok rozkładało się wiele innych grup to widok (i zapach) był mocno horrorzasty. Zabrałem ze sobą dyskietki i polazłem na poszukiwanie znajomych i połypać kto już się pojawił. Niestety na razie nie było tego dużo (przecież to był piątek - dzień szkoły). Po pewnym czasie dostaliśmy salę do spółki z grupą MAD ELKS, gdzie jeszcze póżniej dokwaterowały się grupy FLYING COWS INC. i GENERATION. Mieliśmy więc swoje małe prywatne party (5 komputerów, na których kodowano, kopiowano, pakowano, modułowano, puszczano dema i czytano ziny). W sobotni ranek jużáprawie wszyscy byli. Zwaliły się grupy: ALCHEMY, ACTION DIRECT, BETA TEAM, DEFENSYWA, DEFORM, FLYING COWS INC, FUTUREVOLUTION, G-FORCE, GRACE, GENERATION, INVESTATION, JOKER, KATHARSIS, LUZERS, MAD ELKS, OLD BULLS, PEPSI DRINKERS, SUSPECT, WFMH, i inni (sorry, ale gdybyście przynajmniej obrzygali kogoś z "elity" to bym zapamiętał nazwy waszych grup). Byli przydstawiciele gazet i magazynów: AMIGA, FAT AGNUS, GŁOS LAMERA, NEW LIFE, PAPER WHITE, PRZYPADKOWNIK, ZIGZAG. Pierwsze "poważne" Competition miało zacząć się o godzinie 17:00. Przed nim miały się odbyćádwie "niepoważne" konkurencje: Najlepsza konwercja "Kapitana Klossa" i konkurs bekania. Gdy Mr.Root ogłosił, że nagrodą w tych konkurencjach jest piwo, Kiniu/DEFORM tak mnie zaczął prosić byśmy zrobili moduł, że w końcu uległem. Poszliśmy do sali Deformu, zarzuciliśmy Protrackera i wgrałem swój pierwszy lepszy moduł, by mieć jakieś sample. Akurat było to jakieś techno. Skasowałem wszystko z wyjµtkiem perkusji, dorobiłem motyw prowadzący z "Klossa" i tak w przeciągu około czterech minut powstał "KLOSS" w wersji techno podpisany "KINIU AND THE BAND". Do modułu chciał się też przyłączyć SNOOPY/DEFORM, ale nie było już czasu. Kiniu szybko poleciał na dół dać Rootowi dyskietkę i zajęliśmy tak na oko (ucho) drugie miejsce. Niestety na Bek Compo byłem nieobecny, więc nie mogę powiedzieć jek przybiegało (pewnie głośno i dłuuugo). Zaproponowałem Gacuchowi/OLD BULLS, że można by wypalić friendshipa, co on przyjął z aplauzem. Odbyło się Music Compo (na szczęście trwało tylko kilkadziesiąt minut - wcześniej wyselekcjonowano najlepsze 14 modułów spośród 40 zgłoszonych). Niżej podpisany ku własnemu zdumieniu usłyszał własny moduł zakwalifikowany do finału... a potem z jeszcze większym zdziwieniem wysłuchał wyników. Tym razem jakość "obrazy" na big screenie była gorsza od jakości monitora tylko o jakieś 60 procent, co uważam za znaczny skok naprzód w porównaniu z big screenami na poprzednich jumprezach. Skombinowaliśmy z Gacuchem sprzęt, salę i przysiedliśmy do modułu. Przyłączył się do nas Snoopy/Deform i Seq/DEFORM (jednak ten ostatni niestety nie dotarł do naszej sali i nic z nami nie zrobił). Sporo mazutu w Wiśle upłynęło i niejedna (ko)białka w ciążę zaszła zanim zaczęło nam coś wychodzić z tego modułu. Potem było GFX Compo i w końcu nie dokończyliśmy friedshipa na imprezie (co nie oznacza, że go w ogóle nie dokończymy - mamy zamiar przedstawić go w najbliższym numerze Fatka). Zbliżał sięápunkt kulminacyjny czyli Demo Compo. Na pół godziny przed rozpoczęciem wszyscy już siedzieli przed big screenem i domagali się przyspieszenia terminu, co organizatorzy uczynili. Coraz to nowe dema szalały na ekranie, kolumny dawały tyle czadu ile mogły, a ludziska siedzieli i patrzyli. Przyznać muszę, że poziom prac był na wysokim poziomie. Dema zaprezentowały grupy: DEFORM, DEFENSYWA, FLYING COWS INC., INVESTATION, MAD ELKS, OLD BULLS, SUSPECT i WFMH. Po Demo Compo część ludzi poszła lulu, a inni poszli kodować (duże ilości The Naturatu 2.0, gulp, gulp, gulp... BULG... break, jump ! GURU !!!). Po przespaniu dwóch dób (literuję d-ó-b i nie robić mi tu żadnych "przekrętek" i aluzji!) w ciągu półtorej godzinki (ma się koprocesorki!) spakowaliśmy się i odjechaliśmy do domciu. W pociągu nic sięánie wydarzyło, więc nie ma o czym pisać. Tym razem babcia jechała w innym przedziale a fraktale generowano za oknami. WYNIKI COMPETITIONS: MUSICS 1 - Jakub Husak /ATD 2 - Przemek S./InvestatioN 3 - Mr.Root GRAPHICS 1 - Animal /ATD 2 - Pluton /Deform 3 - Jan Brus DEMOS 1 - WFMH 2 - OLD BULLS 3 - SUSPECT PODSUMOWANIE: Impreza była fajna, lecz organizatorzy popełnili błąd nie dając kluczy do sal (zginęło kilka stacji, twardziel, Amiga z 2MB i walkman (MÓJ WALKMAN !!!)). "Elita" miała się pośmiać z lamerstwa (wedle projektów) ale w finale chyba raczej śmiali się lamerzy, szczególnie ci wzbogaceni o powyższy sprzęt. Zemsta jest rozkoszą nie tylko bogów... Co następne? Żywiec, a póżniej WROCŁAW. (K-wa!!! - ogólny jęk redakcji) PRZEMEK S./INVESTATION PS. Chciałbym BARDZO podziękować KOPARZE z MAD ELKS za przesłanie mi walkmana, którego gdzieś wyniosłem i nie mogłem znależć, bo nic nie pamiętałem. - WIELKIE DZIĄKI i specjalne pozdrowienia dla całej grupy!!!! And now, Ladies and Gentelmens ! Ziemniak speaking here. Chciałbym uzupełnić sprawozdanie Przemekesa o parę szczegółów. No cóż, nie da się ukryć że wydawałem dziwne dżwięki (i nie tylko) podczas jazdy na imprezę, ale mogę to wytłumaczyć. Po pierwsze: wszem i wobec wiadomo, że w pociągach jest zimno, a nic tak dobrze nie rozgrzewa jak odpowiednio dobrana dawka wody ognistej. Cały "dżinks" kryje się w słowach "odpowiednio dobrana". Coś mi się popieprzyło w obliczeniach i w czasie gdy inni łykali grzecznie swoją porcję, trudno mi było wytrzymać i wołałem poza kolejką. Ponieważ po kilku razach wołałem dosyć głośno, nie było rady. Drugim ważnym powodem była chęć wzięcia udziału we fraktal competition, a więc potrzebny był mi duży trening. Co tu dużo kryć, trenowałem długo i intensywnie. Właściwie całą drugą połowę podróży spędziłem na treningu. Co prawda WC po moim wyjściu wyglądało nieszczególnie (ale zapach!), ale czegóż się nie robi dla dobra grupy. Jednak życie jest bardziej okrutne niż myślałem. W pewnym momencie imprezy, ujrzałem ni mniej ni więcej tylko Petersa po tak długim treningu, że ja wydawałem się przy nim jak świeżo urodzone dziecię. Ten facet jest tak mocny w tej dyscyplinie, że nie widziałem już powodu żeby próbować poprawiać moje wyniki, nie mając najmniejszych choćby szans na zdobycie miejsca w czołówce. Byli również inni bardzo silni zawodnicy (jeden nawet z cygarem - Bill Clinton?) do których też raczej nie mogłem podskoczyć... ale Peters był zdecydowanym liderem. Tyle mojego wysiłku poszło na marne. Mogłem póżniej, tylko dla sportu, potrenować jeszcze troszeczkę. Następny szczegół. O ile sobie przypominam (nie ręczę za moją pamięć), w naszej sali była jeszcze grupa Digital Fire i przedstawiciele grupy Dioxide (dzięki za moduł). Poza tym był jeszcze Backfire (chyba "of Katharsis" ale nie jestem pewien). A w ogóle to był niezły motyw, bo po wejściu do sali okazało się, że mamy do dyspozycji aż zero gniazdek 220V. To stworzyło dość poważny problem, bo nikt nie zatroszczył się o wzięcie odpowiedniej ilości baterii (cóż za karygodne zaniedbanie). Doszło w końcu do tego, że poprzesuwaliśmy parę szaf, a co bardziej niecierpliwi chcieli zrywać podłogę. W końcu znalazło się jedno w ścianie za jakąś wykładziną. Moim zdaniem grafiki wystawiane na poprzednich graphics competitions stały ogólnie rzecz biorąc, na nieco wyższym poziomie. Było jednak parę prac, które samą swoją wymową artystyczną zwracały powszechną uwagę. Były to prace zatytułowane "Babcia Duddiego" - niezwykle realistyczna, "Krowy" - Scorpika (chyba, nie pamiętam dokładnie tytułu) i "Dama z łasiczką" - przedstawiająca damę z łasiczką w niedwuznacznej sytuacji (pozycja - od tyłu). Ale na serio to wybijał się zdecydowanie rysunek Animala który, o ile mi wiadomo, wygrał zdecydowaną większością głosów. Byłem niestety nieobecny podczas music competition, odwiedzałem rodzinkę, a podczas większej części demo competiton byłem zajęty trenowaniem (oczywiście mojej ulubionej dyscypliny). Pierwszego dnia party, obok sali z bigscreenem odbywała się giełda komputerowa. Razem z kumplami zrobiliśmy mały wypad chcąc sprawdzić co tam słychać w temacie ST. Niestety, zawiedliśmy się. Siedział tylko jeden smutny właściciel tej MASZYNY. Nie traciliśmy jednak nadziei, że oświeci nas wreszcie i nawrócimy się na ST. Wdaliśmy się więc z chłoptasiem w bliższą rozmowę. Po kilku wstępnych zdaniach, gościu poczerwieniał nieco na bużce i postanowił zabić nas swoim ostatnim przebijającym wszystkie inne superargumentem. Pokazał nam mianowicie OŚMIO PIXELOWĄ, 256 KOLOROWĄ PLAZMĄ, po czym stwierdził że czegoś takiego nie da rady zrobić na Amidze bez migotania ekranu. Mnie osobiście aż zamroczyło od tego stwierdzenia, bez chwili wahania zdecydowałem się wyrzucić Amigę przez okno i kupić sobie Steka. Na szczęście bardziej przytomni ode mnie koledzy rzucili człowiekowi jeszcze parę zdań, od których zrobił się jeszcze bardziej czerwony, a mnie wróciła pewność że jednak Amiga jest lepsza. Ostatniego dnia (w niedzielę) po aż dwóch godzinach snu zostałem zbudzony i powiadomiony że mam się pakować, bo zaraz odjeżdża pociąg do Wrocławia. Dokładnie zrozmiałem treść dopiero po kilkakrotnym powtórzeniu, a i wtedy nie miałem za bardzo ochoty rusza? się z mojej ławki (świetnie się na tym śpi, po obudzeniu nie dość że czujesz wszystkie gnaty, to jeszcze baaaardzo boli cię główka (chociaż może to nie od ławki ???)). W końcu jednak spakowałem się i wyruszyliśmy (ja, Przemekes, Backfire i Norby) na dworzec. Było mi bardzo miło, kiedy okazało się że nasz pociąg odjechał 20 minut temu, a na następny trzeba czekać jakieś pięć godzin. Nie za bardzo chciało nam się wracać na party, więc postanowiliśmy tę resztę czasu miło spędzić w McDonaldzie. Wtedy Norby oświadczył że jednak wróci, i do baru udaliśmy się w pomniejszonym składzie. Tam spędzając czas na pieprzeniu o komputerach spożyliśmy frytki i hamburgery, i po czterech godzinach wyszliśmy z powrotem na dworzec, gdzie dołączyli się do nas jeszcze Scorpik z dziewczyną, Alchemicy i Cromax z Kasią (Kasia to moja siora cioteczna... co, też chcę się czymś pochwalić). Podróż powrotną spędziliśmy w bardzo miłej atmosferze, gnieżdżąc się w 10 osób na jednej trzeciej korytarza wagonu, po którym co jakieś 7,54 minuty przechodził sobie konduktor. Ziemniak of InvestatioN Ps. Z imprezy przywieżliśmy ogromną ilość nowych rzeczy (aż 2 dyski z Zig Zagiem 6 ) więc jeżeli ktoś może przysłać coś oprócz demek InvestatioN, Mad Elks i Old Bulls (te zdobyliśmy już we Wrocławiu) to niech to uczyni wysyłając swój list na adres redakcji.