WARSZAWSKIE COPY PARTY 1992

Dzień  dobry  wieszczór  (wieszczur?   o  czym wie ten szczur?!) wszystkim
miłośnikom  polskiej  sceny  komputerowej i osobom zainteresowanym kto tym
razem na kogo narzygał.

                     TA NOTKA JEST DO LUDZI ZE SCENY:

Na  początku  chciałbym  uprzedzić,  że  ksywy,  grupy i magazyny są w tym
artykule  najczęściej  wymieniane wg.  porządku alfabetycznego, więc jeśli
podczas  ich  wymieniania  umieszczam  was  na  końcu, początku lub środku
(czyli  akurat  nie tam, gdzie byście chcieli) to jest to tylko wina tego,
że taką nazwę sobie wybraliście.  Może się to uprzedzanie wydać głupie ale
znam  już przypadki, że jedna grupa się obraziła za umieszczenie ich nazwy
obok grupy, z którą akurat się nie za bardzo lubią.

                                  * * * 

Pewnego  pamiętnego dnia doszła do nas ulotka o "Kolejnym boskim C-PARTY w
Warszawie".   Przyznać  trzeba,  że  tym  razem  postarano  się o dokładne
poinformowanie  wszystkich  zainteresowanych.   Ulotka zawierała wszystkie
niezbędne  informacje  co,  gdzie, jak i kiedy oraz mapkę Warszawy, będącą
kompilacją  zdjęcia  kanalizacji  ściekowej  Śródmieścia,  zrobioną  przez
szpiegowskiego  satelitę radzieckiego oraz zdjęcia rentgenowskiego jednego
z  organizatorów  (sorry  za ten drobny poemat dygresyjny, ale to "coś" na
odwrocie ulotki przypominało mi wszystko za wyjątkiem mapki).

Z  ulotki  dowiedzieliśmy  się,  że party zaczyna się 6 listopada o 17:00.
Wtedy  to  zostaną  otwarte  "dżwi"  i będziemy mogli KULTURALNIE wejść do
środka  (chłopaki, ja nie chcę się czepiać, ale napisać drzwi przez "ż" to
po prostu wstyd...  i po prostu - wstyd.)

W  środę  zadzwonił  do  mnie  SCORPIK/PSL  i  namówił, bym zamiast lecieć
samolotem  pojechał  z  nim  pociągiem.   Zgodziłem  się,  choć nie bardzo
rozumiałem  czemu chciał jechać w nocy z czwartku na piątek.  Wyjechaliśmy
w  piątkę:   Scorpik/PSL z dziewczyną, Norby/InvestatioN, Ziemniak/Inv.  i
ja czyli Przemek S./Inv.

Zanim  pociąg  ruszył  napoczęliśmy trochę "Żyta", a gdy ujechaliśmy spory
kawałek   drogi   mieliśmy   pierwszego  kandydata  na  zwycięzcę  fraktal
competition,  który  oprócz  rzężenia,  że  nigdy już nie tknie wódki mógł
jeszcze  z siebie wydobyć odpowiedż na pytanie czy mu pomóc, że "dla niego
jest już i tak za póżno hhhhhh.....".

(od  cierpiącego:  Tak, pomóc.  Dobre sobie.  Te skurczybyki widząc mnie w
tak  ciężkim stanie ((za dużo treningu)) zaczęły zabawiać się mówiąc różne
dziwne  rzeczy  typu  "wyobraż  sobie, że lecisz sobie samolotem, a tu tak
fajnie  huśta,  a  ty  odczuwasz przyjemne mdłości, czujesz jak jakiś płyn
podchodzi  ci  do  gardła  ..." itd.  Oczywiście wydając przy tym znaczące
odgłosy ...)

Nasza  noga  stanęła Warszawie o 7:00 AM.  Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy,
że o tej porze przyjechało też kilka innych grup.  Postanowiliśmy zobaczyć
miejsce,  gdzie ma się odbywać party, a potem pozwiedzać miasto.  Niestety
nie  za  bardzo  nam  szło  odnajdywanie  drogi,  więc Scorpik podszedł do
pierwszego   przechodnia  i  spytał  o  kierunek.   "Ja  ne  młóóówię  poo
poooolski"  odrzekł gość i zrobił taką minę, że jego oczy stały się bardzo
skośne.

Wygląda  na  to,  że  nie  wszyscy warszawiacy znają język ojczysty.  Gość
odszedł  chwiejnym  krokiem (chyba był chory, bo był żółto-blady i wydawał
jakieśátakie  "cin  ping  bejgin  mao tse tung").  Przeszliśmy koło sklepu
"Peters"  (nie  wiedziałem,  że  Jokerzy tak się reklamują z przyjazdem) i
trafiliśmy na miejsce.

Po  "olukaniu"  budynku  zahaczyliśmy  o  bar,  gdzie pochłonęliśmy resztę
kanapek,  które  mieliśmy  na  drogę.   Obsługa  spoglądała na nas ciężkim
wzrokiem,  my  na nią zresztą też.  Ale nas było więcej więc skończyło się
na łypaniu.

Poczytaliśmy  tamże kilka lokalnych gazet i dowiedzieliśmy się, że w kinie
położonym  niedaleko  (ok.   4km)  za  pół  godziny  zaczyna  sięá"Kosiarz
umysłów",  film  którego nie mieliśmy czasu obejrzeć we Wrocławiu.  Szybko
dotarliśmy na przystanek i tu pierwszy szok:  bilety tramwajowe kosztują 4
(słownie  cztery)  tysiące  złotych  !!!!   (We  Wrocławiu  normalny bilet
kosztuje 2 klocki ale to ma się podobno szybko zmienić).

Nie  było  wyjścia  (ale było wejście) i kupiliśmy bilety, które po chwili
pochłonął  przedpotopowy  kasownik,  zainstalowany  w  tramwaju.  Wszystko
wskazywało  na  to,  że  zdążymy.   Około  5-ciu  minut przed seansem, gdy
zostały   jeszcze  tylko  4  przystanki,  zepsuł  się  tramwaj.   Gdy  już
zrezygnowaliśmy z filmu tramwaj ruszył i udało nam się dotrzeć na czas.

Po  wyjściu  z  kina  miałem wrażenie, że jestem małym dzieckiem, idącym z
łopatką  do  piaskownicy,  które  przed  chwilą widziało w "Wiadomościach"
urywki  z  akcji  "Pustynna  burza".   Te  efekty po prostu mnie zabiły!!!
Myślałem, że przy nich moja Amiśka to dno i potem tego żałowałem ale o tym
dowiecie się za chwilę.

Po  filmie  postanowiliśmy  udać  się  na partyplace, gdzie pewnie już się
pojawiły  jakieś  grupy.   Po  drodze  zauważyliśmy sklep komputerowy i po
chwili   narady  ruszyliśmy  w  jego  kierunku.   Wchodzimy  do  środka  i
spoglądamy  na  monitor, gdzie szaleje plazma z "Majic 12".  - O-ja-cie...
Czy  pani  wie  jak  to  się  robi?   Kobieta  odwróciła się od monitora i
spojrzała w naszym kierunku.  Na oko wyglądała na podad 50 lat i na bardzo
poważną  osobę.   -  No  jasne.   Jak też chcecie się nauczyć to kupcie tę
książkę !!!  - i mówiąc to rzuciła na ladę "Amiga bez tajemnic".  - ...I z
tego  się  nauczymy  ??!?!   Kobieta najwyrażniej nie zdaje sobie sprawy z
tego, że robimy sobie z niej dyrce.  Czas jednak zmienić temat.  - Ma pani
może  magazyn  dyskowy  "Fat  Agnus"?   Pani  robi oczy jak parówki (takie
szerokie  i  inteligentne):   - A co to jest?  Po krótkim instrukcji co to
jest  magazyn dyskowy (Ziemniaka najbardziej dobiło pytanie "a co ja mam z
tym zrobić po przeczytaniu?") i co się z nim robi słyszymy:  - Wezmę to od
was,  ale  ktoś z was musi mi to skopiować, bo ja nie umiem.  Wchodzi więc
Norby,  włącza  kopiera  i kopiuje.  Zapomniałem wam powiedzieć, że Amisia
stała na biurku obok schodów.  Wchodzi sobie kobieta po schodach i potrąca
nogą  taśmę od drukarki, która spada prosto na Amigę.  Komputer (już były)
idzie  w  drobny mak.  - Ooooo.  Spsuło się - podsumowaliśmy - trudno, nie
skopiuje  sobie  pani  tego,  ale  to  i  tak  najfajniejszy i najbardziej
lamerski  sklep  w  Warszawie,  dowięzienia.   Pani mimo awarii Amigi robi
zadowoloną  minę.   Takich  komplementów nie słyszy się codziennie i to od
tylu sympatycznych młodych ludzi.

Idąc  dalej spotkaliśmy The Generata/OLD BULLS i po drodze rozmawialiśmy z
nim  o  imprezie.   Gadamy, idziemy, idziemy, gadamy.  W pewnej chwili The
Generat  pyta:   "Hej!!!   A  dokąd wy idziecie?", a po naszej odpowiedzi:
"Za  tobą!!!"  stwierdził,  iż  myślał, że to my prowadzimy.  Rzeczywiście
zaszliśmy w jakiś nieznany kawałek miasta i trzeba było się wracać.

Okazało  się,  że  na  partyplace pojawiły się jużáprawie wszystkie grupy,
choć  do  rozpoczęcia  zostały  jeszcze  około  dwie  godziny.  Z początku
sądziliśmy,  że żle trafiliśmy.  Przyjechaliśmy bowiem na COPY PARTY, a tu
odbywało się COPY PATY (tak przynajmniej było napisane na identyfikatorach
organizatorów).   Podobno  to teraz największa światowa moda - opuszczanie
literek  na  oficjalnych  dokumentach.   Nawet  NBP  nie  wytrzymał  i  na
banknocie 2.000.000 też sobie jedną opuścił.

Przywitaliśmy się z kumplami i zostaliśmy wszyscy wyproszeni z budynku, by
zostać  oficjalnie  wpuszczonymi.   Po  jakiejś  0.5 godzinie stania przed
budynkiem  w deszczu (bo "elita" się nie spieszyła z wpuszczaniem; musieli
przecież  oddać  sobie  wzajemnąácześć  i ponapawać się widokiem moknącego
lamerstwa)  przekroczyliśmy  próg  i staliśmy się biedniejsi o 40 kółek na
łebka.   Rozmawiając  z Docentem dowiedziałem się, że dopiero przed chwilą
dyrekcja  szkoły  poinformowała  organizatorów imprezy, że lekcje będą się
jeszcze w tym budynku odbywać do godziny 20-tej.

Z tego to powodu większość grup (i my też) musi poczekać na salę do 8-mej.
Jakoś  to  znieśliśmy  i rozłożyliśmy sprzęt (i się) na korytarzu na dwóch
stolikach  zarezerwowanych dla naszej grupy.  Ponieważ obok rozkładało się
wiele  innych grup to widok (i zapach) był mocno horrorzasty.  Zabrałem ze
sobą  dyskietki i polazłem na poszukiwanie znajomych i połypać kto już się
pojawił.   Niestety  na razie nie było tego dużo (przecież to był piątek -
dzień szkoły).

Po pewnym czasie dostaliśmy salę do spółki z grupą MAD ELKS, gdzie jeszcze
póżniej  dokwaterowały się grupy FLYING COWS INC.  i GENERATION.  Mieliśmy
więc  swoje  małe  prywatne  party  (5  komputerów,  na  których kodowano,
kopiowano,  pakowano,  modułowano,  puszczano  dema  i  czytano  ziny).  W
sobotni ranek jużáprawie wszyscy byli.  Zwaliły się grupy:

 ALCHEMY,
 ACTION DIRECT,
 BETA TEAM,
 DEFENSYWA,
 DEFORM,
 FLYING   COWS   INC, 
 FUTUREVOLUTION,
 G-FORCE,
 GRACE,
 GENERATION,
 INVESTATION,
 JOKER,
 KATHARSIS,
 LUZERS,
 MAD  ELKS,
 OLD BULLS,
 PEPSI DRINKERS,
 SUSPECT, 
 WFMH,
 i inni


(sorry,  ale  gdybyście  przynajmniej  obrzygali  kogoś  z  "elity" to bym
zapamiętał nazwy waszych grup).

Byli przydstawiciele gazet i magazynów:

 AMIGA,
 FAT AGNUS,
 GŁOS LAMERA,
 NEW LIFE,
 PAPER WHITE,
 PRZYPADKOWNIK,
 ZIGZAG.

Pierwsze  "poważne"  Competition miało zacząć się o godzinie 17:00.  Przed
nim miały się odbyćádwie "niepoważne" konkurencje:

Najlepsza konwercja "Kapitana Klossa" i konkurs bekania.

Gdy   Mr.Root   ogłosił,  że  nagrodą  w  tych  konkurencjach  jest  piwo,
Kiniu/DEFORM  tak  mnie  zaczął  prosić  byśmy  zrobili  moduł, że w końcu
uległem.   Poszliśmy  do  sali Deformu, zarzuciliśmy Protrackera i wgrałem
swój  pierwszy lepszy moduł, by mieć jakieś sample.  Akurat było to jakieś
techno.    Skasowałem  wszystko  z  wyjµtkiem  perkusji,  dorobiłem  motyw
prowadzący  z  "Klossa"  i  tak  w  przeciągu około czterech minut powstał
"KLOSS"  w wersji techno podpisany "KINIU AND THE BAND".  Do modułu chciał
się  też  przyłączyć  SNOOPY/DEFORM, ale nie było już czasu.  Kiniu szybko
poleciał na dół dać Rootowi dyskietkę i zajęliśmy tak na oko (ucho) drugie
miejsce.

Niestety  na  Bek  Compo  byłem  nieobecny,  więc  nie mogę powiedzieć jek
przybiegało  (pewnie  głośno  i  dłuuugo).   Zaproponowałem  Gacuchowi/OLD
BULLS, że można by wypalić friendshipa, co on przyjął z aplauzem.

Odbyło  się  Music  Compo (na szczęście trwało tylko kilkadziesiąt minut -
wcześniej  wyselekcjonowano  najlepsze 14 modułów spośród 40 zgłoszonych).
Niżej    podpisany   ku   własnemu   zdumieniu   usłyszał   własny   moduł
zakwalifikowany  do  finału...   a  potem  z  jeszcze większym zdziwieniem
wysłuchał wyników.
 
Tym  razem jakość "obrazy" na big screenie była gorsza od jakości monitora
tylko  o jakieś 60 procent, co uważam za znaczny skok naprzód w porównaniu
z big screenami na poprzednich jumprezach.

Skombinowaliśmy  z  Gacuchem  sprzęt,  salę  i  przysiedliśmy  do  modułu.
Przyłączył  się  do  nas  Snoopy/Deform  i  Seq/DEFORM (jednak ten ostatni
niestety nie dotarł do naszej sali i nic z nami nie zrobił).  Sporo mazutu
w  Wiśle  upłynęło  i niejedna (ko)białka w ciążę zaszła zanim zaczęło nam
coś wychodzić z tego modułu.

Potem  było  GFX  Compo i w końcu nie dokończyliśmy friedshipa na imprezie
(co nie oznacza, że go w ogóle nie dokończymy - mamy zamiar przedstawić go
w  najbliższym  numerze Fatka).  Zbliżał sięápunkt kulminacyjny czyli Demo
Compo.

Na pół godziny przed rozpoczęciem wszyscy już siedzieli przed big screenem
i  domagali  się przyspieszenia terminu, co organizatorzy uczynili.  Coraz
to  nowe  dema  szalały na ekranie, kolumny dawały tyle czadu ile mogły, a
ludziska  siedzieli  i  patrzyli.   Przyznać  muszę, że poziom prac był na
wysokim  poziomie.   Dema zaprezentowały grupy:  DEFORM, DEFENSYWA, FLYING
COWS INC., INVESTATION, MAD ELKS, OLD BULLS, SUSPECT i WFMH.

Po  Demo Compo część ludzi poszła lulu, a inni poszli kodować (duże ilości
The  Naturatu 2.0, gulp, gulp, gulp...  BULG...  break, jump !  GURU !!!).
Po  przespaniu  dwóch  dób  (literuję  d-ó-b  i  nie  robić  mi tu żadnych
"przekrętek"  i  aluzji!) w ciągu półtorej godzinki (ma się koprocesorki!)
spakowaliśmy  się  i  odjechaliśmy  do  domciu.   W  pociągu  nic  sięánie
wydarzyło,  więc  nie  ma  o czym pisać.  Tym razem babcia jechała w innym
przedziale a fraktale generowano za oknami.

         WYNIKI COMPETITIONS:

MUSICS                  

1 - Jakub Husak /ATD
2 - Przemek S./InvestatioN
3 - Mr.Root

GRAPHICS                          

1 - Animal /ATD
2 - Pluton /Deform
3 - Jan Brus

DEMOS

1 - WFMH
2 - OLD BULLS
3 - SUSPECT


                              PODSUMOWANIE:

Impreza  była fajna, lecz organizatorzy popełnili błąd nie dając kluczy do
sal  (zginęło  kilka stacji, twardziel, Amiga z 2MB i walkman (MÓJ WALKMAN
!!!)).

"Elita" miała się pośmiać z lamerstwa (wedle projektów) ale w finale chyba
raczej  śmiali  się  lamerzy, szczególnie ci wzbogaceni o powyższy sprzęt.
Zemsta jest rozkoszą nie tylko bogów...

Co następne?  Żywiec, a póżniej WROCŁAW.  (K-wa!!!  - ogólny jęk redakcji)

                          PRZEMEK S./INVESTATION

PS.

Chciałbym BARDZO podziękować KOPARZE z MAD ELKS za przesłanie mi walkmana,
którego gdzieś wyniosłem i nie mogłem znależć, bo nic nie pamiętałem.

      -  WIELKIE DZIĄKI i specjalne pozdrowienia dla całej grupy!!!!



And  now,  Ladies  and  Gentelmens  !   Ziemniak speaking here.  Chciałbym
uzupełnić sprawozdanie Przemekesa o parę szczegółów.

No cóż, nie da się ukryć że wydawałem dziwne dżwięki (i nie tylko) podczas
jazdy  na  imprezę,  ale mogę to wytłumaczyć.  Po pierwsze:  wszem i wobec
wiadomo,  że  w  pociągach  jest zimno, a nic tak dobrze nie rozgrzewa jak
odpowiednio dobrana dawka wody ognistej.

Cały  "dżinks"  kryje  się  w  słowach  "odpowiednio dobrana".  Coś mi się
popieprzyło  w  obliczeniach  i  w  czasie gdy inni łykali grzecznie swoją
porcję,  trudno  mi  było  wytrzymać  i wołałem poza kolejką.  Ponieważ po
kilku razach wołałem dosyć głośno, nie było rady.

Drugim  ważnym powodem była chęć wzięcia udziału we fraktal competition, a
więc  potrzebny  był mi duży trening.  Co tu dużo kryć, trenowałem długo i
intensywnie.   Właściwie  całą drugą połowę podróży spędziłem na treningu.
Co  prawda  WC po moim wyjściu wyglądało nieszczególnie (ale zapach!), ale
czegóż się nie robi dla dobra grupy.

Jednak  życie  jest  bardziej  okrutne  niż  myślałem.   W pewnym momencie
imprezy, ujrzałem ni mniej ni więcej tylko Petersa po tak długim treningu,
że  ja wydawałem się przy nim jak świeżo urodzone dziecię.  Ten facet jest
tak  mocny  w  tej  dyscyplinie, że nie widziałem już powodu żeby próbować
poprawiać  moje  wyniki,  nie mając najmniejszych choćby szans na zdobycie
miejsca w czołówce.

Byli  również  inni  bardzo  silni zawodnicy (jeden nawet z cygarem - Bill
Clinton?)  do  których też raczej nie mogłem podskoczyć...  ale Peters był
zdecydowanym  liderem.   Tyle  mojego  wysiłku  poszło  na  marne.  Mogłem
póżniej, tylko dla sportu, potrenować jeszcze troszeczkę.

Następny  szczegół.  O ile sobie przypominam (nie ręczę za moją pamięć), w
naszej  sali  była  jeszcze  grupa  Digital  Fire  i przedstawiciele grupy
Dioxide  (dzięki  za  moduł).   Poza  tym  był jeszcze Backfire (chyba "of
Katharsis"  ale  nie jestem pewien).  A w ogóle to był niezły motyw, bo po
wejściu do sali okazało się, że mamy do dyspozycji aż zero gniazdek 220V.

To  stworzyło  dość poważny problem, bo nikt nie zatroszczył się o wzięcie
odpowiedniej  ilości  baterii  (cóż  za  karygodne zaniedbanie).  Doszło w
końcu  do  tego,  że poprzesuwaliśmy parę szaf, a co bardziej niecierpliwi
chcieli  zrywać  podłogę.   W  końcu znalazło się jedno w ścianie za jakąś
wykładziną.

Moim zdaniem grafiki wystawiane na poprzednich graphics competitions stały
ogólnie  rzecz  biorąc, na nieco wyższym poziomie.  Było jednak parę prac,
które  samą  swoją  wymową artystyczną zwracały powszechną uwagę.  Były to
prace  zatytułowane  "Babcia Duddiego" - niezwykle realistyczna, "Krowy" -
Scorpika  (chyba,  nie  pamiętam  dokładnie  tytułu) i "Dama z łasiczką" -
przedstawiająca  damę  z  łasiczką w niedwuznacznej sytuacji (pozycja - od
tyłu).   Ale na serio to wybijał się zdecydowanie rysunek Animala który, o
ile mi wiadomo, wygrał zdecydowaną większością głosów.

Byłem  niestety nieobecny podczas music competition, odwiedzałem rodzinkę,
a  podczas  większej  części  demo  competiton  byłem  zajęty  trenowaniem
(oczywiście mojej ulubionej dyscypliny).

Pierwszego  dnia  party,  obok  sali  z  bigscreenem  odbywała  się giełda
komputerowa.   Razem  z  kumplami zrobiliśmy mały wypad chcąc sprawdzić co
tam  słychać  w  temacie  ST.   Niestety, zawiedliśmy się.  Siedział tylko
jeden smutny właściciel tej MASZYNY.

Nie  traciliśmy jednak nadziei, że oświeci nas wreszcie i nawrócimy się na
ST.   Wdaliśmy  się  więc  z  chłoptasiem  w  bliższą  rozmowę.   Po kilku
wstępnych zdaniach, gościu poczerwieniał nieco na bużce i postanowił zabić
nas  swoim ostatnim przebijającym wszystkie inne superargumentem.  Pokazał
nam  mianowicie OŚMIO PIXELOWĄ, 256 KOLOROWĄ PLAZMĄ, po czym stwierdził że
czegoś takiego nie da rady zrobić na Amidze bez migotania ekranu.

Mnie  osobiście  aż  zamroczyło  od  tego stwierdzenia, bez chwili wahania
zdecydowałem  się  wyrzucić  Amigę  przez  okno  i  kupić sobie Steka.  Na
szczęście  bardziej przytomni ode mnie koledzy rzucili człowiekowi jeszcze
parę zdań, od których zrobił się jeszcze bardziej czerwony, a mnie wróciła
pewność że jednak Amiga jest lepsza.

Ostatniego  dnia (w niedzielę) po aż dwóch godzinach snu zostałem zbudzony
i  powiadomiony że mam się pakować, bo zaraz odjeżdża pociąg do Wrocławia.
Dokładnie  zrozmiałem treść dopiero po kilkakrotnym powtórzeniu, a i wtedy
nie  miałem za bardzo ochoty rusza? się z mojej ławki (świetnie się na tym
śpi,  po  obudzeniu  nie  dość  że  czujesz  wszystkie  gnaty,  to jeszcze
baaaardzo boli cię główka (chociaż może to nie od ławki ???)).

W  końcu  jednak  spakowałem się i wyruszyliśmy (ja, Przemekes, Backfire i
Norby)  na dworzec.  Było mi bardzo miło, kiedy okazało się że nasz pociąg
odjechał  20  minut  temu, a na następny trzeba czekać jakieś pięć godzin.
Nie  za  bardzo  chciało  nam  się wracać na party, więc postanowiliśmy tę
resztę czasu miło spędzić w McDonaldzie.  Wtedy Norby oświadczył że jednak
wróci, i do baru udaliśmy się w pomniejszonym składzie.

Tam  spędzając  czas  na  pieprzeniu  o  komputerach  spożyliśmy  frytki i
hamburgery, i po czterech godzinach wyszliśmy z powrotem na dworzec, gdzie
dołączyli  się  do  nas jeszcze Scorpik z dziewczyną, Alchemicy i Cromax z
Kasią   (Kasia  to  moja  siora  cioteczna...   co,  też  chcę  się  czymś
pochwalić).   Podróż  powrotną  spędziliśmy  w  bardzo  miłej  atmosferze,
gnieżdżąc  się w 10 osób na jednej trzeciej korytarza wagonu, po którym co
jakieś 7,54 minuty przechodził sobie konduktor.

                         Ziemniak of InvestatioN

Ps.  Z imprezy przywieżliśmy ogromną ilość nowych rzeczy (aż 2 dyski z Zig
Zagiem  6  )  więc jeżeli ktoś może przysłać coś oprócz demek InvestatioN,
Mad  Elks  i Old Bulls (te zdobyliśmy już we Wrocławiu) to niech to uczyni
wysyłając swój list na adres redakcji.