MOUNTAIN BEER COPY PARTY 92 część I

Tak  się  śmieszelnie składowywuje, że miesiąc (no...  może troszkę więcej
niż  miesiąc)  temu  opisywałem  jumprezę  w Warszawie, a tu znowu dziabię
tekst  tym  razem  z  Żywca  (serio...  to co teraz czytacie jest pisane w
Żywcu.   Nikt  z  Fatka  nawet  nie wie...  Pod pretekstem konwerterowania
animacji  włączyłem  Ced'a  i  piszę  co widać...).  Może zacznę jednak od
początku.
 
Doszli  ci  nas  ongiś  słuchy,  że  GRACE  postanowiło zorganizować PARTY
jakiego  świat nie widział.  SCORPIK zarezerwował miejsca i oto pamiętnego
dnia  w  frideju  26  juna  (odczyt z zegara pokładowego w mojej Amidze) o
godzinie  about 22:30 wparowałem do DR.D, przywitałem się z jego rodzicami
i  paroma kumplami, którzy już się do niego zlecieli.  Rodzicom i tak było
wszystko  jedno,  bo  w  pokoju kipiała ludzka masa.  Potem było oglądznie
sprowadzonych  przez  niego super nowości (podobało mi się demo Vangelis z
1989  roku).   Po dłuższym czasie grania i oglądania demek pojechaliśmy na
dworzec, gdzie spotkaliśmy resztę grupy.  Deform się nie stawił i wszystko
wskazywało  na  to, że jedziemy jedyni z Wrocławia.  Czas na dworcu szybko
nam  leciał  na  graniu w "Top landing" (symulator lotu z ruchomą kabiną i
paroma  jeszcze  innymi  bajerami  plus  grafika  wektorowa jakby żdziebko
lepsza od amigowskiej).

Pojawili  się  Alchemicy  i  Deform  (no...  to może trochę przesadzone...
powiedzmy  3  osoby  z  Defcia  i osoba odprowadzająca (Kluge)).  Niestety
Deformowcy  w  drodze  na  dworzec  mieli kontrolowane bilety, co znacznie
zredukowało  ich  budżet i nie byli w za dobrych humorach, tak jak my (nas
kontrola  nie złapała).  Wszystko wskazywało, że to będzie wyjątkowo denna
impreza.   Kiedy  miałem  oświadczyć, że chyba jednak nie pojadę VAN OLDEN
oświadczył,  że  on  cznia  takie  party i odszedł.  Deformowcy rozpoczęli
lament,  że  przy  takiej  liczebności  teraz  byle grupka może spuścić im
manto.  Czas leciał i leciał i nadleciała godzina odjazdu.

Kluge/DEFORM  odprowadzający  kolegów  na  pociąg  przekazuje  im  jeszcze
ostatnie  instrukcje  (...i przypiernicz w mordę .....  z grupy .......  ,
bo  to  głupek i odbierz za mnie nagrodę od FutuRev) i ma zamiar odejść do
domciu,  a tu chłopcy podnoszą lament, skutkiem czego Kluge, który wyszedł
na  chwilkę  z  domu,  mając  ok.  5 tys.  w kieszeni pojechał na C-PARTY.
Stoimy  na  peronie, a tu jedzie pociąg (dziwne, no nie?).  Wagon cały się
lepi  i  śmierdzi  piwem,  po  czym  można  poznać,  że jeżdziły już w nim
delegacje na C-Party.

Wsiadamy  więc do niego usiłując nie przykleić się do podłogi, nie ocierać
się  o ściany i nie patrzyć w uchylone drzwi kibelka (brrr) i szukamy osób
odpowiedzialnych   za  taki  stan  wagonu  -  by  im  pomóc  w  pracy  nad
"uleszaniem"  reszty  pociągu.   W  przedziale siedzi jakaś babcia.  By ją
jakoś  wykurzyć  opowiadamy  o takich tam "dziwnych" sprawach.  Babcia się
nawet  nie  zaczerwieniła,  mimo, że dawka jaką dostała powinna ją zabić z
wrażenia  (oj  chłopcy,  chłopcy,  co  wy  tam  wieta  o  życiu - babcia).
Rozpoczęło  się  oblewanie  przedziału  piwem  (wyszedłem,  bo nie cierpię
piwa).   Gdy  wróciłem  w  kącie  dalej siedziała babcia (mokra od piwa) i
wytrząsała  painę  z  uszu.   Musi  się jej to spodobało, bo ani drgnęła i
czekała  co  dalej.   W  przedziale  tak  śmierdzi,  że  wolę  pozostać na
korytarzu....

Teraz w przedziale babcia przechodzi próbę przekleństw.  Idziemy do bufetu
zrobić  sobie  zdjęcie.   Ktoś  nieuważny wylał kawę - chryja.  Wracamy do
wagonu,  wciągając  z  powrotem do pociągu jednego z uczestników imprezy w
stanie  wskazującym,  który  postanowił  wysiąść w trakcie jazdy .  Resztę
drogi  spędzam na rozmowie z Alchemikami, jadącymi na drugim końcu pociągu
(a to stąd tak zalatywało mi piwem!)

Rano przybijamy do peronu w Katowicach i idziemy do poczekalni.  Siedziało
się  tak  miło,  że  uciekł nam pociąg (tzn.  mi i Alchemikom - reszta się
załapała).   Po  kilkunastu  minutach  wyruszam na poszukiwanie kibla.  Po
drodze  mijam  świeży  towar  z  Gdańska, kilkadziesiąt osób, w sumie mają
około 40 lat (to jest dowcip!).  Patrzę na nich, a wśród nich, Jezu, chyba
XTD,  poznaję  też  Petersa i kilka innych mordek.  Teraz już wiem, że oni
również  jadą  tam  gdzie  my.   Jeszcze  mamy  blisko 40 min.  do odjazdu
pociągu.   Dojeżdża  kilka innych grup, jest nas coraz więcej, czas mija i
mija.   A teraz na peron i do...  umownie nazwijmy to pociągiem.  W naszym
przedziale  jest o kilka osób za dużo.  Black Conrad sprytnie siadł między
żołnierzami,  bo  wiedział,  że  tam  nikt się nie będzie rozpychał.  Miał
pecha.   Żołnierze  wybierali się na pierwszą od 6 m-cy przepustkę i jakby
to  powiedzieć...  byli w takim stanie, że nie przeszkadzało im, iż BC był
tej samej płci...

Przez  te  60 kilobajtometrów będziemy jechać ponad 2 godziny, nadarza się
więc sposobność odespania przynajmniej tych 2 godzin.  Niestety XTD widząc
co  się  stało  z  BC  dostał  (z zazdrości?!) sracz...  rozwolnienia i co
chwila  lata  do  WC.   Koniecznie  chciał  siedzieć  przy  oknie, a teraz
przechodząc  kopie  nas  (niby niechcący, ale ja znam te numery, Bruner) i
cały  czas nie pozwala innym spać Raz na szczęście zatrzymał się w kibelku
na  dłużej i gdy wrócił i oczywiście nas obudził, to przyznać musiałem, że
ten  piętnastogodzinny  sen  w  ciągu  tych  pięciu minut dobrze mi zrobił
(przyznał to też Peters).

Achaaa...  Zapomniałem o małej drobnostce...  Nie kupiliśmy biletu (kupiło
go  tylko  kilka osób, ale prawie cała grupa nie pofatygowała się do kasy)
wysłaliśmy  więc  XTD  do  kanara,  by dał mu w łapkę.  Po chwili słyszymy
rozmowę:   kanar  -  ...   A  ilu  was jest ?  XTD - hmmm...  chyba gdzieś
dziesięciu lub piętnastu....  Kanar zagląda po koleji do przedziałów i się
pyta:  - no to ilu tak naprawdę ?  XTD - no, troszkę więcej niż piętnastu,
ale  niech  pan  sprawdzi  dalsze  przedziały  i  jak pan będzie wracał to
rozliczymy  się  z  panem.   I kanar poszedł, a my wysiedliśmy, bo już był
Żywiec.  Kanar jednak nie dawał za wygraną.  Wylaciał za nami z pociągu, a
tu  XTD daje mu 30 tys."To ilu was jest ?!?" - krzyczy kamar.  "35 tysięcy
-  wićcej  nie  mamy".  Kanar bierze cash i odpełza, kanarząc pod nosem na
temat łajz bez forsy a z Amigami, co za młodzież, to chamstwo i w ogóle, a
my   idziemy  na  przystanek  autobusowy  MPK  (oczywiście  bez  biletów).
Wsiadamy  do  autobusu  (w  całości go zajmując) i jedziemy, i jedziemy, i
jedziemy,  ludzie  !!!   Wy  nawet  nie wyobrażacie sobie na jakim zadupiu
GRACE  załatwiło  lokal  !!!   Choć  z  drugiej  strony  nie  było to złe.
Podchodzimy  do klubu "Śrubka" i pierwsze rozczarowanie:  wejście kosztuje
nie  pięć, a dwadzieścia tysięcy złotych polskich!!!!!  A było powiedziane
pięć!!!   Trudno,  trzeba  zapłacić.   Wkraczamy  na  komnaty...  Przyznać
muszę,  że  GRACE  sprawiło  się  nieżle.  Dostępne były dwie duże sale na
sprzęt,  WC,  bufet  i  sala  kinowa, gdzie wyświetlano przez czas trwania
imprezy doskonałe filmy z Monty Pythonem.

Kilka  kroków  dalej i natykam się na znajomego.  Mad Max przeprasza mnie,
że  nie  napisał  listu  jak  obiecywał  w  Warszawie  i  nie przyjmuje do
wiadomości  tego,  że  mu  przebaczam.   Po  pewnym czasie udaje mi się mu
wytłumaczyć,  że  jego  grzech  nie  jest aż taki straszny, by bił głową w
ścianę.   Niestety  poszedł  potem  na  piwo,  które  spowodowało  u niego
zapomnienie  i znowu musiałem mu wybaczać nie napisanie listu.  Cały dzień
zszedł  nam  jak  po  łysinie  metalowca,  czyli na kopiowaniu, kodowaniu,
robieniu  muzyki,  grafiki  i graniu w Pinballa oraz gadaniu.  Po południu
rozpoczął się konkurs muzyków.  Tym razem organizatorzy zadbali o wygodę i
urządzili  wszystkie  konkursy  w  sali  kinowej,  gdzie  każdy mógł sobie
wygodnie  usiąść.  Organizatorzy zadbali też, by frekwencja na competition
była  100  procentowa  -  zamknęli  nam  salę ze sprzętem...  Oceniać tego
rozwiązania  nie  będę,  ponieważ  nie  chcę się denerwować.  Dało to taki
efekt,  że  w  połowie  konkursy  większość  osób zamiast wyjść, tak jak w
Warszawie, po prostu zasnęła...

Potem  krótka  przerwa.   W jej trakcie wchłonąłem n-te Princepolo i około
trzydziestą  dzisia butelkę Psi Psi coli z lodem.  Teraz przyszła kolej na
grafików...   Tym  razem było szybciej i ...  ciszej.  Przyznać trzeba, że
wszystkie konkursy zostały zorganizowane z głową.


                        c.d.n.

(ten  skrót  tłumaczć  jako  Co Dalej Nie wiem - ponieważ musiałem opuścić
CParty  z  powodu  ważnych spraw służbowych.  Za miesiąc dokończenie - ale
już przez kogoś innego spisane)

                                  Przemcio S.

Tu  M-Iron  .   Miałem dopisać ciąg dalszy ale za cholerę mi się nie chce.
Na drugi dzień było to samo co na pierwszy tylko więcej piwa .  Aha , były
jeszcze trzy compo :

     - Najlepszy kierowca do Lotusa II (wygrał Uncle Mat (sic!))

     - Najlepsza animacja antyklerykalna (wygrali Frodo i Axel)

     - Najlepsza wariacja na temat utworu "Wlazł kotek na płotek"
       (wygrał Rob B.Kyan)
        
       Więcej nie pamiętam. Howgh.