GDYŃSKIE COPYPARTY - RAPORT Plotki o gdyńskim party krążyły po Warszawie już od pewnego czasu, ale dopiero około tygodnia przed imprezą wszyscy zostali dostatecznie poinformowani o planach związanych z wyjazdem. Jak zwykle Murzyn (tzn. ja) musiał pozbierać forsę od wszystkich chętnych i odstać swoje po bilety. Tak więc rankiem w Sobotę grupa maniaków tańczyła "przystankowca" na peronie Dworca Centralnego w oczekiwaniu na ekspress do Gdyni. W owej grupie, poza mną, znajdowali sie również Dr.Piotr (G-Force), MAC i Jerry (Katharsis; Raf pojechał dzień wcześniej), Ninja (Action Direct) razem ze swoim kolegą oraz... (wstrzymanie oddechu) weteran polskiej sceny amigowskiej, genio o ilorazie inteligencji jednego z moich kapci, wszystko wiedzący o podnoszeniu dynamiki sampli za pomocą cruncherów... Mateusz K. vel Klamker! O urokach podróży z tym człowiekiem w jedym przedziale nie będe sie zbytnio rozwodził - napomknę jedynie o wspaniałych monologach w stylu "Nie dajmy się zwariować, z sercem" (124 razy!) oraz przyśpiewek "Deutchland, Deutchland uber alles!" w przedziale, w którym siedział jakiś starszy pan, najprawdopodobniej weteran z drugiej wojny. Wracając jednak do początku naszej podróży, gdy wreszcie doczołgaliśmy sie do naszego przedziału, ktoś rzucił inteligentne pytanie "A gdzie Action Direct-y?". Odpowiedż była dobijająca - "Tam gdzie ich miejsce... W przedziale drugiej klasy!" :-) W takim więc lub podobnym humorze (nie licząc humorów pana K.) dotarliśmy do miasta Gdynia. Party zorganizowane było w Domu Stoczniowca, w którym znajdowała się kawiarnio-restauracjo-dyskoteka. I to właśnie w niej znalazło przystań blisko 200 Amigowców! Organizatorzy najwidoczniej zadziałali taktycznie i od razu przed imprezą zabukowali sobie zaciszną salkę, znajdującą się zaraz przy wejściu. Każdy z "partowiczów" dostał twarzową przywieszkę dokieszonkową (plakietkę) wraz ze swoim pseudonimem i nazwą swojej grupy (niektórzy mieli swoje dowieszki z innego party 8^). Barek zaopatrzony był nawet nieżle. Pomiędzy jedną Colą, a następną herbatką zakąsić można było batonikami, orzeszkami a nawet kiełbaską i bigosikiem, który był ulubioną potrawą Raf-a. Należy podkreślić, że był tam 7Up cieszący się popularnością, o czym świadczyły setki skranczowanych puszek walających się na podłodze i nie tylko. Raf w przypływie zdolności akrobatycznych schodząc z podestu dla DJ-ów, z wielką gracją rozlał połowę swojego 7Up-a na okoliczne Amigi nie wywołując jednak strat w ludziach czy sprzęcie. Nie będe chyba w błędzie jeżeli powiem że prawie wszystkie polskie grupy nawiedziły gdyńskie party. Byli: Addonic PL, H.O.T, Investation, Grace PL, Zack Team, Katharsis, G-Force, Old Bulls, Quartet oraz wiele, wiele innych. Tak więc wszelkie konkursy zapowiadały się bardzo interesująco. W konkursie na najlepsze demo konkurencja toczyła się praktycznie tylko pomiedzy Jokerami i H.O.T.-em. Ja osobicie głosowałem na inwencję i nowe efekty Hell Order Team, wygrała jednak perfekcja dopracowania oraz niesamowita grafika u Jokerów. Podobało mi sie również demko Luzerów, niestety, te wciąż powtarzające się sześciany w każdej części dobiły mnie całkowicie. Panowie! Więcej inwencji w wymyślaniu obiektów! Ile razy można oglądać obracające się sześciany i czworościany. A oto inne grupy, które zaprezentowały coś od siebie: Addonic (intro), Action Direct (demo), Zack Team (megademo), Old Bulls (music disk). Graficzne competition było bardzo wyrównane. Zdaje się że RYS ma poważną konkurencję... Niesamowite rysunki zaprezenowali DAN (G-Force) oraz Animal (Action Direct). Konkurs na najlepszą muzyczkę był również bardzo wyrównany, niestety, mimo wspaniałej konkurencji XTD (Haze) oraz Dr.Cloo (ex-Addonic) zdobyłem niechcący pierwsze miejsce w music-competition zgarniając... uścisk spoconych dłoni organizatorów oraz natępną plakietkę tym razem ze "stówą" w środku. Tak, tak. Co do nagród to organizatorzy nie popisali się. Co prawda GBH (Joker) gęsto tłumaczył się, że sponsor imprezy w otatniej chwili "wypiął się" i nie ufundował nagród ale cóż... Tłumaczy się zawsze winny :-). Nie mogę zrozumieć dlaczego organizatorzy music-competition (dokładniej Mr.Pavelo) w ostatniej chwili uparli się aby każdy zaprezentował dwa utwory. Nie każdy miał przy sobie jeszcze jeden utwór przeznaczony na konkurs - niektórzy (wiem do kogo pijesz, Korzeń! - Raf) byli zmuszeni zaprezentować nie zawsze udane kawałki, które pogarszały opinie o danym muzyku odbierając mu przez to kilka głosów. I tak oto minął pierwszy dzień gdyńskiego party. W hotelu można było sobie wynająć pokój do spania, to też spora ilość przyjezdnych zabukowała sobie pokoje. Ci szczęściarze, co mieli rodzinkę w okolicy (np. ja i Raf) udali sie na łono familii, a część, którzy doszli do wniosku że noc jeszcze młoda, udali się do dyskoteki. Wśród nich znajdował sie nasz ulubieniec pan Klamker. Nadmienić muszę, że dalsze wydarzenia znam tylko z opowiadań, więc proszę o wybaczenie w razie przekręcenia jakiegoś faktu lub przytoczenia nieścisłego cytatu. Tak więc nasz bohater, gdy znudziło mu sie zatruwanie życia porządnym ludziom w dyskotece, wrócił do Domu Stoczniowca, lecz ku swojemu zdumieniu zastał zamknięte drzwi. Osobnik ten wpadając w panikę i dając o sobie znać poprzez wykrzykiwanie cyt. "Ratunku!", "Wpuście mnie!", "Dajcie mi zabrać chociaż moje rzeczy!", "Buuuuu!" wprowadził obsługę hotelu oraz gości w głęboką konsternację, która spowodowała wpuszczenie niesfornego gościa jednak po bitych parunastu minutach koncertu. Zmęczony "artysta" legł w swoim pokoju. Nad ranem profilaktyczny Ninja, wychodząc, zamknął go i zabrał klucz przez co mieszkający obok mieli znowu okazję poznania talentu woklalnego naszego ulubieńca. Jednak jakiś miłosierny samarytanin okazał się na tyle nierozsądny i przyniósł zapasowy klucz uwalniając "nieszczęsnego" ze słusznego zamknięcia. Wywołało to zbiorową żałobę połączoną z modłami do Boga Deszczu o celny piorun. Jednak odległość do jego posiadłości jest dośc duża więc odpowiedż przyszła ze spóżnieniem, w postaci ulewy od południa Niedzieli. Bardziej spokojnym uczestnikom party noc upłyneła na spijaniu ton wina, piwa, orzeszków z bufetu, nośników magnetycznych (Addonic) oraz na (nieudolnych) próbach łamania oryginałów (hi Docent!). Następnego dnia, już wypoczęci (a niektórzy skacowani), całe towarzystwo odwiedziło ponownie salę, uzupełniając swoje zbiory programów, doświadczenia i inne tego typu drobnostki. Po nocy pełnej napięcia odnalazł się pożyczony "na chwilę" digitizer obrazu i prawie wszyscy zaczęli się "digitalizować". Już zdigitalizowani, udaliśmy się (ja i Raf) do drugiej salki, gdzie akurat, nie wiedzieć czemu, stała wolna Amiga, a obok niej XTD z Haze. Raf odrazu zażądał wgrania ProTrackera i zaczął coś dłubać. Powstała myśl, aby wypalić "moduł przyjażni", do której to czynności ochoczo przyłączyli się (w kolejności palenia): Raf, XTD, Mr.Root, Kadi, Mr.Pavelo (ten to przyżywa prawdziwe męki przy tworzeniu muzyki - cztery patterny w dwie godziny!) i na końcu Peters. W taki sposób powstał "mod.friendship", który, jeżeli nie zrobi tego jakaś konkurencyjna gazetka, zamieścimy w Zig Zag-u I#4. Nim sie obejrzeliśmy nadszedł czas konsumpcji resztek bigosu i fasolki, dumnie nazwanej "po bretońsku" (Bretończycy by się załamali...). Najedzeni, stwierdziliśmy wszyscy, że już niestety czas udać się na dworzec, gdzie czekał zamówiony przez nas pociąg. Swoją drogą to dworzec w Gdyni jest bardzo ciekawym obiektem, gdyż można tam kupić dokładnie wszystkie najnowsze modele butów sportowych, od Nike Air do Adiddas Torsion. Nastrój oczyszczenia (łac. katharsis 8^) popsuł nasz ulubieniec zjawiając sie w najbardziej niedodpowiednim momencie czyli jeszcze PRZED odjazdem pociągu. Mimo zajętych wszystkich miejsc w przedziale (Raf wracał razem z nami więc było nas sześciu w wagonie pierwszej klasy) Klamker znalazł miejsce prawie w korytarzu, siedząc na swoim nieszczęsnym neseserze. Repertuar nie był tak dopracowany (nie było żadnych emerytów w przedziale) jak w podróży do Gdyni, a poza tym artysta nie miał dużo sił po przeżyciach nocno-porannych żeby prezentować go przez całą drogę powrotną, więc podróż wydawała się ciut mniej męcząca. Zmęczeni, wyprani, wyprasowani i szczęśliwi, że nasz pociąg i tym razem jakimś cudem dojechał do stacji docelowej, rozeszliśmy się na Dworcu Centralnym, każdy we własnym kierunku, jednak uważając, aby nie był to kierunek, w którym podążył nasz laureat Złotej Klamki. Howgh! Niech Schwartz będzie z wami! MR. ROOT / ACME i RAF