RAPORT Z C.C.C.C.P PARTY (Węgry, wrzesień 1991) Zaproszenie na to party dostaliśmy z bardzo wielu różnych źródeł. Ja od moich kumpli z grupy MIRAGE, S.S. jak zwykle od kilku kontaktów na raz. Party było zorganizowane 7 i 8 września przez grupy Cerberos, Chromance oraz węgierski magazyn dyskowy 'Computer Mania' i stąd C.C.C.C.P. Tak więc dwa dni wcześniej zapakowaliśmy nasze manaki i wsiedliśmy do mojego samochodu. Nadmienić muszę, że jest to samochód przeznaczony RACZEJ dla dwóch osób, więc Jerry musiał siedzieć z tyłu i to do tego w poprzek!!! Całe szcześie, że w kierunku granicy była albo autostrada albo trasa szybkiego ruchu i mogłem 'doginać' ponad 200 km/godz !!! Kiedy dotarliśmy do granicy polsko-czeskiej, czechosłowacki celnik oznajmił nam, z gałami wciąż wlepionymi w mój samochód (Honda CRX), że nie możemy przewieźć naszego komputera i dysków przez granicę, jeżeli nie zapłacimy 1000$ zabezpieczenia! Po raz pierwszy spotkaliśmy się z czymś takim, a wyjeżdżaliśmy na copy-party już dwukrotnie, w tym na Węgry, tylko, że pociągiem. Niestety musieliśmy się wracać 100 km. do Krakowa i zostawiać cały sprzęt i wiekszość dysków u mojego znajomego, Marka Hyli. Przez całą nastepną noc jechaliśmy przez Czechosłowację i dopiero nad ranem, następnego dnia dojechaliśmy do Budapesztu. Mieliśmy cały dzień do dyspozycji ponieważ inteligentny S.S. powiedział Jean'owi z Cerberos'u, że zadzwonimy do niego dopiero wieczorem. Nie pozostało nam nic innego, jak połazić po Budapeszcie. S.S. kupił sobie spodnie, razem wstąpiliśmy do Mc.Donald'a, który jest chyba najgorszy w całej Europie (syf jak beret!). Naszych znajomych z Chromance i Cerberos'u spotkaliśmy na uniwersytecie, gdzie miało sie odbyć party. Dopiero około 6 po południu (całe szczeście, że mieliśmy Atari LYNX'a). Po nocy spędzonej u Jean'a na party zajechaliśmy około godziny 6 rano (!!!), więc musieliśmy 'duchowo' pomóc organizatorom w ustawianiu stolików. Ponieważ party było zorganizowane przez bardzo popularny miejscowy magazyn komputerowy, 'lamerów' nazjeżdżało sie od groma. Tak więc dla 'lamerów' i 'normalnych' użytkowników miejsce było w potężnej auli w centralnym budynku uniwersytetu (coś w rodzaju głównego holu S.G.P.I.S'u). Dla elity pozostała, niestety TYLKO jedna klasa i korytarz!!! Wszystkie lokalne grupy 'zaliczyły' ten zlot, tzn. Majic 12, Cerberos, Chromance, Soc.Brigade... Byli również ludzie z zagranicy tzn. Tristar & Red Sector Inc. (Austria) wraz ze sławnym J.O.E, Energy oraz my, czyli Katharsis i ja z ACME. Był to również miting 'sześćdziesiętko-czwórkowców' tak więc kilka osób z Niemiec (Agnostic Front), Austrii (X-Ray) i Węgier zapełniło stoliki swoim sprzętem. Wieczorkiem zostaliśmy zaproszeni do 'knajpy' przez gości z TRSI, dwóch raperowych Austriaków oraz kilku Węgrów. Było fajnie, piwo lało się do gardeł, dopóki nie przyszło do płacenia. Dwóch Austriaków obaliło 14 'pięćdziesiątek' whysky i było totalnie zachlanych i kiedy przyszedł wspólny rachunek na 6500 forintow, nie chcieli zapłacić swojej części. My daliśmy forsę za nasze drinki i dyskretnie się ulotniliśmy. Niestety następnego dnia owych dwóch skacowanych klijentów wystąpiło do nas z pretęnsjami, jakoby to my nie zapłaciliśmy naszej części rachunku. Na szczęście sprawa się wyjaśniła i okazało się, że to barman oszukał ich na 2000 forintów. Drugi dzień zlotu był dniem konkursowym. Pierwszym konkursem był konkurs na najlepszą muzykę. Jest mi bardzo miło oznajmić, że wygrałem pierwszą nagrodę w postaci 100 dysków firmowych, które i tak z miejsca 'opyliłem' S.S.owi, aby mi się ta wycieczka zwróciła. Graphic competition wygrał J.O.E z TRSI oraz jekiś gostek bodajże z Cerberos'u. Konkurs na najlepsze demo nie był zbyt ciekawy, ponieważ były tylko dwie nominacje w postaci całkiem fajnego demka Majic 12 (super grafika!) oraz 'cieniastego' slide-show'u Soc.Brigade. Wynik był oczywisty i Majic 12 'zgarnął' wieżę stereo hi-fi. Po rozdaniu nagród ludzie zaczęli się zbierać do domu, więc i my pożegnaliśmy naszych kolegów, wsiedliśmy do samochodu i udaliśmy się w drogę powrotną do domu. Po 2 w nocy dotarliśmy do Warszawy, zmęczeni w trupa. Ja przywitałem moje łóżeczko po trzeciej nad ranem. Podsumowanie? No cóż... Ja jestem zadowolony, ponieważ poznałem paru fajnych ludzi (friendship rulez). S.S.Captain jest zadowolony, bo zgrał od cholery nowego 'stuffu' (business rulez). Jerry jest zadowolony, bo nawiązał nowe kontakty na PC'ta. Tak więc wszyscy są zadowoleni i myślę, że, jeśli forsa dopisze, na następne party również wybierzemy się razem. A tak na marginesie, Budapeszt to miasto pełne panienek. Głowa sie urywa od spoglądania w lewo i w prawo, tylko że... ŻADNA Z NICH NIE ZNA LUDZKIEGO JĘZYKA!!! Ani angielski, ani niemiecki, polski i ruski też nie. tylko po węgiersku gadają te niedouczone CENZORED!!! Ręce odpadają po kilkunastominutowej konwersacji. Przy następnej wizycie zastosujemy tip by RAF czyli kartka, ołówek i odpowiednie rysunki wyjaśniające nasze zamiary wobec nich... Książka z pozycjami powinna się znajdować w każdym bagażu. Nie każdy ma przecież zdolności plastyczne. No nie? SIEMANKO! Mr.Root of ACME